Numerki krytyczne i krytycznoliterackie 2005

[w:] „Czas Kultury” 2006, nr 1 (Pogarda)


Rok 2005 przyniósł nam wysyp (meta)krytyki. Zaskakujące to zjawisko, gdyż najczęściej mówi się głośno o kryzysie lub braku wpływowej a rzetelnej krytyki towarzyszącej literaturze naj/młodszej. Wszelkie dyskusje i refleksje na piśmie – reasumując – można określić mianem jałowych od/głosów „osobnych”: utyskiwań rozżalonych, bo nie w pełni robotnych, recenzentów i frustratów pozbawionych wydawniczych profitów. Ostatni rodzaj dyskursu krytyczn-ego obnażyli w swoich negatywnych tekstach Jarosław Klejnocki i adwersarze w „Lampie” (2005, nr 3–11). Ale o nich kilka gorzkich słów na szarym końcu.

Inne podejście do problemów współczesnej krytyki zastosowali redaktorzy „LiteRacji” 2005, nr 1 (jedyne tegoroczne „wyjście na jaw”) i „Kursywy” z listopada 2005, wydając (wstępnie) intrygujące numery monograficzne swoich periodyków. Wypada wspomnieć o ich działaniach na piśmie.


Kto ma jedno/lite racje?

Po odejściu z „LiteRacji” Pawła Kozioła pismo zdaje się poszukiwać nowego pomysłu na siebie, ale kontynuuje też ideę pisma akademickiego i „projektu krytyki anamorficznej”. Aby objaśnić (nie-w-tajemniczonym) podtytuł posłużę się słowami autorki terminu:

„[…] pojęcie anamorfozy zaczerpnęłam z teorii malarstwa. […] obraz anamorficzny to obraz, który mieści w sobie jednocześnie kilka przedstawień. Próbowałam zastosować to pojęcie do literatury. […]
Anamorfoza jest nawet z samej nazwy przekształceniem, odwróceniem. Można by ją przyrównać do sytuacji z tekstów Derridy. Mówią one o czymś podobnym: o tym, że język, dzieło literackie to jest ciągłe odwracanie, że nigdy nie powtarza się to samo słowo, że nigdy nie powtarza się ten sam chwyt itd. I dlatego język jest taką nieuchwytną rzeką Heraklita […]. Natomiast anamorfoza czymś się jednak różni od kategorii stworzonych przez Derridę: różni się porządkiem, który – inaczej niż w dekonstrukcji – jest podskórnie wpisany w strukturę chaosu”
(Joanna Mueller, Projekt krytyki anamorficznej, czyli o co chcielibyście zapytać podtytuł „LiteRacji”?, „LiteRacje” 2003, nr 2).

A zatem krytyka eklektyczna, wieloaspektowa, ale szukająca sposobów na indywidualne w/patrzenie w tekst, aby uczynić z nich sieć powiązań między tekstem a odbiorcą. Ten rodzaj/system więzi pozwoli przemówić krytykowi lub badaczowi głosem litym, bo usankcjonowanym racj(onalizacj)ami czytelniczymi, do czego przyczyniła się odpowiednia procesja lektury .

W przypadku redaktorów „LiteRacji” odbiór literatury i sposób mówienia o niej przybierał w przeszłości formy authorytarnego profesjonalizmu rodem z uniwersytetu. A jaki pomysł znaleźli warszawscy poloniści na „numer krytycznoliteracki”? Postanowili tropić w rzeczywistości recenzenckiego świat(k)a głosów najbardziej wyrazistych oraz uznanych krytyków, by przedstawić ich metody wnikania w tekst. Analiza strategii czytania i pisania po/szczególnych osobowości krytycznych zawiera się w dość nierównych rozprawkach napisanych przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Słabość młodszych w krytyce przejawia się trudnościami w do/czytaniu dojrzalszych z odpowiedniej perspektywy, przy użyciu należytych narzędzi badawczych, a później precyzyjnego wypowiadania się o guru. Większość zapisków z cyklu „Portrety Krytyków Polskich” robi wrażenie im-presji w związku z zadaną przez redaktor naczelną lekturą.

Chlubnym wyjątkiem zapisała się w numerze – jak zwykle zresztą – Joanna Mueller. Młoda poetka i badaczka wzięła na warsztat produkcję krytyczną Jarosława Klejnockiego. Dyskusja (na piśmie) z pełniącym obowiązki Kierownika Zakładu Edukacji Literackiej UW przeniosła się na poziom metá. Co do samej rozprawy wystarczy spocząć na wniosku Joanny M., określającej incydentalne wypowiedzi Jarosława K. krytyką „sytuacji panującej w świecie kultury”, czyli (moim zdaniem) chwilami bardziej socjoliteracką i kulturo(s)twórczą niż poświęconą tylko lekturze tekstów. Przyznaję, że Klejnocki od dawna towarzyszy młodym (warszawiakom) jako czytelnik i recenzent ich twórczości, ale jego (pseudo)naukowe analizy nie wnoszą aż tak wiele (jak zapewne sam by chciał) do dzieła z/rozumienia młodej poezji.
Wróćmy do autorki i bohaterki „LiteRacji” numer 1. Okazuje się, że dopiero poetka w krytyce, dotykając teorii odbioru i zabawek po/nowoczesności, uważnie czyta dla podniesienia wartości własnego (jakże przekonującego) o/sądu twórczości krytycznoliterackiej. Mueller, oddając się programotwórczym skłonnościom, w intrygujący sposób opisała starcie teorii lektury (krytyka personalna kontra personalistyczna) i teorii literatury.
W tej sugerowanej historii (i moim jej przetworzeniu) kierowany „opacznością” zoil przeistacza się w czytelnika ¿niewłaściwie rozumującego i rozumiejącego (w sobie i na własne potrzeby) tekst, a potem usiłuje objaśniać kwestie implikowane (?) przez lekturę innym. To prowadzi do błędów w analizie i interpretacji, a w konsekwencji wypacza sens sugerowany potencjalnemu odbiorcy czegoś więcej niż tylko recenzja – literatury.
Odmiennym stanem jest błogosławieństwo „opatrzności”, czuwającej nad profesjonalnym czytelnikiem. Ten odbiorca szuka w sobie siły i talentu na wniknięcie w książkę i przeniknięcie znaczeń kreowanych przede wszystkim przez tekst.

Pozostałe teksty nazwałbym tylko przyczynkami (różnych miar) do lektury tekstów krytycznych Wojciecha Wencla, Piotra Śliwińskiego, Dariusza Nowackiego i Jacka Gutorowa, ponieważ redaktorzy „LiteRacji” skupili się bardziej na ich pojedynczych książkach niż na syntezie dzieła krytycznego.
Po macoszemu potraktowano między innymi „matkę chrzestną” neolingwistów – Marię Cyranowicz. Pisząc notatkę Krytyka poezji – poezja krytyki, Ewelina Hajdera zachowała się jak czytelniczka zaledwie trzech recenzji emce. Tymczasem brak rzetelnej analizy „poetyckiego” języka krytyki Cyranowicz (obecnie w spoczynku jako lektor) nosi znamię filologicznego grzechu! Trudno nie zauważyć, ile sensów i sądów kryje się pod warstwą dosłowną i naddaną (!graficznie?) przez lingwistkę.
Oczywiście dobór nazwisk do „Portretów Krytyków Polskich” może budzić pewne kontrowersje (np. świątobliwy w poezji, a indoktrynujący czytelnik Wencel), ale trzeba przyznać, że wybrano kilka postaci charakterystycznych i znaczących dla obrazu krytyki literackiej przełomu wieków.

Redakcja „LiteRacji” podjęła też trud stoczenia kolejnej (gołej z braku słów lub stwierdzeń znaczących ich indywidualizm i odwagę) dyskusji o krytyce literackiej. Oto najciekawsze fragmenty (oczywiście wyrwane z kontekstu, bo co-tekstów brak):

„[…] większość recenzentów to są sami poeci, autorzy. […] krytyka towarzysząca to wzajemne pisanie o swoich tomikach”.
„[…] poeci wyręczają krytyków, którzy nie chcą się ich twórczością zajmować”.
„Jedyne, co krytyka może i powinna dla […] literatury zrobić, to wyjaśnić, co w danym tekście mamy, dlaczego on jest w określony sposób zrobiony i dlaczego, mimo że trudny i poplątany, jest w jakiś sposób ważny”
.

Na koniec omówienia młodych duchem i stażem „LiteRacji” 2005 wypada odnotować, że zmaterializował się w nich językowo Paweł Kozioł ze swoim (ponoć opozycyjnym wobec Joanny Mueller) postulatem „antypatycznego” mówienia o książkach. O co w nim chodzi, wie najlepiej autor, więc oddaję mu głos:

„Krytyk antypatyczny to taki, który zdaje sobie sprawę ze wszystkich pułapek, na jakie może natknąć się w tekście, a nawet potrafi wykorzystać je do swoich celów – podobnie jak psychoanalityk zauważający odmowę współpracy ze strony pacjenta wie, że się natknął na właściwy motyw. Krytyka antypatyczna sprawdzałaby przede wszystkim nie to, o czym tekst mówi, ale przed jakim odczytaniem się broni. W tym celu próbowałaby tworzyć rozmyślnie fałszywe, choć logicznie spójne interpretacje, by potem wskazać, które elementy tekstu nie zezwalają na nie. Szukałaby tych miejsc, w których autor nie daje się podejść, szukałaby za pomocą konsekwentnej agresji”.

Pismo warszawskich polonistów pomieściło też kontrowersyjny szkic Jarosława Klejnockiego Kultura w szponach polityki, będący zmienioną wersją tekstu W szponach profitariatu z „Krytyki Politycznej” 2003, nr 4. Dopiero powtórzenie tez z wymienionych artykułów w „Lampie” (2005, nr 3, 4) zaowocowało głosami polemicznymi wobec wyrzutów doktora UW.
W braku reakcji na szkic Klejnockiego nie dopatruję się słabości krytyki. Pewnych zdarzeń tekstowych po prostu nie warto komentować ani prostować, powielając rozpoznane przekonania (książka to też towar, który trzeba wcisnąć klientom spoza bez/krytycznego środowiska recenzentów z „sieci” nieliterackich powiązań).
Wolałbym dyskutować nad diagnozą mniemanych problemów współczesnej krytyki literackiej i szukać dla nich rozwiązań przez sprawdzanie indywidualnych sposobów czytania, analizy i rozumienia literatury. Tą drogą chyba prędzej wyjdziemy z zapaści – również czytelniczej. Odbiorcom (czy konsumentom) należy czasem pokazać, „jak to robić”, a nie izolować się w bibliotece lub na katedrze!


Bezkrytyczna przyjemność tekstów krytycznie dojrzewających na piśmie

Metoda poszukująca w samokształceniu skłoniła mnie do otwarcia kolejnego czasopisma – „Kursywy” 2005, nr 4–5. Redaktorzy zaintrygowali mnie nie tylko pobudzającym do działania na lekturach podtytułem „Od plemnika do krytyka”, ale i nazwiskami krytyków, których poprosili o teksty (meta)krytyczne i polemiczne. Skoro nie ma rozpusty gorszej/większej niż myślenie, oddaję się publicznie aktowi lektury i rozwiązłej analizy.

Dyskurs (meta)krytyczny inicjuje Krzysztof Uniłowski w związku ze swoją lekturą szkicu Przemysława Czaplińskiego Powrót centrali? Literatura w nowej rzeczywistości (przedrukowanego ostatnio w „Kresach” 2005, nr 1). Obaj autorzy w swoich artykułach odnoszą się do rzeczywistości (socjoliterackiej, kulturowej) wiążącej (dla) nas obecnie, ale w silnym nawiązaniu do kanonicznego tekstu Zanik centrali Janusza Sławińskiego z „Kresów” 1994, nr 2. Profesor UW pisał wówczas o upadku „poetyckiej centrali”, a więc „poezji przyjmowanej i szanowanej przez całą publiczność, powszechnie uznawanej za wartościową, a nawet wzorcotwórczą. To ona budowała standardy, kształtowała gusta i czytelnicze wymagania”. Autor dostrzegał powrót do „elementarnych wspólnot komunikacyjnych”: zamykanie się środowisk twórczych (towarzystwa wzajemnej adoracji), działalność na terytorialnym uboczu (lokalne enklawy skupione wokół miejscowych inicjatyw wydawniczych – przede wszystkim czasopism), a brak postaci i dzieł ważnych dla Ogółu.

Tezy Sławińskiego posłużyły jedynie za punkt wyjścia dla Czaplińskiego, który odszedł od perspektywy geograficznej na rzecz badania „relacji pomiędzy komunikacją społeczną i literaturą” na rynku dóbr kulturowych po 1996 roku. Tę datę bowiem poznański krytyk i historyk literatury uważa za przełomową: odtąd kulturę rozpowszechniają mass media, a w mówieniu o niej dominuje sterowany centralnie dyskurs socjologizujący. Chęć uświadamiania tego zagrożenia przyświeca badaczowi.

„W czym dostrzec można przejawy powrotu centrali? Lista jest, niestety, nader obszerna: upadek pism młodoliterackich jako rezultat procesu zastępowania dyskusji o literaturze informacją o książkach i zapowiedź przenoszenia tej informacji do wysokonakładowych gazet (najpierw były dodatki do kilku dzienników, potem zaś, od początku nowego stulecia, przede wszystkim ogólnopolskie tygodniki); dominacja niewielkiej grupy wydawnictw promujących literaturę konwencjonalną; standaryzowanie się oferty książkowej w księgarniach (eliminowanie książek niskonakładowych); umacnianie przez środki masowego przekazu standardowych gustów literackich; utrudnione warunki debiutu; osamotnienie kultury przez państwowego mecenasa, wreszcie – co wydaje się jedną z kluczowych przyczyn – potęga monoideowej mentalności rozbudzanej przez politykę i media” (Przemysław Czapliński, Powrót centrali? Literatura w nowej rzeczywistości, w: Literatura wobec nowej rzeczywistości, pod red. G. Matuszek, Kraków 2005).

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza komunikację masową potraktował jako „naczelny układ odniesienia dla literatury lat 90.” i punkt wyjścia do dyskusji o niej. Znalazł zatem dyskutanta w osobie Krzysztofa Uniłowskiego.
Katowicki krytyk w Przedmowie do czytania (podszytego różnicowaniem) obnażył swój sposób analizy i rozumowania Powrotu centrali?. Widać to w sugerowanej tendencji do „ujednolicenia reguł komunikacji publicznej. Jeśli chodzi o literaturę, nie zlikwidowało to wprawdzie wielości formuł estetycznych czy mnogości światopoglądów, niemniej bardzo skutecznie tę wielość i mnogość przesłoniło, zatarło czy też unieważniło”. Zamiast dóbr kultury dostajemy „«produkty» na rynku literackim czy na rynku idei”.
Nawiązując do koncepcji „dominujących dyskursów” (media/lność, publiczka…) Kingi Dunin, Uniłowski tropi szwindel wolnorynkowej ideologii, gdzie „pod płaszczykiem «wszystko wolno» wprowadza się skrycie «pewne ograniczenia»)”: tabuizację czy niejawność reguł systemu komunikacji społecznej, a zatem także życia literackiego. Adiunkt Uniwersytetu Śląskiego powraca do pytań podstawowych, spraw fundamentalnych, gdy idzie o światek literacki i „układy” czy „manipulacje” w nim dostrzegane.

„Jeśli chodzi o krytykę, to nie ma ona racji istnienia, rezygnując z powinności rozpatrywania samych reguł gry, bez kwestionowania (wypróbowywania) mniemanych wielkości, upominania się o przemilczanych, bez powracania w najmarniejszej nawet recenzji do kwestii, czym jest dziś dla nas literatura (jako instytucja oraz jako estetyka i poetyka)”.

Zadaniami krytyków – według Uniłowskiego – po/zostają ponad/indywidualne czytanie i sensotwórcza aktywność, ujawniające się w formie krytycznego oraz samokrytycznego namysłu. Dlaczego? Bo „w szarej recenzenckiej codzienności jakoś zapominamy o tym, że czytanie to praktyka społeczna. W ślad za tym postępuje niechęć do namysłu nad stylami odbioru, ponadindywidualnymi kryteriami wartościowania czy innymi niż tematyczne związkami literatury z życiem publicznym”.

Od problemu polityzacji literatury przez „krytycznoliteracką wspólnotę frustratów” odciął się Karol Maliszewski. W swoim tekście Targowisko tomików podjął kwestię istnienia i istotności krytyków towarzyszących. Groteskowości sytuacji i własnego (?) w niej błazeństwa dopatruje się noworudzki autor w sytuacji książek poetyckich na rynku („Pokątnie powstaje mnóstwo tomików. Ale idzie o to, by wyjść z pokątności”). Jako towar pozostają one schowane przed widokiem publicznym w swoistej niszy. Dlatego potrzebują czytelnika-promotora, który rozpozna materię poetycką (?) i wyciągnie ją na jaw osobom bezstronnym. Mamy tu do czynienia z trans-akcją między autorem a krytykiem towarzyszącym; chociaż ten drugi nie ma szans na zrobienie „kariery” dużo większej od samego poety, pożąda zbliżenia z tekstem młodocianego twórcy na określonym podłożu…

„Na początku jest misterium ludzkiego i poetyckiego porozumienia, a następnie wywoływania zrozumienia i zainteresowania ze strony innych. Wtedy pojawia się chęć pójścia za tym nowym niezwykłym przewodnikiem słowa, chęć towarzyszenia mu i odpowiadania na pytania padające z głębi jego świata. Oto prawdziwy sens krytyki towarzyszącej”.

Dochodzi zatem – według Maliszewskiego – do zbliżenia między poetą a krytykiem, w wyniku czego obserwujemy wymianę sensów przedłożonych (w wierszu) na rozumienie i interpretację wyłożone przez czytelnika „profesjonalnego” na piśmie krytycznoliterackim. Ideał? Postulowany stosunek Karola Maliszewskiego do oddawanych mu utworów.

Z takiego „przyjaznego” towarzysza dla stworzonych przez siebie książek byłby zapewne zadowolony Jakub Winiarski, oddający się narzekaniu na krytyk-ów swoich tekstów. Przed wyrokiem skazującym „kronikarza widzeń złudnych” ocaleli Dariusz Nowacki (odbiorca „świadomy” rzeczy, bo rozumiejący „książki w tym, co jest w nich swoiste i pisze o nich ciekawie, intrygująco i z pasją”) i Michał Paweł Markowski – jako czytelnik (godny) Gombrowicza.
Krakowski filozof i teoretyk literatury prezentuje typ krytyka „(s)twórczego”. Strategia działania Markowskiego pisze się (piórem J.W.) tak:

„[…] traktuje […] książki jak trampolinę, która pozwoli mu, nie demolując i nie przeinaczając treści […] książek, wybić się z jego własnymi, niekoniecznie pasującymi do treści […] książek, lecz zajmującymi i inteligentnie zaprezentowanymi poglądami, ponad innych krytyków”.

Męscy (i nie tylko) osobnicy w pisarstwie mogą liczyć na zbliżenie swoich tekstów z krytykiem typu Justyny Sobolewskiej – oddającej się tekstowi dla przyjemności (w duchu Barthes’a). Jej deklaracja szukania indywidualnej rozkoszy w kontaktach z lekturą miałaby się okazać lekiem na „sytuację literatury ledwo dyszącej w objęciach rynku i sponiewieranej przez kulturę masową”. Redaktorka „Przekroju” bowiem nadal wierzy, że „literatura to coś ważnego”; postuluje nową jakość stosunków miłosnych między pisarzem i krytykiem, a w konsekwencji – między utworem literackim i recenzją czy szkicem.

„Więcej erotyki, mniej hermeneutyki w zetknięciu z tekstami – ten postulat Susan Sontag idealnie pasuje do dzisiejszej krytyki. Jeśli czegoś szczególnie brakuje, to przede wszystkim żarliwości. A przecież właśnie ona ma szansę udzielić się czytelnikowi. Zamiast niej rządzi oschłość i to bardzo pewna siebie. Tak jakby krytyk często wstydził się swojej natury czytelnika i chował ją głęboko pod maską badacza, który w żadne uwodzenia się nie bawi, ani z tekstem, ani z czytelnikiem. Panuje za to nad tekstem, ma narzędzia, jest absolutnie profesjonalny i suchy niczym łupinka od orzecha. Wykonuje swój zawód i dzieli się swoją wiedzą; to oczywiście chwalebne, ale chciałoby się czegoś więcej.
Krytyk – to przecież przede wszystkim czytelnik, tyle że wygłodniały. Z pragnieniem w oczach. Węszy tu i tam, szuka. Czeka. Na co? Na zachwyt”
.

Lekki, (krypto)erotyczny ton przewija się przez cały listopadowy numer „Kursywy” – wbrew wielu gorzkim ocenom i diagnozom. E-re/a/kcja w postaci recenzji (Pawła Sarny) na Mojry Marka Sobola przyjęła postać pisemnej zabawy krytycznej ujętej w ramy graficzne fallusa! Czyżby próba realizacji postulatu Sobolewskiej? To zobaczymy w kolejnych numer(k)ach. Może będzie się je równie dobrze czytało, jak się patrzy.

Wydanie Od plemnika do krytyka uświetniła też Joanna Mueller swoją na poły literacką elegią na odejście krytyki. Autorka szybko pobudza i odurza swoją innością sposobu myślenia i krytyki (w)pis(yw)ania. Ponieważ warszawska neolingwistka uznaje wysiłek intelektualny odbiorcy literatury (literary criticism to czwarty rodzaj literacki!) za przydatny, swój program neokrytyki wpisała w ramy utworu grzeszącego rozpustą wielości przedstawień możliwych strategii odbioru lektury. W końcu uknuła w teorii pojęcie anamorfozy – kiedyś należy ją realizować.
W jaki sposób czyni to na łamach „Kursywy”? Dominuje strategia inicjacji przed- i pod-tekstu w imię praeteritio. Artykuł Nenia Nieńki, czyli stratygrafia krytyczna przemilcza lub kamufluje pewne sprawy (okazja do zwrócenia uwag-i słuchaczy?), aby skupić się na wyjściu poza żałosne żale dominujące w żałobnym mówieniu o współczesnej krytyce literackiej.
Pozornie lamentacyjna stratygrafia krytyczna (czytaj jako „opisywanie strat”?) Mueller stanowi poniekąd uśmiercenie dotychczasowych dyskursów (m.in. „wyrobniczego recenzenctwa”) na rzecz autorskiego projektu literatury i w(e/y)tkniętej w/poza nią (samo)krytyki. Doktorantka UW optuje za krytyką „(auto)kreacyjną”, bo immanentnie kreatywną: świadomą „istoty języka krytycznego”, co pozwala jej zmienić przypisaną sobie rolę czytelniczego pobocza na rzecz centrum (uwagi). Tak rozumiana „krytyka artystyczna” stałaby się samodzielną twórczością – więcej niż para-literacką. Ona nie będzie myśleć nad o/sobą , by rozstrzygać, rozróżniać ziarna od dzielnych plew. Mueller zrywa z „nieńkowskim” wylewaniem porażek na rzecz „połączenia (zanamorfizowania) w jednej wiązce atramentu dwóch rozdzielnych siostrzyc: poezji narodzonej i tej, której nie pozwolono się narodzić inaczej niż w niedoistniałej formie zwanej krytyką?”.
W tej koncepcji rodzaj dotąd uznawany za gorszy ma szansę przejść od kamuflowania swoich słabości i porażek do porządkowania chaosu tekstowego, integracji myślenia i pisania wielopoziomowego. Dojrzewanie w czytaniu anamorficznym? Pożyjemy, zobaczymy.


CzeKa na krytykę

Kilka stron mówiącym „krytycznie o krytyce” poświęcił „Czas Kultury” 2005, nr 3–4. Znajdziemy w nim zapis kwietniowej dyskusji panelowej o krytyce literackiej, która odbyła się w Piwnicy 21 w Poznaniu. Dyskutanci (Kinga Dunin, Paweł Dunin-Wąsowicz, Rafał Grupiński i Piotr Śliwiński) poruszyli kwestie definiowania pojęcia i funkcji literary criticism oraz wielości ról pełnionych przez osoby z literackiego podwórka, czyli zjawiska łączenia zawodu literata z krytyką i działaniami wydawniczymi.

„Najmłodszych z Tekstyliów nazwałem kiedyś centrycznymi outsiderami, lecz ten termin nie tylko ich ewentualnie dotyczy, nas też. Dziwaczne, nieszczere oscylowanie między marginesem, enklawą, swobodą, niezależnością a sytuacjami centrującymi rolę krytyka – o to chodzi w tej wielości i wymienności ról” (Piotr Śliwiński).

„Sądzę, że [krytyka – przyp. T.Ch.] jest potrzebna, bo służy myśleniu. Myśleniu nad tym wszystkim, czym się zajmujemy, czym żyjemy, czym otaczamy w kulturze. Krytyka jest sposobem myślenia o lekturze, o świecie literatury i kultury. Swoistym zapośredniczeniem między tym, czym ja żyję, a tym, czym żyje ktoś, kto chce rozmawiać ze mną poprzez dzieło sztuki, poprzez książkę. Krytyk stoi pomiędzy mną a dziełem i mówi: słuchaj, tego i tego nie zauważyłeś, popatrz, jak ja to oceniam, pokazuje, co jest lub powinno być ważne w moim myśleniu o książce, a być może odkrywa wręcz świat, którego dotąd nie znałem, a który z tą książką się kojarzy. Zawsze pojmowałem rolę krytyka jako pomocniczą” (Rafał Grupiński).

Wielkiej odkrywczości w wypowiedziach gości „Czasu Kultury” się nie doszukuję. Warto jednak zauważyć, że oni jeszcze czytają i usiłują rozumieć, a nawet przekładać swoje wyobrażenia o tekstach literackich na rysy krytyczne. Taka postawa stanowi opozycję do praktyk/i chociażby profesor Marty Wyki, która stwierdziła ostatnio na łamach „Tygodnika Powszechnego” (2005, nr 50), że czyta „mało literatury współczesnej albo też czyta ją ze znudzeniem i niecierpliwością”.


Literatura nie/godna krytyka czy krytyki? Ten problem pozostanie do rozstrzygnięcia indywidualnie, dla czytelnika amatora i niby-zawodowca. Efekt zobaczymy w przyszłości – na piśmie. Bo czwarty rodzaj literacki tworzy (się) i żyje obok poprzedniczek.



_____________________________________________ Tomasz Charnas
__________________________________________(Prasa? Ksiązka? Ruch!)


PS W powyższym tekście zdradziłem swoją zwierzęcą skłonność zarówno do (meta)krytyki, jak i do Joanny Mueller. Chyba łączy nas chęć ucieczki od strategii „nieńki” w krytyce, czyli płaczki w żałobie, ale też bycia zabaweczką, całkiem niedorzecznym przedmiotem w przedmiocie badań: „jakąś taką bezkształtną, pstrą rzeczą” (Joanna Bator, Kobieta).
Ja pozostaję niedojrzałym (pewnie już zwyrodniałym), ale ¿sam?okrytycznym samcem. Co dalej z Joanną? Pewnie rozwinie swoją metodę czytania i docierania do głębi. Dała tego namacalny dowód w Poetyckim odkrywaniu języka, czyli z jakiego wyboru w jaką kombinację? („Pogranicza” 2004, nr 6).



ANEKS
Czasopisma 2005 o krytyce literackiej

Krytyk żyje krócej niż książka, o której pisze [dyskusja panelowa o krytyce literackiej], „Czas Kultury” 2005, nr 3–4.
[Krytyka złych intencji], „Lampa” 2005, nr 3–11.
Numer krytycznoliteracki, „LiteRacje” 2005, nr 1 (6).
Literatura po 15 latach wolności, „Tygodnik Powszechny” 2005, nr 46–52, http://tygodnik.onet.pl/1548,1265308,dzial.html .
Od plemnika do krytyka, „Kursywa” 2005, nr 4–5.




Spis treści 1. tegorocznego numeru „Czasu Kultury” znajdziecie w Witrynie Czasopism .