Ojciec odchodzi? Przykazania przed lekturą niezbożną

Piotr Czerski, Ojciec odchodzi, Korporacja Ha!art, Kraków 2006



Przekazano mi w ręce książeczkę dla wielu zapewne nieprzyzwoitą. Ale czy Ojciec odchodzi Piotra Czerskiego szarga świętości? Jeszcze nie – Karola Wojtyły świętym na razie nie ogłoszono. W takim razie po co komu(ś) haartowana „książka o polskim papieżu”?


1. Kalanie świętości

Zdaje się, że Korporacja Ha!art i jej autor próbują wywołać publiczną dyskusję o postawie społeczeństwa i mediów wobec odchodzenia Ojca Świętego. A czynią to krytyką często negatywną i personalną (jeśli traktować dziennikarzy jako jednostki, ale przedstawicieli zawodnej grupy zawodowej, bo słabo słyszącej siebie, a pracującej dla wydźwięku). Treść powieści Ojciec odchodzi – inna niż dominujący wówczas dyskurs medialny – raczej wyzbyta jest poprawności politycznej w przywoływaniu głosów krytycznych o polskim społeczeństwie, obyczajach i stosunkach międzyludzkich w obliczu śmierci wielkiego Polaka. Sumienie autorów narodu odeszło razem z nim?!


2. Antybohaterzy, świadkowie, bierne otoczenie – wszyscy uczestniczą w skandalu

Haartową wersję książki papieskiej zaprezentowano w nocy z 1 na 2 kwietnia. Publikacja znalazła się w białej serii prozy często zaangażowanej, co oznacza, że interesuje się ważnymi (dla …?!) kwestiami społecznymi i usiłuje chociaż doraźnie na nie reagować. Zaznajomionym i z serią, i z taktyką wydawnictwa sugeruje to, że mamy do czynienia z prowokacją zdecydowanie pozaliteracką (bo tej książce daleko do literatury – szczególnie pięknej). Na czym ona polega? Autor minipowieści – zdaniem wydawcy – próbuje między innymi prze/kreślić istnienie pokolenia JP2 – koncepcję, która wodziła opinię publiczną przez dużą część ubiegłego roku. Generacja nazwana przez Czerskiego „Dżej Pi Tu” działa inaczej niż obwieszczano w Internecie, prasie chrześcijańskiej (vide „Rok 1984” – okazjonalny dodatek do miesięcznika „Znak”), księgach kondolencyjnych, podczas marszów milczenia i innych demonstracji jedności po śmierci Ojca Świętego.

Książka Ojciec odchodzi pokazuje bez?namiętne życie, które biegnie swoim torem obok wydarzeń i pokazów okołopapieskich. Bo – według autora – ono toczyło się tak samo jak wcześniej i później: bez ideologii, jaką usiłowały stworzyć media, socjolodzy… W nocie redakcyjnej znajdziemy podstępnie stworzony wstęp, tj. streszczenie fabuły, warstwy publicystyczno-faktograficznej, który usiłuje narzucić sposób lektury:

„1 kwietnia 2005 (w wigilię śmierci papieża) główny bohater – ateista – przyjeżdża na stypendium do ukochanego miasta największego z Polaków i niczym Odyseusz wędruje po krakowskich mieszkaniach i przepełnionych knajpach, konsumując alkohole i prowadząc z przedstawicielami miejscowej młodej inteligencji oraz obcokrajowcami rozmowy o Papieżu, rzeczach ostatecznych i tych zupełnie błahych. Jest przy tym nieodmiennie zaskoczony masowymi eventami i krytycznie portretuje medialny wizerunek społeczeństwa, któremu na ekranach, monitorach, w słuchawkach na żywo umiera Ojciec”.

Powyższy tekst sugeruje, ale i ogranicza wymowę książki. Przestrzega, że mamy do czynienia z inną – tylko kontrowersyjną, obrazoburczą – wizją życia Polaków w czasie zatracania „Ojca Narodu”. Dlaczego i jak bardzo krytyczna? Bo autor czyni swą powinność przez rozprzężenie i reinterpretację zasłyszanych słów czy opinii, „rozsprzęglenie” elementów budujących własne wyobrażenie Polaków i wizerunku papieża w ich oczach.


3. Zaangażowanie w sprawy nie/literackie i środowiskowe

Trudno określić przynależność gatunkową Ojca. W książce mieszają się różne konwencje, style mówienia (Czersa, młodoliterackich postaci, dziennikarzy) i pisania (blogi, newsy, oficjalne oświadczenia)… Są fragmenty niby-literackie (zrytmizowana narracja imitująca strumień świadomości), dziennik podróży i niejednorodnych doświadczeń stypendysty z Pomorza, zapiski/relacje ze spotkań towarzyskich, publicystyka ożywiona w pisemnej retransmisji…, analizy z ciągotkami socjologizującymi i ambicjami psychospołecznymi.

Wbrew ostrzeżeniom pisarki Doroty M jak Masłowska Czerski posługuje się narracją pierwszoosobową, co mogłoby sugerować, że przypisuje sobie poglądy innych. Jest trochę inaczej: autor częściej przepisuje lub notuje na żywo inne sposoby mówienia, i to nie tylko o papieżu czy wydarzeniach wokół jego śmierci. W Ojcu znajduje się sporo nawiązań do czytanych (może…) autorów. Tadeusz Różewicz – poza tytułową profanakcją – staje się obiektem niepoetycko przeniesionym w ramy opowiadania:

„Jest piękny poranek, dookoła mnie są ludzie; ci ludzie jadą do szkół, na uczelnie i do pracy – a ja jadę do domu, obolały, skacowany i uśmiechnięty uśmiechem człowieka, któremu jest raczej wszystko jedno, raczej już teraz naprawdę wszystko jedno. Dzisiaj są moje urodziny. Mam dwadzieścia cztery lata, ocalałem, tak to jakoś szło”.

Ujęto też w Ojcu odrobinę gombrowiczowskiego krytycyzmu, przeinaczonych cytatów i cudzych fraz, które dziełka z omawianej ksiązki jednak nie uczynią. Przykładowo, Sławomir Shuty uobecnił się z „Cukrem w normie”: w dosłownym przytoczeniu, stylistycznym naśladownictwie, a także jako postać nazbyt literacka. Ten zabieg wpływa na poszerzenie wartości poznawczej lektury tylko o materiał do plotek o ludziach Korporacji.


4. Wyrzucanie (bez zahamowań) odstawionym od mleka matki Polski

Problem uczynienia spektaklu z ostatniej drogi papieża uderza szczególnie mocno we fragmentach antymedialnych, jakie zostały zbudowane z autentycznych wypowiedzi (obecne na wizji, w eterze, na piśmie, w sieci). Czers – współwidz i aktywny słuchacz zarówno jednostkowych, jak i zbiorowych reakcji na wydarzenia – notuje podawane wówczas informacje, oficjalne wypowiedzi, komentarze. Czytelnika 2006 najmocniej rażą zdania pochodzące od typków: „polszatana”, „tefaubucfau”. One w krytycznym momencie bezmyślnie oświadczyły swoim odbiorcom:

„Nie ma nadziei dla Jana Pawła”!

Ojciec usiłuje zebrać i narzucić przewartościowanie nadmiaru opinii wygłaszanych przez massmedia. W minipowieści pozornie „dobre” środki przekazu zakażają lud „swojością”, przez co brakuje nadziei na opamiętanie się kogokolwiek z biernej widowni. Władcy ekranu w jednej chwili stają się narzędziem propagandy, urządzania teatru umierającego aktora. W takie wpływanie na wyobraźnię zbiorową i kreowanie wizerunków społeczeństwa przez dziennikarzy autor godzi środkami równie nieliterackimi: opiniami swoich towarzyszy.

„Maro wybucha krótkim, urywanym, nerwowym śmiechem, gasnącym po sekundzie. Słyszeliście to, kurwa? – pyta. Nie ma nadziei, powiedział, dla człowieka, który przez całe życie mówił o nadziei. Nie ma nadziei, powiedział ten kretyn. Też uśmiecham się pod nosem, bo trudno tego uśmiechu uniknąć. Przekroczyć próg nadziei. Nadzieja świata. Bóg jest nadzieją. Wiara, nadzieja i miłość jak trzy gwiazdy jaśniejące na niebie życia duchowego. Nadzieja, nadzieja, nadzieja nie gasnąca nigdy – a teraz radiowy spiker, fachowo modulujący głos i dostosowujący go do potrzeb chwili, wygłasza skleconą naprędce puentę: Nie ma nadziei dla papieża”.

W przeciwieństwie do ofiar nagonki – Polaków, którzy zawierzyli – Czers-ateista nie bierze do siebie ani nie uważa za swoje tego, co słyszy. Chyba że wydawca kontynuuje:

„[…]wydawcy katoliccy teraz zarobią krocie. […]
Napisz o tym. Powiedział: Minipowieść napisz, z jakimiś elementami eseju, fabuły, może dokument, albo reportaż. Zresztą cokolwiek napisz, co tam sobie chcesz. Napisz, jak przyjeżdżasz do Krakowa i papież umiera, i że jesteś w obcym mieście, i jak to się wszystko dzieje […].Napisz o tym koniecznie, bo z takiej książki można zrobić niezłe wydarzenie”.



5. Dekonstruowanie wspólnoty

Sposób działania i mówienia dziennikarzy (brzmiące okazy typu „rzecznik Watykanu Żakłinnawarrowals”), a w konsekwencji rodzaj i tok myślenia odbiorców, odzwierciedlają rozmnożone wyliczenia i zdania złożone… w konstrukcje bez myśli przewodniej, ale pełne słów. Czerski używa ich by określić świadomość jednostek, które tworzą zbiorowość określonej epoki (JP2?). Uciskana przez media publika traci swój wyraz, świadomość, a poniekąd siebie… Pokazuje to często beznamiętny, pozbawiony emocji sposób opowiadania. Postaciom z Ojca zdarza się mówić w sposób „zneutralizowany”. Rzadko pojawiają się w tej książce wykrzykniki, pytajniki czy wielokropki. Czy tak to brzmiało? Słowa nabierają określonego (!) znaczenia w trakcie czytania.

Złożenie tych cech (tylko pozornie obojętnego) języka prowadzonej narracji, z licznymi wypowiedziami krakowskich literatów (Maciej Kaczka superstar), buduje negatywny portret środowiskowy (eh, ten Ha!art… jakimś cudem wydawca „książki papieskiej”) i narodowy.
Autor obnaża brak krytycyzmu Polaków, bierność w odbiorze mediów, samoograniczenie myślowe, infantylne pojmowanie tradycji (vide „odpustowość” pamiątek z wizerunkiem Jana Pawła, szopka z katafalkiem papieskim)… Tak czytam opowieść Czerskiego.

Piotr Czerski angażuje w swą „literaturkę” dosłowne i dosadne postaci (również z rzeczywistości pozajęzykowej). Jaki cel temu przyświeca? Wykazanie różnicy między historycznie ważną osobą Jana Pawła II i tego Drugiego – z obszarów dewocji, bohatera mediów i ich dominującego dyskursu. Żałuję, że w komponowaniu minipowieści Czerski nie obnaża mechanizmów działania języka na użytku publicznym, a tylko wypuszcza na wolność inne głosy, inne myśli. Ale potencjalni czytelnicy i tak zamiast kolejnej wizji pokolenia młodych „…” otrzymają pokaz ulatywania pamięci o tożsamości idola medialnego, jakim uczyniono papieża.


Pierwodruk: „Kresy” 2006, nr 4