Oświadczenie Męskiej Szowinistycznej Świni

[Helen Fielding, Dziennik Bridget Jones, Warszawa 2001]


OŚWIADCZENIE

Ja, męska szowinistyczna świnia, przyznaję, że zbłądziłem – zaliczyłem płód Helen Fielding, obchodząc się z nim jak ze śmieciem. Wystarczyła jedna noc, abym bestialsko dobrał się do Bridget Jones i jej dziennika, przeleciał od początku do końca, a następnie wyrzucił tę zdobycz z mojej pamięci.
Jako ograniczony umysłowo i nie liczący się z uczuciami kobiet członek społeczeństwa nie doceniłem walorów intelektualnych pań Fielding i Jones. Liczę jednak na przebaczenie licznego grona rozjuszonych feministek, które nie przywykły przyjmować do wiadomości racjonalnych argumentów krytyki literackiej płci brzydkiej i kupiły już miliony egzemplarzy „inteligentnie zabawnego dziennika” (określenie wydawcy bez jaj).


UZASADNIENIE

Wykorzystywanie i pastwienie się nad tworami kultury kobiecej stanowi dla mnie pokusę nie do odparcia. Czytając błahe romansidła pozbawione jakichkolwiek wartości literackich, pisane dla samotnych blondynek z zaburzeniami emocjonalnymi, dostaję mdłości i tracę ochotę na dalsze przewracanie kartek.
Jak długo można karmić czytelnika scenami „bzykania z popaprańcami” i wysłuchiwać niewyżytej baby, krzyczącej na widok samca:

„Przeleć mnie”?

Czy kobieta z „dyplomem z anglistyki” naprawdę nie potrafi napisać czegoś w lepszym stylu i głębszego myślowo niż teza:

„konieczność otwierania ust podczas nakładania tuszu jest wielką, nie wyjaśnioną zagadką natury”?

Dowiadując się takich mądrości, zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, iż pisarka utożsamia się z narratorką o wątpliwej inteligencji („myśli w ogóle: 0”).
Tej książki nie można nawet traktować jako chybionej satyry. Autorka nie wykazała się pomysłowością, oryginalnością ani związkami z zasługującą na krytykę rzeczywistością. Fielding bazuje na wyliczaniu wyimaginowanych problemów starych panien pozbawionych perspektyw na poprawę własnego losu:

„[...] bycie kobietą jest gorsze od bycia rolnikiem - mamy tyle roboty z plewieniem i pryskaniem upraw: trzeba depilować nogi woskiem, golić pachy, skubać brwi, ścierać pumeksem stopy, złuszczać i nawilżać naskórek, oczyszczać pory, farbować odrosty, malować rzęsy, piłować paznokcie, masować cellulitis, gimnastykować mięśnie brzucha. W dodatku wszystkie te zabiegi są tak precyzyjne, że wystarczy kilka dni przerwy, aby się całkiem zapuścić. Zastanawiam się czasem, jak bym wyglądała, gdybym zdała się na naturę - z bujnym włosem na łydkach, brwiami a la Breżniew, cmentarzyskiem martwych komórek na twarzy, eksplodującymi pryszczami, zakrzywionymi paznokciami czarownicy, sflaczałym ciałem drgającym przy każdym ruchu i ślepa jak kret bez szkieł kontaktowych. Brrr! Czy można się dziwić, że dziewczynom brak pewności siebie?”.

Ja po takim wyliczeniu udręk codziennej egzystencji pewnie czym prędzej chciałbym podzielić los Wertera. Tymczasem kobiety pławią się w tych cierpieniach i demonstracyjnie wykrzykują:
– Bridget to ja!

„Dam sobie radę zejdę do 54 kg i całkowicie uwolnię uda od cellulitis. Wtedy na pewno wszystko będzie dobrze. Rozpoczęłam intensywny program detoksykacji: żadnej herbaty, żadnej kawy, żadnego alkoholu, żadnej białej mąki, żadnego mleka i co to było? Nie pamiętam. Może żadnych ryb? Trzeba codziennie rano masować skórę na sucho przez pięć minut, potem wziąć piętnastominutową kąpiel z dodatkiem antycellulitisowych olejków aromatycznych i siedząc w wannie, ugniatać cellulitis w ciasto, a potem wmasować w cellulitis antycellulitisowy krem.
Ta ostatnia rzecz mnie zastanawia – czy antycellulitisowy krem wsiąka w cellulitis przez skórę? A jeśli tak, to czy smarując się samoopalaczem, opalam sobie również cellulitis?”.

Z przykrością zawiadamiam, że jestem tylko „durną pałą” i na tak poważne pytania egzystencjalne nie jestem w stanie odpowiedzieć. A może w kolejnej edycji Dziennika Bridget Jones wydawca zaopatrzy książkę w jeszcze bogatszą sieć przypisów dla bezmózgowców lub suplement ze stosownymi poradami? Proponuję zainicjowanie całego cyklu życiowych wskazówek, a pierwszą z nich nazwać:

„Mój pierwszy raz... z antycellulitisowym kremem”.

Dobranie się do Dziennika Bridget Jones było jedną z największych pomyłek w moim życiu. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie popełnię takiego błędu – obcowania z nędznym wytworem literackiej wyobraźni jajników. Prędzej zmienię orientację i zacznę oglądać dobranocki. Przynajmniej zachowam równowagę psychiczną!


AUTOtytułowany Tom Charnas