Rozgrywki w „Czasie Kultury”

[Przegląd czasopism: „Czas Kultury” 2006, nr 2 (Footboys & Girls)]


Szał mundialowych rozgrywek ogarnął świat na przełomie czerwca i lipca. Boys & girls – którzy kochają lub nie znoszą futbolu – byli atakowani wieściami o sukcesach i porażkach drużyn ze wszystkich stron. Większość mediów z(a)rażała emocjonalnym kibicowaniem ulubieńcom… z większym lub mniejszym skutkiem. Do rozgrywek włączyła się też redakcja „Czasu Kultury”, wydając okolicznościowy numer pisma.

Wśród zawodników ścierających się na łamach dwumiesięcznika wystąpili m.in. polscy pisarze i antropolodzy kultury, zespół krytyków literatury i sztuki oraz brazylijscy prozaicy. Wszystko po to, by pokazać starcie innych ciał i racji estetycznych, zwyciężyć w walce o czytelnika, a nie tylko widza – w okresie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 2006.


W(y)stęp: na boisku i na piśmie

Równo uprawniając płci i zdania, poznański periodyk zaprosił do wypowiedzenia się w kwestii fenomenu futbolu mniej lub bardziej zaangażowanych: kobiety i mężczyzn. Cztery osoby (Mariusz Czubaj, Natasza Goerke, Adam Wiedemann, Wojciech J. Burszta, Andrzej Stasiuk) zabrały głos w Ankiecie na Mundial 2006, ukazując różne sposoby myślenia o piłce nożnej. Warto zaznaczyć, że dyskutanci nie dali się zwieść sugestiom/przekonaniu redakcji, która liczyła na zwycięstwo Brazylijczyków i zamieściła w numerze fragmenty prozy ich rodaków. Co więcej, starała się nawet wymusić obstawianie ich triumfu – na polu trawiastym i literackim.

Warto wspomnieć, jak odnoszą się do piłkarskich zjawisk wspomniani goście. Mariusz Czubaj z „Polityki” pisze o futbolu jako „współczesnej epopei”, gdzie najistotniejszym doświadczeniem staje się „bycie razem”, „totalna współobecność” kibiców. Zaś „mecz piłkarski oglądany w pubie jest kwintesencją męskiej przyjaźni i solidarności”. Antropolog zauważa moc podmiotu i bohatera zbiorowego („my”), czyli „społeczności, która za pomocą wydarzenia sportowego opowiada o samej sobie i siebie określa”. Wybuchy euforii na stadionach, komentarze wysuwane przed telewizorami, relacje na żywo z radia i telewizji – te elementy tworzą formę heroicznej opowieści współczesnej.

Nie zabrakło na kartach „Czasu Kultury” komentarzy à propos „sterylnej cielesności” sportsmenek czy reguł męskiej gry. Według Adama Wiedemanna „na meczu piłkarskim walory ciała nie są specjalnie eksponowane ani też godne uwagi. Raczej taktyka, spryt, chamstwo i korupcja”. Dlatego pewnie kobiety niekoniecznie wykazują zainteresowanie męską pasją futbolu bądź podchodzą do sportu z mniejszym ładunkiem emocjonalnym. Dowód? Dla Nataszy Goerke „kopanie piłki jest wielką przyjemnością. nikogo nie krzywdzi, sprawia radość, dobre też dla ciała. lepiej kopać piłkę niż kamień. i lepiej strzelać bramki niż strzelać do ludzi”. Autorka Księgi pasztetów stwierdza to jako pisarka, orientalistka i… kobieta, bo „lubi mecze, niektóre”.

Inaczej odniosła się do problemu gry (płci) w swojej cyklicznej Cover story inna pani – Agata Araszkiewicz. Utytułowana feministka – w związku z tłumaczonym niegdyś na polski esejem Luce Irigaray I jedna nie ruszy bez drugiej – porównuje futbol z walką o tożsamość: kobiecość lub męskość. Korzysta przy okazji ze sztafażu psychoanalitycznego (pojęcie „symbiozy” i „fuzji”), metafor w służbie walki z niesportową nadobecnością pierwiastka męskiego (w dyskursie? mentalności?) i dominacją „fallicznego ruchu”. Araszkiewicz w swojej (żeńskiej!) Grze w piłkę woli skupić się na pomijanych i lekceważonych kobietach – „pozbawionych możliwości usymbolizowania swej odrębności i swej matrycy” jak dopingujący się w (płciowych) rozgrywkach mężczyźni. Rola pań i chęć prowadzenia przez nie odrębnej gry są bowiem ograniczane przez męską cywilizację. Tymczasem „kobieca wersja intymnego futbolu, choć jest tak samo powszechna [jak męska gra w piłkę – przyp. T.Ch.], toczy się w ciszy, nie jest ani tak widzialna, ani spektakularna. Nie ma bramek, chyba że same nimi jesteśmy. Jest psychiczną realnością, ale jej zasady nie są jasne, a każde zwycięstwo ma w sobie coś z porażki. Nie może się uzewnętrznić, ale staje się w sobie, kosztem siebie. Jest matrycą, dzięki której istnieję i którą rozumiem bardziej”.
Władza samczych ciał, podskórnie odczuwalny seks, walka o „jej” tożsamość – te zagadnienia zdominowały myślenie i praktykę stałej felietonistki dwumiesięcznika. A co ze sportem…?

„Kopanie piłki to spektakl eksterytorializacji napięcia i zagrożenia za pomocą mechanizmów, które dla mnie są niedostępne. Teatralny zbiorowy rytuał wydaje mi się zawsze tajemniczy i obcy. Nietrudno zgadnąć, że nie rozumiem i nie lubię sportu. Różnobarwne koszulki to dla mnie za mało, abym mogła widzieć dwie drużyny. Widzę więc dwa pozornie różne, lecz identyczne obozy graczy, które ocierają się o siebie i pragną swej bliskości, tworząc w fizycznych zapasach przedziwny amalgamat jakiejś siły jedności. Ale pragnienie bliskości jest tak zakamuflowane, że aż frustrujące. Wyczuwam fałsz. A to samo contra to samo nie potrafi utrzymać nas w napięciu. Sprawia, że znudzona zasypiam”.

Męskiemu czytelnikowi tez Agaty Araszkiewicz przez chwilę miesza się w głowie. Przejdę więc do aseksualnych wątków w „Czasie Kultury”…


Karol Maliszewski kontra napastnik krytyczny

Spośród wielu nie/typowych zagrań dwumiesięcznika zwrócił moją uwagę wywiad Mariusza Grzebalskiego. Znany poeta rozmówił się w nim z jednym z czołowych polskich krytyków – Karolem Maliszewskim. Noworudzianin nie bez powodu nazywany jest „maszyną do czytania” (taki tytuł nosi cykl jego zapisków na stronie Biura Literackiego ); charakteryzuje bowiem sporą część „drugoobiegowej” (undergrunt?) i głównonurtowej produkcji wierszy z „kraju paru tysięcy poetów”. Wypowiedzi autora Rozproszonych głosów (opublikowane w „Czasie Kultury”, jak podejrzewam, z okazji wydania tomu Notatek krytyka) tworzą swoiste credo i manifestację postawy krytyka towarzyszącego… Wyznaje Maliszewski:

„[…] nie potrafię przejść obojętnie obok tekstu, […] rozumiem literaturę jako coś dotyczącego mnie osobiście, […] odbieram tekst całym sobą, biorę do siebie. Czekam na przeżycie, na ujawnienie się czyjegoś losu, w gruncie rzeczy wszędzie węszę mniej lub bardziej zakamuflowane życiopisanie. Dla mnie to właśnie decyduje o wadze tekstu. Z takimi tekstami rozmawiam, takie teksty zachęcają do empatii, wyzwalają emocje, domagają się użycia nie tyle wiedzy, co intuicji”.

Cóż za skupienie uwagi na „ja” krytycznym… Niewiele tak skoncentrowanych i po prostu znaczących autosugestii do czytania swoich szkiców i książek wysunął autor Klasycystów i barbarzyńców. W przytoczonych słowach Maliszewski zdradził tajemnicę praktykowanej przez siebie „proludzkiej”, nieświadomej teorii literatury metody opisu wiersza („twarz [fizycznego autora – przyp. T.Ch.] pcha mi się do wierszy, do sposobu odczytywania, przez tę twarz widzę i czytam, a to chyba niedobrze [sic!], sam tekst powinien znaczyć i nic więcej”). Potwierdził też (wypominane chociażby w recenzjach) wyznaczniki swojego czytania: emocjonalne szukanie sensu słów ucieleśnionego w zapisie poety zamiast konstrukcji współodczuwających (się) „ja” i „on” w ramach krytyki personalistycznej. Jak widać, autor Zwierzęcia na J. woli zakreślać empatię sytuacji lirycznej, szukać tożsamości między nadawcą i odbiorcą oraz porozumienie podmiotów (lirycznego i krytycznego) w ramach lektury.
Czytanie człowieka zamiast znaków (ręki śmiertelnej)? Chyba tak można podsumować praktykę Karola Maliszewskiego. Bo – jak przyznaje krytykowany krytyk – obce jest mu rygorystyczne, naukowe podejście do materii poetyckiej.

„Nie interesują mnie szkoły i metodologie. Najważniejsze jest misterium tekstowienia świadomości krytyka, urzeczenia czyimś tekstem, a następnie osoba za tekstem stojąca. I nie chodzi mi o tę wiązkę decyzji, intuicji, emocji i sformułowań, którą na własny użytek subiektywizuję i odbieram jako drugiego człowieka wysyłającego sygnały, znaki”.

Mimo stwierdzenia u/chybień formalnych tekstów Maliszewskiego muszę przyznać, że opisujący Nową poezję polską rozmówca „Czasu Kultury” wciąż zaskakuje pozytywnie… pomysłowością! Trafnie określił niepokojące zjawisko szerzenia się „literatury populistycznej” (dla ludu odczuwających „samotność w sieci” kucharek) oraz głodu bezczelnej twórczości młodych bez literackiej za/wartości. Używając pojęcia „mandarynizacji” dla nazwania tendencji do obniżania wartości produktów kultury, Maliszewski rozprawił się z mediami i masami czytelniczymi. Oberwało się też wojującemu „produktem polskim” pseudoproboszczowi – Sławkowi Shuty, „puszczającej pawia” Masłowskiej i następcom:

„[…] mandarynizacja naszego życia literackiego zaczęła być widoczna od debiutu Masłowskiej, tej nerwicy medialnej, która mu towarzyszyła. To nazwisko pojawia się tu jako hasło czy symbol, nie jest moim zamiarem pomniejszanie wartości książki. Teraz żyjemy w kulturze «pomasłowskiej» – co rok, to nowy prorok (na przykład antykonsumpcjonizmu). A wtedy zjawisko zajaśniało w pełni i olśniło decydentów wydawniczych. Pojęli, jak działa mechanizm robienia z dnia na dzień gwiazdy z kogoś, kto niekoniecznie umie śpiewać. Trzeba to tylko w odpowiedni sposób zaetykietować i wepchnąć w powiązane ze sobą kanały medialno-promocyjne, trzeba wiedzieć, jakie guziki naciskać. Na przykład guzik wykluczenia znaleziony w seksualnej albo innej ciszy czy guzik egzotyki subkulturowej. Najlepiej jednak twierdzić, że oto rzeczywistość, jakiej nie znacie, bo nigdy nie została w tak bezkompromisowy i zaangażowany sposób opisana. I że wasz głód będzie w tym względzie zaspokojony. Głód wmówiony i doskonale wyreżyserowany”.


Żółta kartka i wy/rzut karny

Uszczypliwa i poniekąd krytyczna uwaga należy się zadającemu pytania Mariuszowi Grzebalskiemu. Nazwał on swojego rozmówcę „wykładowcą akademickim, doktorem nauk humanistycznych, autorem kilkunastu [sic!] książek krytycznych”… Tymczasem Karol Maliszewski zaistniał do tej pory jako autor czterech tomów krytycznoliterackich. Ich tytuły poeta Grzebalski znajdzie powyżej lub bazie Biblioteki Narodowej !


DoGRYwka

Pierwszą połowę „Czasu Kultury” 2006, nr 2 wypełniają wspomniane teksty tematyczne (Footboys & Girls). W drugiej czytelnik także znajdzie emocjonujące fragmenty: wiersze Marty Podgórnik i Mariusza Grzebalskiego (miejscami lepszy poeta niż dziennikarz), opinie i relacje z wystaw oraz IV Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Ofensiva 2006, rozmowy z młodymi artystami offowymi (filmowiec Patryk Rebisz, Małgosia Dawidek-Gryglicka i Wojtek Łazarczyk – twórcy Galerii ENTER), 25-stronicowy dział recenzji.
Pozostaje tylko włączyć się do czytelniczej gry!




Spis treści 2. tegorocznego numeru „Czasu Kultury” na zaktualizowanej stronie pisma: www.czaskultury.pl