Poezja prozy

[Marian Pankowski, Bal wdów i wdowców, Korporacja Ha!art, Kraków 2006]


1.

Bal jest nietypowy jak na obecną produkcję książkową i serię wydawniczą Ha!artu, do której został włączony. Tyle w nim poezji i dobrego smaku… Autor rozkoszuje się pisaniem (mocno archaiczną i pozornie grzeczną polszczyzną), wspomnieniami, obrazami, czyli pozostałymi konstruktami dotykalnej – bo taką chce być ukryta bohaterka – przeszłości.

„Trąbka i saksofon, papugi wyginają pijaną, ale czułą melodię… a na scenie zamiast paniki tancerki jakby odnalazły swój rytm prawdziwy, swój sus barbarzyński… nie biegną, a lecą tuż nad ziemią… Teraz na komendę zedrą z ramion swą greckość gipsową! Rżną nią o deski u stóp! Aż słychać jęk szczerup… I znowu w tan! Ale on już inny… już naznaczony tamtym gestem wyzwolin z martwej formy! Ciała na wolność! […] Suną w naszą stronę! Kołysze ich cielesność rada w życiu… rada…” (s. 13–14).

Każdy wskazany w opowieści przejaw minionego (niekoniecznie utraconego!) czasu przypomina narratorowi konieczność zastanowienia się nad „teraz”. W świadomości opowiadającego (ustami własnymi bądź przez postaci z Balu) obecne są – ciążąc – wyrazy odczuwanego miejsca na ziemi lub jego braku, przejawy niosącej ku poetyckiej wzniosłości pamięci, tradycji pojmowania męskości, zakorzenienia… Historie niby za/przeszłe, a jednak obecne. Bo dopóki autorzy słów pamiętają, świadomie i w określonym celu wymieniają swój byt wśród funkcji życiowych, dopóty egzystują ze sobą we własnej osobie, a nie w roli, którą ktoś mógłby im zadać do zagrania.

2.

Pankowski napisał arcyciekawą autotematycznie i psychologicznie książkę; o stanie świadomości starczej, wdowiej, dochodzącej do kresu… pełni swych możliwości. Ta proza jest nasycona znaczeniami dla pojedynczych osób dramatu (seniorów występujących na balu w Ostendzie?…) i odbiorców wygłaszanych tam historii: wspomnień, konstatacji, napomnień.
Rzecze Ofelia:

„Od wieków tradycja wpaja w nas, że synonimem losu wdowiego jest klęska samotności! Samotność jest faktem, ale słowo to obciążono mnóstwem skojarzeń niepomyślnych! Opuszczenie, sieroctwo, porzucenie… Nie inaczej czułam i myślałam… do pierwszego Balu wdów i wdowców… Tu jakbym […] wymazała ponure synonimy! […] udało mi się uzyskać kompromis… w imię zaimka my… ale dopiero po śmierci męża… zaczęłam się uczyć zaimka ja… poznawać radości męskiego egoizmu!” (s. 50–51).

3.

Zawracanie czasu stanowi jedną z najwyraźniejszych praktyk bohaterów opowieści Mariana Pankowskiego. Emerytowany profesor trafił na bal senioralny, by przekonać się, że egzystowanie przed „po-życiem” nie musi oznaczać zerwania z marzeniami i między/ludzkim pokuszeniem, odejścia męskich i kobiecych pragnień („odwieczne kochanie”…) z powodu mijania witalności, a nasilania się nowej wrażliwości.

„[…] my, wdowy i wdowcy, przyglądamy się sobie, jak gdybyśmy chcieli z uzwyklonej twarzy nowa tożsamość wyczytać… Niełatwe to, bo wszyscy wywiesiliśmy uśmiech, jak gdyby pragnąc sobie powetować momenty dwuznacznego człowieczeństwa… Wesoło nam! Że nie wdowieńcyśmy, a młodzieńcy!” (s. 48).

Problemem okazuje się dopiero wyczucie umiaru w życiu „tu i teraz”. Ośmielanie wyobraźni ograniczone przez wewnętrzne „ja” i obciążenia nimi – z zewnątrz? Ta praktyka właśnie w pozornie dojrzałych osobach staje się widoczna. Dlatego postacie z Balu walczą ze sobą i tym, co narzucają im inni.
Główny bohater i narrator w jednej osobie usiłuje przecież zapytać, które życie jest ważniejsze: to obecne (odczuwane jako faktyczne i dziejące się) czy zaplanowane (?!) na potem. I skąd mamy pewność, że podejmowany przez nas trud szukania autentycznych doznań nie stanowi czasem daremnego trudu… w imię szukania lub nieczystego pożądania prawdy, jak wydawać się może – potrzebnej na co dzień. Przynajmniej żeby zabić samotność.

4.

Starszy pan z Belgii pisze fantazyjnym, potoczyście płynącym, wyszukanym, ale i fanaberyjnym – dla współczesnego czytelnika – stylem. Jednak w konstruowaniu swojej minipowieści dopilnował usunięcia wielu możliwych szwów czy niebezpiecznych transgresji: przy z/a/wiązywaniu wątków wyobrażeniowych, w chwilach przywoływania śladów po doświadczeniach wielce osobistych, choć niekoniecznie osobliwych. To sprawia, że przez Bal czytelnik sunie lekko, ale ostrożnie. By nie u-tracić sensu…

„W mej głowie szamotanina. Jak zsumować w jedną egzystencję ognistą licealistkę z nieutuloną w żalu wdową? Przecież nie będę, w imię żałobnej pory, odpędzać mewy, co zza morza przyfrunęła i krąży nade mną?” (s. 24).

5.

Za co przede wszystkim wyróżniłbym Bal wdów i wdowców? Jakie elementy składowe czynią z minipowieści autora głośnego (a jakże odmiennego w kwestiach fabularnych i stylistycznych) Rudolfa historię do bólu ludzką? W jednym szeregu ustawię: wiarę w słowo rzeczone za każdym razem bądź z kolejnych ust na nowo, załam(yw)anie kultu – mijającej przecież – młodości, doniosłą żywioł-owość doświadczenia mentalnego i fizycznego…

„Trzeciego dnia zabrakło nam słów, przy pomocy których dzielilibyśmy się zdobytą wiedzą o ludzkim szczęściu-nieszczęściu. Zostały nam oczy i ręce.
Ryzykowna była stylistyka spojrzeń. Konieczność omijania modeli telewizyjnych, uniesień i omdleń, ograniczała strategię miłosną. Doprowadziła ją niemal do stanu swoistej regresji… Dziewięcioletni chłopczyk o łysiejącej siwiźnie perorował, pragnąc się przypodobać starszej o rok koleżance […]…
Zostały więc ręce. Widzę je, spoza lat, jak mnożą naiwne, zabawne odruchy, jak chętnie się spotykają z jej dłonią na jasnym, aż ślubnym – przesada – obrusie […]” (s. 141).



W swojej najnowszej książce Pankowski stawia na moc wyrazu, „poezję prozy” nieobecnej w Polsce od ponad pół wieku. Tego nie da się czytać ze zrozumieniem i zaangażowaniem w pociągu czy na plaży. Trzeba znaleźć spokój i siłę ro/zmysłu…!








Pierwodruk: „Czas Kultury” 2006, nr 3