Ozłocone Lubiewo

[Michał Witkowski, Lubiewo, zdjęcia i projekt artystyczny Karol Radziszewski,
wyd. IV popr. i uzup., Korporacja Ha!art, Kraków 2006]



Nominowany do literackich laurów 2005, kuszony paszportem do homopolitycznej sławy Michał Witkowski wraca na scenę. Korporacja Ha!art, aby przypomnieć źródło u/znania wrocławskiego prozaika, wypuściła specjalną edycję jego głośnej, bo ponoć skandalizującej, powieści (anty?)gejowskiej.

Po co komu nowe, znacząco poszerzone wydanie Lubiewa?
– Wiernym czytelnikom przeglądu cweli zanurzonych w komunałach PRL-u?! Niedoszłym podróżnikom- -czytelnikom, którym nie było jeszcze dane odwiedzić Księgi ulicy ani krain homoerotycznej mentalności z Wielkiego Atlasu Ciot Polskich?! – powiedzą zakochani w partnerstwie tekstowym.
– Złośliwym recenzentom i wyniosłym krytykom, którzy nie wiedzieli, jak dobrać się do nagłośnionej medialnie i szeroko komentowanej powieści pedalskiej?! – wykrzyknie niejeden odurzony urokami Patrycji i koleżanek.
– Osobom pożądającym innej pozycji środowiskowej…?! – Strzeż się Błażeju [czyżby ich niedoszły portrecista Warkocki? ] – „łysy w okularach”.
Wszystkim po kolei dedykowane jest złote Lubiewo. Ale to nie koniec listy adresatów.

Ekskluzywne wydanie powieści wydaje się przede wszystkim wyrazem samouwielbienia autora homogenicznych opowieści – Michaśki Literatki! Wrocławski prozaik uznaje siebie za równego atrakcyjnością „ciotom z baroku”, dlatego poszerzył (w niewybredny? niewygodny? niepoprawny politycznie?! sposób) kilka rozdziałów książki, zmienił zakończenie.

O ile inaczej brzmi Lubiewo? Kontrowersyjnie, dobitnie, sącząc kpiny i prawie bluźnierstwa… z tych rodaków, którzy twierdzą, że wszystkiemu winni są Żydzi, masoneria i pedały.

„Paula dzwoni do Andzi:
– Czytałaś tą recenzję w «Gazet Wyborcz»? Już krytykują! Że zły pijar gejom…
– Tak, tak, bo oni to by chcieli, żeby na każdej stronie tej książki nic nie było, tylko wielkimi literami: «Więcej złota dla Izrael! Więcej złota dla Izrael! »”.


Witkowski „tego chuja tak wżenił w dupę” polonist(k)om [autorski zwrot inspirowany Niestatkiem J.A. Morsztyna], że doprowadził do pękania zadanej sobie o/powieści… Uczyniwszy z niej pisemną hybrydę . Wpędził na karty powieści elementy manifestacyjnie egoistycznego i kochającego się w sobie kampu, zerżnął o-znaczenia pierwotnie gombrowiczowskie (Berg, autoironia po polsku, zmagania z – własną?! – formą) i homo poprzedników. W Lubiewie mieszają się gatunki, style pisania, konwencje literackie i obyczajowe. Poszczególne składniki i dominanty kompozycyjne można długo wyliczać:
– …dzieje peregrynacji narratora (alter ego ekshibicjonistycznego do granic autora),
– …historie zde-zorientowanych – niekoniecznie seksualnie – bohaterów/bohaterek o znaczących imionach: Pisuaressa, Lukrecja, Żorżeta oraz ich poszukiwania śladów utraconego czasu komuny,
– …pozbawiony intymności język ludzi z marginesu po/życia społecznego czy gejowskich portali dla sexy randkowiczów.

Barokowe fanaberie słowno-instrumentalne (przepych słów i rekwizytów) w złotym wydaniu wzmógł graficznie Karol Radziszewski z pedalskiego [kogo to jeszcze dziwi?!] pisma artystycznego „DIK Fagazine”. Naczelny homoartysta wrzucił do książki kilka gorszących i znaczących (niekoniec!znie dla książki) polaroidów. Do tego twarda oprawa, elegancki postarzany papier, złote litery (dla tekstu zastosowano już małe czarne – prawie jak w „Fagazinie”…).
Czyżby ktoś czekał na powtórkę z lubieżnej rozrywki?! Witkowski na pewno niejednej uciechy tekstowej by sobie życzył. Ja preferuję lekturę… chociaż lubiewną!




Więcej o rozCZYTywANIU CIOTek z Lubiewa w Czytelni Onetu i na forum wortalu Nieszuflada.pl.



Fot. Patrycja Musiał