SAMoKRYTYKa (manifestacja poetycka 2006)

Fragmenty szkicu przygotowanego na tegoroczny festiwal na Mariensztacie – dla nowego pisma „Wakat”


Towarzysze… z bronią w ręku zwaną pismem! Występuję publicznie z niniejszą treścią, gdyż uznałem, że powinienem złożyć niezbędne wyjaśnienia osobom postronnym i zaangażowanym w życie młodoliterackie: co do swojej – autorskiej – postawy w o(b)mawianiu innych jako czytelnik i krytyk. Swoje (prze)mówienie postanowiłem nazwać SAMoKRYTYKą, gdyż wyznam kilka prawd postlekturowych, zdradzę tajniki swoich poszukiw, zapowiem dalsze sukcesy i porażki w starciach z autorami i ich tekstami. Taka dola umysłu zniewolonego żądzą przedarcia się do równie krytycznego czytelnika.


Funkcjonowanie

[…]
Będąc zacofanym w „post” lub tylko „modern” oraz dziewiczo wkraczając w „neo”, pracuję nad sobą, dążę do poprawy warsztatu, a dzisiaj – przy okazji samokrytyki – zdradzę kilka jego aspektów. Przyzwyczajony do natury mola książkowego nie zwracam uwagi na konsekwencje pozytywnych lub negatywnych wyrazów za/znania dzieł po/szczególnych, rozprawiam się z nimi niemoralnie lub prawię o nich w swej bez/krytycznej niecnocie. Nie wierzę już w dobro mające przyświecać tworzeniu, ono nie oświeca ani nie oświetla drogi…

Skąd ta domniemana niewiara w literaturę? formuły badawcze? zdolność czytania i pisania światów tak przez autora książki [oby] artystycznej, jak krytycznego odbiorcę? Na wolnym rynku idei mamy do czynienia z nadprodukcją grafomaństwa i utworów bez znaczącego wyrazu, ilość zaistnień przewyższa ich wartość, możliwość zapisania się w pamięci. Powstaje zbyt wiele autorskich występków na piśmie pretendujących do miana „książek najgorszych”… bez autorskiej świadomości tego! Zaś krytyk jawi się jako osoba, która czyta i powinna wiedzieć więcej niż przeciętny konsument kultury masowej czy monstrualnej papy pseudoliteratury polskiej – jeszcze a może już niepotrzebnej. Dzisiaj napisać i wydać książkę własnym sumptem może przeciętny… pisarczyk. Schodząc do getta literatów bądź głównonurtowych artystów popowych, młodzieniec szuka sposobu na przedarcie i wyróżnienie się z gąszczu obiecujących, choć przedwczesnych, „debiutów”… w rocku zdominowanym przez zapowiadających się na autorów „nowoczesnych i kurewsko dobrych” bądź mianowanych zasłużonymi-nobliwymi. Jednak gdy brak mu warsztatu, obycia, widocznych śladów lektur, taki „wstępniak” w drodze na Parnas zostaje spalony żywcem: za analfabetyzację postmodernizmu [skoro wszystko już było, może (?) stać się niewolnikiem „byłych”… idei i wzorców pisania, tylko je modyfikując, zamiast łamać – proponując novum, w celu odciśnięcia jakiegokolwiek piętna indywidualnego]. Tymczasem młody twórca może obecnie poruszać się w „sieciowym modelu kultury”
[1], gdzie samodzielnie wybiera środki wyrazu i pola eksploracji. Potrzeba mu do tego jednak obycia w możliwościach wybranego medium, przekazu (dla pisarza jest nim oczywiście przede wszystkim tekst!), formy znaczącej tak dla nadawcy, jak odbiorcy – poprzez nagromadzone w nim znaki czyteln(icz)ej wspólnoty. Młody, zdolny i nie zawsze autystyczny ma szanse wykazać się dążnością do „kooperacji, do wchodzenia w związki z tekstami kanonu, pobudzania procesów ciągłej reinterpretacji dziedzictwa kultury” [2]. Ten model tworzenia stanowi wyzwanie dla autora i krytyka, który stara się dotrzeć do sedna autorskich poszukiwań i ocenić sprawność w niwelowaniu lub przewartościowaniu dorobku poprzedników. „Postmodernizm – z jego skłonnością do ponownej lektury kanonu, do jego modyfikacji i składania z jego materiału hybryd lub palimpsestów – wyjątkowo dobrze wpływa na wykształcenie międzykulturowego przekazu” [3]. Zatem przedstawiciel epoki „postpost” winien przedstawić czytelnikowi/krytykowi autorskie „neo”, własny wkład, o którym można będzie dyskutować jako obiekcie sztuki. Przynajmniej ja tego oczekuję, wymagam, szukam…
[…]

Walor poznawczy, ocena i prze/wartościowanie zastanego porządku, postulatywność, projektowanie światów prywatnych i publicznych, kooperacja podmiotów dla określanej formy współpracy lub nie/czystej gry z czytelnikiem, operowanie samodzielnym, świadomym reguł, środków i zadań dyskursem, szukającym swojej tożsamości metajęzykiem… – tak formułuję literaturę, dla której partnerem jest moje krytyczne „ja”. [...]


Bezeceństwa

Praktykujący w literary criticism zastanawia się nad rolą, jaką mu przydzielono lub jaką może zdobyć do odegrania w teatrze jednego aktora – czytelnika. Moja lektura jest bowiem procesem indywidualnym, odbywa się na zasadzie partnerstwa lub starcia z rodzącym się w umyśle wrogiem danego uporządkowania czy rozporządzania znakami. […]

Autor przedstawianego zbioru wierszy zabiera mnie w podróż do swojej świadomości, od-czuwania i „newralgizacji” w punkcie styczności dwóch podmiotów: piszącego/twórczego i czytającego – krytyka. Zapis tego spotkania odbywa się w szkicu czy recenzji. Jednak każda kodyfikacja zamienia się w immanentną (i prywatną) walkę dyskursów, sposobów myślenia „o” i „nad” tekstem. Zawodowy czytelnik nie chce zawieść oczekiwań własnych, tekstu i swoich czytelników, ale dobry utwór literacki to przecież ten, który (u/z)wodzi, wymaga, stawia o(d)pór w trakcie docierania do jego sedna. Krytyk jako dziejopisarz osobistych doświadczeń lekturowych, komentator wpisujący tomy do katalogu dzieł zaistniałych, zamiast wysyłania do kąta poczekalni widmowej biblioteki, wpływa na ustalanie (nowego) porządku i hierarchii w literackim światku, przewartościowuje natłok myśli i głosów utrwalonych w formie znaczeniowej, ale jeszcze nie dla wszystkich zainteresowanych znaczącej (wystarczająco). Zawiadowca lektur prowadzi „się” i czytelników po gościńcach danej mu Literatury. Ujawnia jej właściwości, koherencję tekstową, wprowadza do literackiego świata, wyjaśnia swój sposób patrzenia na dany tekst.
Czuję się zobowiązany od razu wystąpić przeciwko pseudokrytyce, gołosłownemu wydawaniu ocen czy wartościujących sądów zamiast rzeczonej analizy i interpretacji, wyjaśnienia, co jest na rzeczy. Wskazujące na brak krytycznego wy-powiedzenia jest dla mnie nadużywanie pierwiastka waloryzującego w omówieniu odbiegającym genologicznie od pamfletu czy felietonu. Takiego zawodnika stawiam na pierwszej linii ognia – do o(d)strzału. Uważam, że nawet obdarzony epitetem-inwektywą uprawiającego „recenzenctwo” zamiast miłości międzytekstowej nie dopuści do pojawienia się w produkcie końcowym – wnioskach z lektury – pustych słów typu:

„To dobry wiersz. Z wielu względów dobry. Takich wierszy jest w tej książce sporo”

– co uczynił w tym wypadku (przy krytycznej? pracy) Jakub Winiarski, mówiąc o zbiorze Pawła Lekszyckego Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie. Czytelnik szanujący poezję i słowa jej poświęcane szuka metod wnikania w tekst i werbalizacji konkretnych wniosków z okresu wspólnych kontaktów zmysłowo-intelektualnych, zbliżeń dyskursów: krytycznego i poetyckiego, trwającego ruchu po/wiązań i oddalania się od tekstu. A jeśli nie wie, co utwór eksplikuje, milczy, dając o/znaki (a nawet wymienia przyczyny) swojego nieudanego badania-kontaktu z (hermetycznym) tworem. Tak widzę wy-zwanie tekstu poetyckiego rzucane krytyce.
[…]

Krytyka, jak sam proces czytania, pozostanie tworem subiektywnym, do bólu autorskim. My, piszący o wyrazach „innych”, mówimy nie tylko o konkretnym tekście, osobie, zjawisku. W ten sposób (d)opowiadamy historię starć własnego – ekstrawertycznego – podmiotu z introwertyczną, bo zamkniętą w pewnej ilości znaków, podmiotowością artystyczną. Z ujawnionej tematyki i problematyzacji przedmiotu badań, rozważań i słów á propos… rozliczają nas czytelnicy. Po samodzielnej lekturze! Literary criticism to rodzaj żywy, ciągle ujawniający się obok poezji, prozy i dramatu, choć nie zawsze traktowany z należytym mu do/wartościowaniem.

Krytyka literackiego nazywam co najmniej współ/pisarzem. On pomaga tworzyć historię książki, wpływa na recepcję poszczególnych dzieł. Utrwalając (przez pisanie o…) w pamięci własnej i czytelników wybrane utwory, zwraca uwagę na swoje wyimki i wyjątki potwierdzające jakość lub miałkość omawianych tekstów.


Zaszłości wobec przyszłości

Nasi poprzednicy w historii literatury i krytyce ustalili możliwe do zagarnięcia hierarchie, my zaś nieustannie redefiniujemy i przetwarzamy kanon. Potrzeba nowości i aktualizacji zdobyczy poprzedników jest istotna głównie dla krytyka akademickiego i teoretyka. Naukowiec i zajmujący się strategiami czytania/pisania na poziomie metá często pomija aspekt młodości dobijającej się o dostrzeżenie z okrzykiem: „Niech nas od/czytają!”. Mam wrażenie, że zajmujący katedry współczesnej krytyki literackiej wolą zamieniać się w historyków, badaczy recepcji, a nie tworzyć przeglądy nowej twórczości, idei, postulatów, które wychodzą z namacalnej teraźniejszości.

Studiując na krakowskiej Alma Mater, spotkałem niewielu osobników z nobliwym tytułem naukowym i aktualnym numerem pisma kulturalno-literackiego pod pachą. A dlaczego? Bo oni nawet nie chcą wiedzieć, jak wygląda życie twórcze „tu i teraz”. Oszczędzając szkiełko i przymykając oko na nowości, zamykają swe pedagogizujące (sic!) ciała w archaicznych czytelniach i wszechnicach, a księgarnie omijają z daleka. W pracach naukowych wolą od-pominać wycinki z przeszłości, w której tkwią także światopoglądowo i metodologicznie.


Medium i komunikacja

Krytyk występuje publicznie jako człowiek, który czytał i wie… Czy więcej? Dobrze by było. Ale jeśli jest inaczej, potrafi dookreślać miejsca, gdzie tekst się zamyka na czytelnika – takiego jak on. Zawodowiec lepiej nazywa doznawaną lekturę i jej struktury, szuka sensu jednostek składowych w akcie ich autorskiej dekonstrukcji lub całości, gdy wciela się w rolę hermeneuty. Jednak za każdym razem musi odnaleźć w sobie inne pokłady sił intelektu, obycia kulturotwórczego i zasobności języka, by wyrazić możliwe od/czytania, choć zawsze będące niedoczytaniem, form(uł)ą otwartą na kolejne głosy i glosy odbiorców.
[…]


Forma przekazu, środki wyrazu. Ekspresja

Odrębną sprawą pozostaje forma językowa i typograficzna stosowanego przeze mnie zapisu. Jako czytelnik-krytyk medialny i sieciowy korzystam z potencjału hipertekstu, idąc do druku, pozostaję tylko z ciągotkami i zależnościami liberackimi. Używam, a nawet wyzyskuję do granic możliwości (normy i uzusu, frywolnej awangardowości) potencjał interpunkcji, pochodnych słowotwórczej rozbiórki… semiologicznego podejścia do znaku. Uwielbiam ciągłe i jawne operacje na języku, de- albo rekonstruowanie przez język toku myślenia, własnych wątpliwości lekturowych. Myślę, że krytyk nie musi tylko wyjaśniać, tłumaczyć. On prowadzi swoją prywatną grę z tekstem, autorami („ja”-pisarz uksiążkowiony, „ja”-piszący o innych, on-krytyk we mnie i dla was), czytelnikami. Deszyfracja z kolei odbywa się na różnych poziomach świadomości czytelniczej i językowej. Za/stosowana lingwistyka czy zabiegi lingwistyczne nie ułatwiają przedarcia się przez sensy naddanedo po/rozumienia, ale dają satysfakcję, kiedy nadawca i odbiorca spełnią się we wspólnym kontakcie (między)tekstowym. Obaj zrywają bowiem z metodą podającą wyjaśnienia i rozumienia dzieła, w momencie gdy decydują się na obcowanie z tekstem tylko? aż? okołoliterackim, a nie bezpośrednio zapośredniczając dzieło we własnej, indywidualnej lekturze.
Dobrym szkicem krytycznym jest dla mnie każda forma otwarta na dialog, wciągnięcie odbiorców do współgrania na zasadach ustalanych „przez” i „dla” konkretnego tekstu, tworzenia/znakowania sensu dzieła poprzez wspólny namysł, uważną lekturę. Oczywiście krytyk zawęża lub poszerza pole widzenia czytelnika, wybiera materię działania, ale jego subiektywne wskazówki stają się przyczynkiem do zasugerowania wielości interpretacji, miejsc do określenia przez indywidua czytelnicze. Zaś akty komunikacji, mowy wspólnotowej stanowią najlepszy wyraz żywotności książek.


Metoda i logika

Do tej pory nie poruszałem kwestii mody na określoną strategię czytania. Wydaje się jednak, że obecnie doniosłą rolę pełnią hybrydy oraz: krytyka personalistyczna
[5] – nastawiona na współodczuwanie podmiotowości i sytuacji tekstowej (vide indywidualizm Karola Maliszewskiego), podskórny dekonstrukcjonizm (przypadek Jacka Gutorowa), nowoczesna, ale różnie ujmowana hermeneutyka [6] (wariant Jarosława Klejnockiego).
Przyznaję, że mojej nie/skromnej osobie podoba się wielość charakterów i postaw, techne-o-logiczna różnorodność, namiętny indywidualizm czytelniczy. Uwielbiam różne genry i języki mówienia o literaturze, nawet gdy są one tylko podstawą do polemik. To tekst i wymuszany przezeń sposób czytania decydują o metodzie/metodologii lektury, a później rodzaju i środkach opisu. Bo krytyk przedstawia, wyjaśnia wybrane aspekty i fragmenty z dzieł cytowanych czy aluzyjnie przywoływanych autorów.


Punctum

Wielki trud czeka chcących przekonać na przykład Jarosława Klejnockiego, że hermeneutyka (również w jego wykonaniu) nie jest jedynym sposobem obcowania z tekstami ani metod(ologi)ą mówienia. Poszedłem w sukurs zainteresowanym, poczynając sobie z doktorem polonistyki UW w omówieniu jego książki Literatura w czasach zarazy y. Ówczesna gra była nieczysta, bo jednostronna, ale strategia doktora z UW nie obroniła się w starciu z dwustronnym analizowaniem tekstów. Jaskrawy przykład błędów w samodowodzeniu warszawskiego hermeneuty stanowiła próba ogarnięcia zabiegów w poezji Joanny Mueller. W końcówce najbardziej irytującego fragmentu Klejnocki stwierdził:


„Inwersyjność szyku nadaje znów tej poezji patynę archaiczności, co jest ewidentnym znakiem przywiązania do dziedzictwa” (J. Klejnocki, Samplujący didżeje. O nowym warszawskim lingwizmie, w: Literatura w czasach zarazy. Szkice i polemiki, Warszawa 2006 [Impuls], s. 154).

Komentator zapomniał (?), że lingwiści perwersyjnie wykorzystują zastane struktury językowe i sposób myślenia p/o nich, zaś przeszłe modele wzywają do przekształcenia w nowe środki wyrazu, źródła sens-ów. Tak czyni między innymi Mueller w swojej poezji… kreślącej (od nowa) leksykę i gramatykę polską. Zaś przekształcane, wykorzystywane do granic (wiersza?) dziedzictwo, tradycja językowa (jakkolwiek je nazwać) stają się sposobem podmiotowego form(uł)owania przeszłości na nowo… w nie?-o/sobie. Tyle dopowiedzenia [z krzywą miną] ode mnie. Bo czytelnik współczesności nie zawsze może tak głęboko tkwić w przeszłości jak autor Przylądka pozerów.
Klejnocki miejscami traci dialektyczną jedność wyjaśniania i rozumienia
[7], gubi drogę, wędrując między stwierdzeniami wstępnymi a fazą końcową – jak się okazuje – (niedo)rozumienia. Jego wprowadzanie w lekturę odbywa się na zasadzie przypominania pierwowzorów, pseudoerudycyjnego szukania nawiązań z dziedzictwem poprzedników… zamiast skupienia na za/danym fakcie językowym do rozszyfrowania. Jego operowanie znanymi (sobie) kontekstami i co-tekstami zakłóca proces wyjaśniania – podstawę z/rozumienia całościowego, o które tak zabiega.
W hermeneutycznym toku interpretacji tekstu „rozumienie nakierowane jest na rozpoznanie intencjonalnej jedności dyskursu, a wyjaśnienie – na analityczną strukturę tekstu”
[8]. Gdyby zastosować tę Ricoeurowską zasadę (komplementarności) do teorii fazowej analizy i interpretacji, okaże się, że celem badacza jest sprawdzenie konstrukcji językowych (w funkcjonowaniu poszczególnych jednostek) i dojście do naczelnego przesłania, dookreślonej wizji całości, oznaczania sensu. Gubi się jednak znaczenie załamań konstrukcji słownej i siły podmiotu, wkład elementów wyjątkowych, przepędzających poszukiwaczy objęcia ogóln(ikow)ym rozumieniem bądź hierarchicznym dookreśleniem. Dlatego nie poprę tego modelu czytania i pisania o tekstach.


Kompozytor do dzieła

Jakie zadanie przy/pisuję sobie-czytelnikowi? Zamiast emocjonować się – usiłować rozumieć. Zanim ogarnę (lub nie) całość, rozkładać na części, znaczyć elementy składowe, starać się nazwać ich funkcję, określać zasady współdziałania z odbiorcą. Krytyk może (i lepiej, żeby podołał temu zadaniu) ustanawiać niezbędne do porozumienia konteksty, co- i inter-teksty jako czynniki ułatwiające rozpoznanie oraz wywołujące dialogowość podmiotów, współbrzmienie ich dyskursów. Mając jednak na sercu pretekst rozważań podmiotu krytycznego, zamiar jego oznaczenia, nadania możliwych sensów.
Potrafię do/cenić samodzielność myślenia czytelnika, chęć autorskiego nazywania dotykanej materii. One wyrażają sens działań na piśmie. Warto jednak, żeby badacz-profesjonalista określał regulamin spotkań poetyckich lub… prozaicznych. Krytyku, manifestuj się!


U-życie tekstu i odwieczne spraw-dz(i)anie

Moim zdaniem, w metakrytyce za mało uwagi poświęca się kwestii dyskursywności, gdzie „jeden znak rodzi kolejny znak”
[9], zaś krytyk to pośrednik: między tekstami (ocalanymi od zapomnienia/do utkwienia w pamięci) lub stanowiącymi narzędzie walki o/na idee a… czytelnikiem. Szkoda. Ostatnia opcja – pojedynek o funkcjonowanie słowa – wydaje mi się najbardziej interesująca i warta rozważenia w bojach o metodologie, teorie analizy/interpretacji. Oczekuję bowiem tekstotwórczej współpracy między krytykiem a podmiotem twórczym podczas o/pisywania dzieła.
Na poziomie refleksji metá interesuje mnie, czego będę bronił z żarliwością, w solidarności i w samotności, budowanie dyskursu krytycznoliterackiego jako formy dialogu piszącego (o doświadczaniu siebie-czytelnika) z pretekstem, ich wzajemne uzależnienia, kooperacja, pociąganie i odrzucanie. Oczywiście rzecz miałaby się odbywać podczas zmagań z indywidualnym dotykaniem pojedynczego dzieła, szczegółów pożycia z nim. Bądź jego wyzucia. Tak ukonkretniony dyskurs (zrodzony z dyskursu…) pokaże siłę języka literackiego. Krytyk, składając słowa na ołtarzu lekturowych ws/pomnień, szukając zasad estetyzacji w dziele, nazywając stosowane zabiegi i ich funkcje, ulega pokusie towarzyszenia dziełu w sposób równie twórczy. Stąd może uknuto pojęcie krytyki artystycznej, kreacyjnej… – dla czwartego rodzaju literackiego.
Zwolennik tej opcji uprawiania krytyki, świadomy odbiorca tekstów i współuczestnik kultury, może posłużyć się również odczytaniem retorycznym. Szukając zaś środków wyrazu, ma okazję skorzystać między innymi z „krytycznej mowy pozornie zależnej”
[10]. Jest ona ciekawym metakrytycznie, stylistycznie i retorycznie (wy-mowa) zabiegiem, gdyż stanowi „syntezę dwóch punktów widzenia i dwóch języków, które przenikają się wzajemnie i różnorako na siebie nakładają” [11] w krytycznym akcie mowy: języka pisarza i języka krytyka. Ten artystowski komunikat ma dodatkowy walor poznawczy dla odbiorcy szkicu lub recenzji: estetyczny. Udzielny krytyk w ten sposób stawia krok do… rękodzielności.


Dekonstrukcja zamiast autodestrukcji

Nieobyczajny młodzieniec jak ja, bo tylko pozornie o wzorowych zwyczajach naukowych, odkryje kilka tajemnic swojej „maszyny do pisania”. W dotychczas opublikowanych szkicach i rzeczonej teraz samokrytyce składałem wyrazy uwielbienia dla wielu nieludzkich, ale literackich gatunków, zdradzałem ciągotki płci [bo we mnie jest sex], toczyłem boje w różnych reprezentacjach językowych: od strukturalizmu po semiologię [a jak „ja” znaczę?]. Pozostała mi jeszcze rekonstrukcja ostatniej woli autodestrukcyjnego podmiotu krytycznego: być na/pisanym i czytanym. Ten organ rządowy osobnika w krytyce oraz narzędzie poznawcze literatury chciałyby się okazać ciałem twórczym i pedagogizującym… dla literatury. Ucząc się na własnych o/błędach, dając nauczkę innym.
W widzeniu świata jako literatury teksty krytycznoliterackie przekształcają się w pasmo wstępów, pretekstów do danego lub kolejnych dzieł. Komentarz nie zawsze rozjaśnia utwór, nie rozprasza pytających o sens, znaczenie, odczytanie. Ale zostaje stworzony jako alternatywa dla ciemności, niepokoju nie(do)określenia, braku wskazówek, „jak mówić” o dziele. Szuka bowiem samodzielności i samowystarczalności w oznaczaniu obszarów zainteresowań.

„Najbardziej frapujące dla krytyki teksty to nie te, które można przeczytać, lecz te, które dadzą się napisać (scriptible); teksty, które rodzą w krytyku odwagę, by je wykrawał, transponował na inne najrozmaitsze dyskursy, produkował własną, na wpół arbitralną grę znaczeń biegnącą w poprzek samego dzieła […]. Tekst, który da się napisać, nie posiada określonego znaczenia, żadnych ustalonych signifés, lecz jest wieloraki i rozproszony; niewyczerpana tkanka lub galaktyka signifiants, tkanina bez szwu złożona z kodów, w której krytyk wycina własną krętą ścieżkę”
(J. Derrida, De la grammatologie, Paris 1967, s. 205. Cyt. za tłum.: T. Rachwał, T. Sławek, Maszyna do pisania. O dekonstruktywistycznej teorii literatury Jacques’a Derridy, Warszawa 1992, s. 8).

Pisanie i czytanie tworzą świat(y). Czytelnik świat(y) we własnej grze z tekstem, znaczeniami odkrywa i swoiście przysposabia. Dlaczego? Jest współtwórcą, budowniczym sensu świat-ów. Chce być w nim. Nie tylko bywać. Wtedy zaistnieje. W rozmowie „o”, „na”, „poprzez” tekst.

„Literatura w równym stopniu co krytyka – albowiem różnica między nimi jest złudna – jest skazana (choć może to jej przywilej) na to, że zawsze będzie rygorystycznym, a w konsekwencji najbardziej niegodnym zaufania językiem, dzięki któremu człowiek nazywa i przekształca sam siebie” (P. de Man, dz. cyt., s. 31–32).

Towarzysze, do krytycznego dzieła!



PRZYPISY

[1] Pojęcie Jerzego Jarzębskiego z tekstu Wartościowania w sieci kultury, „Znak” 1998, nr 7, s. 11.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże.
[4] Ciekawie opisał ten model Rafał Rutkowski w artykule Krytyka literacka w perspektywie aksjologicznej („Ruch Literacki” 2005, nr 6, s. 597–598):
„Dla krytyka-personalisty, którego światopogląd ukształtowała filozofia takich myślicieli jak Scheller, Mounier czy Marcel, dzieło literackie jest zindywidualizowanym znakiem osoby, stworzonym w celu nawiązania międzyludzkiego kontaktu oraz zintegrowania określonej ludzkiej wspólnoty. W tak rozumianym dziele poszukuje on tego, co stanowi o owego dzieła integralności, niepowtarzalności i tożsamości, czyli piętna integralnej i niepowtarzalnej osoby pisarza. W centrum systemu wartości uznawanego przez krytyka-personalistę stoi zawsze osoba ludzka […]. Aby ujawnić własną osobowość i poruszyć czytelnika, wykorzystuje on niejednokrotnie sposoby mówienia charakterystyczne dla pisarzy, filozofów, publicystów […]. Stanowczo przeciwstawia się dogmatycznemu podejściu do dzieł. Literaturę – pojmowaną w kategoriach faktu kulturowego – postrzega nie jako zbiór przedmiotów, lecz jako proces komunikacji międzyludzkiej na poziomie społecznym i osobowym, jako dialog czy też jako wymianę wartości. […] krytyk-personalista za swoje główne, podstawowe, najważniejsze zadanie uważa stymulowanie i wspomaganie rozwoju duchowego pisarzy oraz odbiorców literatury”.
[5] Zob. K. Rosner, Przedmowa, do: Hermeneutyka jako krytyka kultury. Heidegger, Gadamer, Ricoeur, Warszawa 1991 (Biblioteka Myśli Współczesnej).
[6] Model Paula Ricoeura.
[7] Zob. K. Rosner, Hermeneutyka jako krytyka kultury. Heidegger, Gadamer, Ricoeur, dz. cyt., s. 226.
[8] P. de Man, Alegorie czytania. Język figuralny u Rousseau, Nietzschego, Rilkego i Prousta, tłum. A. Przybysławski, Kraków 2004, s. 20.
[9] Pojęcie Michała Głowińskiego użyte w Próbie opisu tekstu krytycznego, w: Badania nad krytyką literacką, red. M. Głowiński, K. Dybciak, seria 2, Wrocław 1984, s. 81.
[10] Tamże.



Pierwodruk: „Wakat” 2006, nr 1.

Wrześniowy numer warszawskiego pisma zawiera także głos Michała Kasprzaka w dyskusji o krytyce literackiej ostatnich lat. W szkicu (Ek)Lektyka krytyka czytelnicy znajdą kolejne wątki do polemicznego (?) rozwinięcia.



„Wakat” można kupić w wybranych księgarniach (sieć Espace ).

KRAKÓW
Bunkier Sztuki, pl. Szczepański 3