„LiteRacje” napierają na krytykę

[Przegląd czasopism: „LiteRacje” 2005, nr 1 (Numer krytycznoliteracki)]


Rok 2005 przyniósł nam wysyp (meta)krytyki. Zaskakujące to zjawisko, gdyż najczęściej mówi się głośno o kryzysie lub braku wpływowej a rzetelnej krytyki towarzyszącej literaturze naj/młodszej. Wszelkie dyskusje i refleksje na piśmie – reasumując – można określić mianem jałowych od/głosów „osobnych”: utyskiwań rozżalonych, bo nie w pełni robotnych, recenzentów i frustratów pozbawionych wydawniczych profitów. Ostatni rodzaj dyskursu krytyczn-ego obnażyli w swoich tekstach Jarosław Klejnocki i adwersarze w „Lampie” (2005, nr 3–11). Ale o nich kilka gorzkich słów na szarym końcu.

Inne podejście do problemów współczesnej krytyki zastosowali m.in. redaktorzy „LiteRacji” 2005, nr 1 (jedyne tegoroczne „wyjście na jaw”), wydając (wstępnie)
intrygujący numer monograficzny swojego periodyku.


Kto ma jedno/lite racje?

Po odejściu z „LiteRacji” Pawła Kozioła pismo zdaje się poszukiwać nowego pomysłu na siebie, ale kontynuuje też ideę pisma akademickiego i „projektu krytyki anamorficznej”. Aby objaśnić (nie-w-tajemniczonym) podtytuł posłużę się słowami autorki terminu:

„[…] pojęcie anamorfozy zaczerpnęłam z teorii malarstwa. […] obraz anamorficzny to obraz, który mieści w sobie jednocześnie kilka przedstawień. Próbowałam zastosować to pojęcie do literatury. […]
Anamorfoza jest nawet z samej nazwy przekształceniem, odwróceniem. Można by ją przyrównać do sytuacji z tekstów Derridy. Mówią one o czymś podobnym: o tym, że język, dzieło literackie to jest ciągłe odwracanie, że nigdy nie powtarza się to samo słowo, że nigdy nie powtarza się ten sam chwyt itd. I dlatego język jest taką nieuchwytną rzeką Heraklita […]. Natomiast anamorfoza czymś się jednak różni od kategorii stworzonych przez Derridę: różni się porządkiem, który – inaczej niż w dekonstrukcji – jest podskórnie wpisany w strukturę chaosu” (Joanna Mueller, Projekt krytyki anamorficznej, czyli o co chcielibyście zapytać podtytuł „LiteRacji”?, „LiteRacje” 2003, nr 2).

A zatem krytyka eklektyczna, wieloaspektowa, ale szukająca sposobów na indywidualne w/patrzenie w tekst, aby uczynić z nich sieć powiązań między tekstem a odbiorcą. Ten rodzaj/system więzi pozwoli przemówić krytykowi lub badaczowi głosem litym, bo usankcjonowanym racj(onalizacj)ami czytelniczymi, do czego przyczyniła się odpowiednia procesja lektury.

W przypadku samych „LiteRacji” odbiór literatury i sposób mówienia o niej przybierał w przeszłości formy authorytarnego profesjonalizmu rodem z uniwersytetu. Niby o to chodziło „byłemu” – Koziołowi… Obecna redaktor naczelna Katarzyna Misztal i jej współpracownicy nie objawili jeszcze swojego „ja” w sposób dotkliwy dla analizowanych książek ani ich autorów, ale zapędy przes¿złe wciąż są wyczuwalne w publikowanych artykułach.
A jaki pomysł znaleźli warszawscy poloniści na „numer krytycznoliteracki”? Postanowili tropić w rzeczywistości recenzenckiego świat(k)a głosów najbardziej wyrazistych oraz uznanych krytyków, by przedstawić ich metody wnikania w tekst. Analiza strategii czytania i pisania po/szczególnych osobowości krytycznych zawiera się w dość nierównych rozprawkach napisanych przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Słabość młodszych w krytyce przejawia się trudnościami w czytaniu dojrzalszych z odpowiedniej perspektywy, przy użyciu należytych narzędzi badawczych, a później precyzyjnego wypowiadania się o guru. Po „LiteRacjach” spodziewałem się czegoś więcej niż zapisu impresji czytelniczych na zadany przez redaktor naczelną temat. Tymczasem większość wypowiedzi z cyklu „Portrety Krytyków Polskich” robi wrażenie takowych.

Chlubnym wyjątkiem zapisała się w numerze 2005 – jak zwykle zresztą – Joanna Mueller [o niebo lepsza autorka niż korektorka – sic!]. Młoda poetka i badaczka wzięła na warsztat produkcję krytyczną Jarosława Klejnockiego, choć – jak sama przyznaje – „wolałaby [to – przyp. T.Ch.] wspólnie z nim rozegrać między jednym a drugim piwem w przydymionej knajpce”. Dyskusja (na piśmie) z pełniącym obowiązki Kierownika Zakładu Edukacji Literackiej UW przeniosła się na poziom metá. Wystarczy spocząć na wniosku Joanny M., określającej incydentalne wypowiedzi Jarosława K. krytyką „sytuacji panującej w świecie kultury”, czyli (moim zdaniem) chwilami bardziej socjoliteracką i kulturo(s)twórczą niż poświęconą tylko lekturze tekstów. Przyznaję, że Klejnocki od dawna towarzyszy młodym (warszawiakom) jako czytelnik i recenzent ich twórczości, ale jego (pseudo)naukowe analizy nie wnoszą aż tak wiele (jak zapewne sam by chciał) do dzieła zrozumienia młodej poezji.
Wróćmy do autorki i bohaterki „LiteRacji” numer 1. Okazuje się, że dopiero poetka w krytyce, dotykając teorii odbioru i zabawek po/nowoczesności, uważnie czyta dla podniesienia wartości własnego (jakże przekonującego) o/sądu twórczości krytycznoliterackiej. Mueller, oddając się programotwórczym skłonnościom, w intrygujący sposób opisała starcie teorii lektury (krytyka personalna kontra personalistyczna) i teorii literatury.
W tej sugerowanej historii – i moim jej przetworzeniu – kierowany „opacznością” zoil przeistacza się w czytelnika ¿niewłaściwie rozumującego i rozumiejącego (w sobie i na własne potrzeby) tekst, a potem usiłuje objaśniać kwestie implikowane (?) przez lekturę innym. To prowadzi do błędów w analizie i interpretacji, a w konsekwencji wypacza sens sugerowany potencjalnemu odbiorcy czegoś więcej niż tylko recenzja – literatury.
Odmiennym stanem jest błogosławieństwo „opatrzności” czuwającej nad profesjonalnym czytelnikiem. Ten odbiorca szuka w sobie siły i talentu na wniknięcie w książkę i przeniknięcie znaczeń kreowanych przede wszystkim przez tekst.

Pozostałe teksty nazwałbym raczej przyczynkami do lektury tekstów krytycznych Wojciecha Wencla, Piotra Śliwińskiego, Dariusza Nowackiego, Jacka Gutorowa (autor Niepodległości głosu pojawia się tylko jako bohater recenzji). A to dlatego, że redaktorzy „LiteRacji” skupili się bardziej na ich pojedynczych książkach (odpowiednio: Zamieszkać w katedrze, Przygody z wolnością, Zawód: czytelnik) niż na syntezie dzieła krytycznego. Zaszczyt szerszej perspektywy i refleksji spotkał tylko Przemysława Czaplińskiego (z którym wywiad otwiera numer) i Karola Maliszewskiego. Pan Karol (ten od poezji) został pokrótce skrytykowany i skwitowany odpowiednio dopiero przez Andrzeja Sosnowskiego, z którym „LiteRacje” też (się) rozmówiły:

„Artykuł Karola [Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy, „Nowy Nurt” 1995, nr 19 – przyp. T.Ch.] pewnie trochę zdynamizował rozmowę o poezji, może rozmowa nabrała pewnej dramatyczności za sprawą intrygujących niejasności kategorii. Jacy klasycyści? To jest przecież termin raczej ścisły i nie sprowadza się do rekolekcyjnych nostalgii. Barbarzyńcy? Ci wrażliwi, subtelni młodzi ludzie?”.

Po macoszemu potraktowano też „matkę chrzestną” neolingwistów – Marię Cyranowicz. Pisząc notatkę Krytyka poezji – poezja krytyki, Ewelina Hajdera zachowała się jak czytelniczka zaledwie trzech recenzji emce. Tymczasem brak rzetelnej analizy „poetyckiego” języka krytyki Marii Cyranowicz (obecnie w spoczynku jako lektor) nosi znamię grzechu wszelkich jej czytelników, a szczególnie doktorantów! Wystarczy zajrzeć do szkicu o Tekstyliach (Bracia i siostry w krytyce, „Studium” 2002–2003, nr 6–1), żeby zauważyć, ile sensów i sądów kryje się pod warstwą dosłowną i naddaną (graficznie) przez lingwistkę. A języków i form twórczości krytycznej Cyranowicz objawiła więcej! W przyszłości polecam zajrzenie do Bibliografii Zawartości Czasopism (punkt wyjścia: bazy Biblioteki Narodowej ).

Oczywiście dobór nazwisk do „Portretów Krytyków Polskich” może budzić pewne kontrowersje (np. świątobliwy w poezji, a indoktrynujący czytelnik Wencel), ale trzeba przyznać, że wybrano kilka postaci charakterystycznych i znaczących dla obrazu krytyki literackiej przełomu wieków.


Do debaty o racjach wiadomych

Redakcja „LiteRacji” podjęła też trud stoczenia kolejnej (gołej z braku słów lub stwierdzeń znaczących ich indywidualizm i odwagę) dyskusji o krytyce literackiej. Oto najciekawsze fragmenty (oczywiście wyrwane z kontekstu, bo co-tekstów brak):

„[…] recenzenctwo to w pewnym sensie polityka życia literackiego. […] To, jakie czytamy recenzje, wynika z tego, jak pisma tworzą działy recenzji. Zazwyczaj są one chaotyczne, traktowane głównie jako krytyka towarzysząca, czyli omawianie utworów, które ostatnio się ukazały i są ważne, bo o nich pisze cała Polska. Obecnie chyba nie ma takiego pisma, w którym krytyk by wybierał, o czym chce mówić, gdzie by zajmował ścisłe opiniotwórcze stanowisko”.

„[…] większość recenzentów to są sami poeci, autorzy. […] krytyka towarzysząca to wzajemne pisanie o swoich tomikach”.

„[…] poeci wyręczają krytyków, którzy nie chcą się ich twórczością zajmować”.

„Jedyne, co krytyka może i powinna dla […] literatury zrobić, to wyjaśnić, co w danym tekście mamy, dlaczego on jest w określony sposób zrobiony i dlaczego, mimo że trudny i poplątany, jest w jakiś sposób ważny”.

Na koniec omówienia młodych duchem i stażem „LiteRacji” wypada odnotować, że zmaterializował się w nich językowo Paweł Kozioł ze swoim (ponoć opozycyjnym wobec Joanny Mueller) postulatem „antypatycznego” mówienia o książkach. O co w nim chodzi, wie najlepiej autor, więc oddaję mu głos:

Krytyk antypatyczny to taki, który zdaje sobie sprawę ze wszystkich pułapek, na jakie może natknąć się w tekście, a nawet potrafi wykorzystać je do swoich celów – podobnie jak psychoanalityk zauważający odmowę współpracy ze strony pacjenta wie, że się natknął na właściwy motyw. Krytyka antypatyczna sprawdzałaby przede wszystkim nie to, o czym tekst mówi, ale przed jakim odczytaniem się broni. W tym celu próbowałaby tworzyć rozmyślnie fałszywe, choć logicznie spójne interpretacje, by potem wskazać, które elementy tekstu nie zezwalają na nie. Szukałaby tych miejsc, w których autor nie daje się podejść, szukałaby za pomocą konsekwentnej agresji”.

Pismo warszawskich polonistów pomieściło też szkic Jarosława Klejnockiego Kultura w szponach polityki, będący zmienioną wersją tekstu W szponach profitariatu z „Krytyki Politycznej” 2003, nr 4. Co ciekawe, dopiero powtórzenie tez z wymienionych artykułów w „Lampie” (2005, nr 3, 4) zaowocowało głosami polemicznymi wobec wyrzutów doktora UW.
W braku reakcji na szkic Klejnockiego nie dopatruję się słabości krytyki. Pewnych zdarzeń tekstowych po prostu nie warto komentować ani prostować, powielając powszechnie znane przekonania (książka to też towar, który trzeba wcisnąć klientom spoza bez/krytycznego środowiska recenzentów z „sieci” nieliterackich powiązań).
Wolałbym dyskutować nad diagnozą mniemanych problemów współczesnej krytyki literackiej i szukać dla nich rozwiązań przez sprawdzanie indywidualnych sposobów czytania, analizy i rozumienia literatury. Tą drogą chyba prędzej wyjdziemy z zapaści – również czytelniczej. Odbiorcom (czy konsumentom) należy czasem pokazać, „jak to robić”, a nie izolować się w bibliotece lub na katedrze!