W drodze przez Amerykański czyściec

[John Haskell, Amerykański czyściec, przekł. K. Jakubiak, Znak, Kraków 2006]


I

Sięgając po Amerykański czyściec, spodziewałem się kolejnego wcielenia powieści drogi. Kontrkultury i nowych wcieleń bitników dawno nie zaprzęgano do „rasowej”, ale przyzwoitej literatury amerykańskiej… Medialnie rządzą: pop, czyli cooltura, sentymentalna breja dla rozchwianych emocjonalnie i tania sensacja żerująca na ludzkich fobiach.
Jednak – ku mojemu zadowoleniu – odarte z tajemnic wnętrze książki Johna Haskella odsłoniło inną za/wartość. Zamiast próby uchwycenia fenomenu buntu przeciwko zabijającemu swoim biegiem czasowi (ziemskiej wędrówki), pasji docenienia ulotnej chwili (podczas obłąkańczego brania i dawania tego, co najlepsze) znalazłem… całkiem przyzwoitą opowieść: o wypadkach pośmiertnych redaktora i pisarza imieniem Jack. Ba, o wpadkach prześwietlanej do cna myśli gwałtownego ciała i obciążeniu przeszłością w drodze do nieba, gdzie w ostateczności można spotkać kochaną osobę.


II

Książka Haskella zaczyna się w całkiem zwyczajnej, przypominającej amerykański film obyczajowy scenerii (vide okładka)… Bohater-narrator wzbudza jednak niepokój wyrzucanymi z siebie stwierdzeniami, urojeniami. Pojedyncze frazy i wyrazy z natłoku myśli każą się zastanowić nad celem jego wypowiedzi.

„Urodziłem się i wychowałem w Chicago. Pojechałem do Nowego Jorku, ożeniłem się z dziewczyną o imieniu Anne i wszystko wskazywało na to, że będę żył długo i szczęśliwie, kiedy pewnego dnia coś się wydarzyło. Nie wiedziałem, co to takiego. Gdybyście mnie wtedy zapytali, co się dzieje, powiedziałbym, że nic, zupełnie nic się nie dzieje, bo jeśli chodzi o mnie, to naprawdę nie działo się nic”.

Opuszczony na stacji benzynowej mąż (gdy wracał ze sklepu do samochodu, w którym miała czekać na niego żona) ni stąd, ni zowąd zauważa zmianę swojego statusu społecznego: momentalnie zostaje sam ze sobą, towarzyszyć mu będzie tylko pustka, samotność. Jack próbuje dociec, w czym tkwi, bo czuje, że znalazł się „gdzie indziej”… Nie rozumie stanu rzeczy zastanego po wyjściu na jaw, gubi się w wyznaniach, traci świadomość tego, co jest prawdą, a co fikcją. Porusza się, igrając z instynktem samozachowawczym, szukając zrozumienia w czasie (minionym? obecnym? mającym przyjść?) i przestrzeni, która jest podejrzanie obca.


III

Z jaką zagadkową sytuacją mamy do czynienia w niby-życiu bohatera Amerykańskiego czyśćca – podróżującego przez sfery pożycia cielesnego i duchowego? Mężczyzna „przegapił”, zataił w niepamięci/nieświadomości kraksę, w której zginął… wraz z żoną. Zauważył i odczuł tylko nagłe zniknięcie kobiety swojego życia, zmianę miejsca po-bytu.
Widać przeniosła się tam w kilka minut, jakie minęły od rozstania na parkingu przy szosie. Od tej chwili wypada Jackowi przypomnieć sobie kolejne etapy ich wspólnego bywania, związku oscylującego między niespokojnym erotyzmem, zmysłowością a szarością codziennych wrażeń, odczuć (nie zawsze w pełni zadowalających!). Zdesperowany – bo opuszczony – bohater szuka (w fikcji istnienia) prawdy o utraconej znienacka Anne.


IV

Jack myśli, analizuje, strumykiem świadomości wyraża przypomniane sobie wypadki i podstawowe fakty z życia. Spotyka też starych kumpli, krewnych, kochanki – osoby z drogi minionego życia. Ich wzajemne rozmowy odnawiają się w czasie, dając świadectwo nieznanej bohaterowi Amerykańskiego czyśćca przeszłości. Dyskurs, znaki i natrętne myśli mają pomóc w poszukiwaniach… roli dla siebie!

„Opowiadam […] o sobie. Mówię, że to, co przeżyłem do tej pory, da się jakoś znieść, ale chciałbym już zostawić to za sobą. Chcę iść naprzód, chcę działać. Jestem gotów do działania, chcę zobaczyć świat z nowej perspektywy i dzięki tej nowej perspektywie chcę się zmienić”.


V

Najistotniejsze w zapisanej narracji będzie to, co „po” wszystkim, skoro główny bohater zginął z ukochaną Anne w wypadku samochodowym (sic!). „Teraz”, tj. podczas snucia narracji, on/ja żyje urojeniem własnej osoby, domysłami na temat możliwych wydarzeń i swojego stanu (ciała i ducha). Jack kroczy lub jeździ przez obszary fantasmagoryczne, stworzone przez się połacie Stanów Zjednoczonych (miejsca odwiedzane w ziemskiej wędrówce), poszukując żony – gwarantki jego dalszego istnienia.
W drodze okazuje się, że miał do „przerobienia” kilka innych scenariuszy życiowych (bezdomność, pijaństwo, brudny seks). Co może teraz ustrzec go przed odejściem w zapomnienie-nieistnienie? Samoświadomość bycia „po”.


VI

Haskell, wypychając bohatera na własną (!) drogę, wyposażył go w imię Jacka Kerouaca – patrona „poszukujących” sedna egzystencji podróżników, przypomniał mu utwory niesubordynowanych poetów (Allan Ginsberg, William Carlos Williams). Są to raczej rekwizyty, symboliczne odwołania do tradycji szkoły nowojorskiej i amerykańskiej prozy on the road, a nie wyraz preferowanych technik pisania. Trudno nazwać autora I Am not Jackson Pollack spadkobiercą czy kontynuatorem hipisowskich idei. Narrator jego powieści jest zbyt przyzwoity, uwięziony w zaplanowanej i ściśle realizowanej kompozycji powieściowej ze znaną już inwersją czasową, przewidywalną psychologią postaci, zakorzenieniem w tradycji kulturowej.

Amerykański czyściec stanowi w dużej mierze zapis rachunku sumienia i ziemskiej (?) pokuty. Powieść składa się z siedmiu części z przydanymi ujęciami grzechów głównych: pychy (Superbia), gniewu (Ira), zazdrości (Invidia), nieczystości (Luxuria), nieumiarkowania (Gula), lenistwa (Acedia), chciwości (Avaritia). Jack analizuje – pod kątem wspomnianych stopni wtajemniczenia – swoją (dotych?)czasową wędrówkę przez wyznaczony tymi kategoriami Amerykański czyściec. Kształt kompozycyjny powieści przywołuje zatem klasyczny utwór Dantego: kręgi piekielne i układ społeczny w Purgatorio, gdzie najbliżej do raju mają zmysłowi, najdalej pyszni. W Boskiej komedii jednak bohater nie szuka w sobie objaśnienia piętna grzechu… jak młody człowiek z powieści Haskella. Obywatel USA oscyluje między „ja” i „on”! Dante w Czyśćcu też koncentruje się na poszukiwaniu ukochanej, ale czyni to innymi działaniami bądź figurami myśli. Beatrycze – kobieta, którą spotkał za życia, a stracił przez śmierć – występuje jako „ideał doskonałości duchowej”, przewodniczka prowadząca do ostatniego etapu wędrówki, czyli Raju Niebieskiego. Anne z Amerykańskiego czyśćca determinuje działania mentalne, Jack tylko pozornie przemierza kilometry, jadąc przez Stany. On odbywa podróż w głąb siebie, zaznajamia się z możliwymi scenariuszami własnej egzystencji, ponownie ogląda ludzkie losy (swój i bliskich), zdarzenia quasi-autobiograficzne do zajścia, potencjalne wcielenia „ja” i „on(i)”.
Trop wędrówki dusz prowadziłby na przykład do buddyzmu… Z tak daleko idącą interpretacją wolałbym się nie spieszyć. Mężczyzna z American Purgatorio ani myśli o reinkarnacji, kolejnych wcieleniach. On poszukuje! Dlatego jeśli kreuje jakąś religię, to rozumianą jako indywidualny – choć inspirowany bodźcami z zewnątrz – własny sposób radzenia sobie z zaistniałą sytuacją. Jack stwarza w sobie wiarę w sposób zdeterminowany przez kolejne wydarzenia, przede wszystkim dla wspomożenia nadziei („Wiedziałem, że za wszelką cenę muszę wierzyć, więc wierzyłem. Wierzyłem, że ją odnajdę”). Dla niego każdy sposób na ludzkie pojęcie istoty życia i śmierci, miłości i grzechu byłby dobry. Chciał bowiem zapanować nad zmysłami i rozumem – byle zwalczyć dysonans poznawczy, subiektywność doznawanego świata i niepewność bytu, w jakim przyszło mu trwać.


VII

Jack z czasem pojmuje swój nieziemski status, docenia lekcję powtórzenia wypadków nie tylko miłosnych („zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało”?), odkrywa – schowane przed sobą – cienie i blaski własnej osobowości… A przede wszystkim trafia w końcu do niebiańskiej ukochanej. To oznacza, że jego historia po-trwa…!