Z bliska i z oddali

Iza Smolarek, się lenienie, Portret, Olsztyn 2006


I

Oj, poczyna sobie znana nieszufladzianka, Iza Smolarek... Nie tylko debiutując autorskim tomem się lenienie, ale też wszczynając pojedynczymi utworami walkę na słowa: o męstwo i żeńskość w poezji.
Poznanianka ledwo zakończyła prowokacyjny wiersz romantyczność zdaniem „72 godziny później redukuję konsekwencje do minimum”, by kilka stron dalej pointować: „znowu zostajemy parą twórców do odwołania”... A to dlatego, że nie boi się pisać o trudnych a pożądanych uczuciach, związanych z nimi wyborach, komplikacjach („miłość zlepia się ze wszystkich słów / i rzuca w nas małą, ciemną, śmierdzącą kulką”), roz/bojach („określono by gwałtem twoje doświadczenie”). Zdradza się nawet ze sztywniejącym w onieśmieleniu językiem, który chciałby wyrazić stany bycia doświadczanym w związku: czy to wprost (monolog przerywany...), czy poprzez lirykę pośrednią, udramatyzowane dialogowanie wierszem. Zaburzając – w całkiem pociągający sposób – tok (pierwszo)osobowego wypowiadania się, Smolarek bawi się z czytelnikiem nastawionym na dekonstrukcję kobiecego podmiotu, oscyluje między graniem ról, zakładaniem masek a skłonnością do pozorowania autentyku. Albo przynajmniej finguje akty noszące miano autoekspresji.

We wspomnianej romantyczności poetka wnika w to, co w mniemaniu „wybranych” „się nazywa miłość”. Dla wielu ryzykowne i trudne do wypowiedzenia byłoby to słowo, a pojęcie – traktowane ogólnie i jako szczególne – do ogarnięcia. Zastanawia się zatem mówiąca, jak inaczej nazwać swoje bycie w (chwilowym) uniesieniu, przy okazji wypierając z siebie wrażenie wzniosłości mijającego (?) stanu. Bo podmiot kobiecy chce inaczej! Nie wystarcza mu/jej, tylko z nazwy, „bliskie” poznanie ani wyuczone traktowanie kochanki, oparty na obcych wzorach seks. Mężczyzna zdobywa podstawy do zaspokojenia w powtarzaniu cielesnego rytuału, a kobieta potrzebuje chwilowej wspólnoty, nawet bolesnej, ale dającej poczucie, że doznała właśnie „tego” jed(y)nego:


cóż pewnie celowo konstelujemy jak pary z offsetowych gazet.
Między jedną a drugą stroną ud wślizguję się
w twój blady świt. Kołdra pachnie jeszcze agnieszką Phi
myślę dławiąc opór.

rozmawiamy o czymś. Pociąg tematu spada z punktu
a do b. Stacja nieznana. Zamykamy oczy. Na oślep
szukamy nóg, piersi, twarzy. Krótkimi pchnięciami na przemian
kłamiemy. Że jakoś tak. Może innym? razem.



Żeńskiemu głosowi w poezji Izy Smolarek nie grozi sentymentalizm, wybujały romantyzm ani utopijne wyzwolenie w dekadencji. Pisząca się lenienie zdradza raczej skłonność do przerysowanej lub nieco perwersyjnej ironiczności w duchu Marty Podgórnik, konceptyzmu znanego chociażby z ostatnich tomików Ewy Lipskiej... Wiersze krakowskiej poetki z drugiej połowy lat 90. zbliżyły ją do postawy (wobec świata – także ludzi) Wisławy Szymborskiej, czyli „chłodnego zdystansowania”. Obie panie wy/grywają w poetyce językową fantazją, poddawanym w wątpliwość oznajmieniom i pojedynczym słowom, skutecznie operując także figurą przemilczenia. Ślady wspomnianych strategii pisania łatwo odnaleźć w liryce Smolarek. Młoda autorka oddała zresztą cześć Lipskiej, biorąc fragment Tragarzy cieni jako motto do swojego wiersza pt. śnieg.

Wydaje się, że poznanianka zna niebezpieczeństwa dosłowności. Dlatego wykorzystywana przez nią postawa ironiczna sprawdza się m.in. w krytyce związków instytucjonalnych, małżeństw tylko z nazwy. Smolarek próbuje uchwycić prawdę o zakłamanych relacjach, fałszywych uniesieniach – zdradach dla samych siebie. W wierszu rytm autorka sięga nawet po parafrazę piosenkowego Dotyku, by pokazać własną śmieszność w zaistniałej sytuacji – „tragifarsie rodzinnej”:


w kiczowato bezbrzeżną noc
śpiąca ale juz trzeźwa więc mało szczęśliwa



Buntownicze gesty i odzywki, przejawy braku okiełznania tak namiętności, jak obyczajów zdradza, przywodzący na myśl Sobotę Andrzeja Bursy, utwór po.pijawka. Mówiąca stawia w nim (jak w wielu innych tekstach z się lenienia) na odmitologizowanie sposobów na zdobycie kobiety, zrelacjonowanie lub danie świadectwa uczuciowej i cielesnej – od teraz – konsumpcji:


dwudziesta trzecia trzynaście ruszam tyłek

poeta na motorze [...]


jego czar blisko zasyfiałego śmietnika
kłóci się ze zdrową granicą
i defetyczną kolacyjką w takich warunkach
o brak głowy nietrudno więc do reszty ją tracę
zahaczając o poetę wyprężonym wzrokiem
choć niekoniecznie jest w moim typie

dwie szybkie setki i już będzie kici kici
poeta myśli podobnie



Bez ogródek autorka wspomina o poszukiwaniach innych młodych. Gdzie materię uczuć zastępuje chłodna kalkulacja, działa się na pokaz:


zazwyczaj trendowe dziewczyny szukają romantycznie
obdarzonych przez naturę i sitibanki chłopców

(na pół)



Poza tym osobom zaobserwowanym i uchwyconym w utworach Smolarek daleko do tradycyjnych zabiegów (miłosne podchody), rytuałów: stopniowego zacieśniania i pielęgnowania wytworzonej więzi. Im w głowach ekscytujące, bo niebezpieczne, igraszki, czerpanie z nieprzyzwoitych zabaw, szybkie zbliżenia. Mówiąc oględnie, działania „na dziko”. W tej sytuacji autorka wyrywa się, by zarysować podstawy współczesnej intymistyki. Występująca w się lenieniu erotyka oscyluje między symbolicznym utajeniem a obcesowym obnażeniem, chwilową subtelnością a ostrością wyrazu. Smolarek sięga też po małe profanacje – jak poniższa, wydobyta z ust tylko człowieka, modlitwa:


[ojcze nasz który też jesteś facetem i nosisz czasami
obcisłe dżinsy który masz potargane włosy
wynurzając się nad ranem z wieczystej pościeli
który stajesz czasem przed lustrem napinając pośladki]

(się lenienie)



Poznanianka, rocznik 1977, lubi prowokować. Celuje w zapadające w pamięć frazy, rozbijające tok wiersza i myślenia o nim puenty, zdradzając chwilami własne rozdarcie: między nauczaną kiedyś obyczajowością a tym, co najbardziej pociąga w wolności teraz – oczekiwanymi doznaniami w szykowanym sobie, zwykle na chwilę, partnerstwie.

Smolarek interesuje dualizm pragnących zrozumienia stron, osób, które dążą do jedni – łączliwości ciał i struktur mentalnych, ich operacje i kooperowanie. Sprawdza poetka wierszowy „system dwójkowy”, gdzie rzecz rozchodzi się o przetrwanie „po dwa”: jej i jego oraz siebie w sobie.


< my binarni ściśle wykreowani
[...]
stawiamy kroki między inwestycją dewiacją
psychoanalitykiem wierszem nieuchronną burzą

[hda: 120064896 sectors (61473 MB) w/2048KiB Cache]



Przytoczony tekst, z kodem informatycznym w tytule, który funkcjonuje niemalże jak kryptogram, został skrojony na quasi-manifest generacyjny. Obserwacja występującego w nim podmiotu zbiorowego przywołuje wiersz My Ewy Lipskiej – napisany długo przed zainfekowanym nowoczesnością Naciśnij Enter. Jednak Iza Smolarek skupia się na porządkach i wypadkach miłosnych przedstawicieli pokolenia sieci, odnotowuje ich nieobyczajne powiązania i (zmodernizowane) związki:


w jesiennej promocji nabyty romantyzm otula nam uda
pozwala na intercyzę związek partnerski dwojakość marzeń
zależność inflacji i pustej lodówki

nim się zakochamy wysyłamy headhuntera
(czytamy poradniki, które rozpacz po cichu owija bluszczem)
nie jesteśmy nijacy nasze mieszkania
mają aneksy kuchenne w łazienkach pomrukują bosche
nocami nie zasłaniamy żaluzji
w drodze do garderoby przegryzając fast love
(nie dla nas liczby stałe, logarytmiczne układy)
depczemy strach zakorzeniony między panelami
przykryty szwedzką wykładziną I to już wszystko
i z bliska


i z oddali />



II

Ryzykuję może twierdzeniem, że Iza Smolarek stroni w swej liryce od konfesji zakochanych (?), rozpoznawania istoty związków post factum, terapeutycznych zapisków prowadzonych ku przestrodze i przez to krytycznie odnoszących się do napotkanych osób... Jednak przyjęte sposoby kształtowania podmiotowości i tekstu dla mówiących wskazują na to, że poetkę interesuje przede wszystkim kreowanie mowy zdolnej do opisu źródeł intymnego doświadczenia lub szukanie przyczyn miłosnych nie/powodzeń w zaburzonych rejestr(acj)ach.


[...] bezładny
pęd starań tapla się w słowach. w depresji
zmysły i stała wilgotność. [...]
wewnątrz ciebie
przestronnie i sucho. chodź kusisz do mnie od tej szarugi

a jeśli nie pójdę to co

(nie’dojrzałość)



Kolejne utwory to zdradzają, to obnażają rozchwianie idiomu: w szyku przestawnym, niejednolitej ortografii i interpunkcji, typografii (zwykle zaznaczona kursywą mowa bezpośrednia), nieregularnej, łamanej linii wiersza, zmiennych okresach retorycznych, miejscowej tylko dysjunkcji. Nawet zasób leksykalny zbioru (quasi-neologizmy, pozanormatywne jednostki słowne) postuluje nieufność i postawę ironiczną wobec gładkiego, nieskomplikowanego języka wyznań bądź uwag.
Z utworów wyziera najczęściej zdystansowana podmiotowość twórcza. Chyba że mamy do czynienia z pisaniem żeńskości. Wtedy „słowotwórczość” szuka identyfikacji z płcią albo „osobnego” języka:


już usuwam truchła swoich kochanków z szuflad
pamiętając by nakarmić dyskusję odciskami palców
nim widmo rozpuści się ostatecznie
w ciepłym rodzinnym waszym rosole
jego wielkie oka długo jeszcze będą płynąć
za mną wąskimi uliczkami podejrzeń


ugoda

jak twoja matka myli się czasem

(w sądzie)


stawiam kroki na śliskiej jak gzyms aluzji
piszę wiersz z zadyszką

to rozbija mi frazy i przekłamuje rytm
drę retoryczne koty na figury i wiem –
tworzenie może wychodzić niezgorzej
choć bywa że bokiem

nie dając z emfazą rady klnę i usycham
wtedy dosławiasz mi łaskawie


[...] giną wersy

(do odwołania)



Nietuzinkowa stylistyka wypowiedzi Smolarek zwraca uwagę nagromadzeniem w tekstach wielu różnych środków, stosowaniem zabiegów dekompozycyjnych w obrębie pojedynczego słowa lub zdania. Autorka rozpisuje się w nowej łączliwości wyrazów, rozbija i łata we właściwy sobie, poetycki sposób utarte wyrażenia i zwroty („ani sio słyszę”), sięga po defrazeologizację („obłęd ich wie”, „wiem jestem pijana i chodzę z kotem / na ramieniu zamiast głowy”). Przez tom przewijają się kolejne innowacje językowe: efekty przesłyszenia i deleksykalizacji. Dzięki temu czytelnik obserwuje, jak poetka „dosławia” teksty, mówiąc o „żebrowaniu”, czyli konstruowaniu kobiety, albo „salhopach” zamiast znanych z łyżwiarstwa figurowego salchowach.

[...]


III

Książka się lenienie skrywa i obnaża wnętrze równie intrygujące i niejednoznaczne jak tytuł. Kawałek po kawałku szasta młoda poetka odważnymi zabiegami leksykalnymi, właściwymi sobie idiomatyzmami, w drodze do wiersza rozbija się pochodnymi homonimii i homofoniczności, chwyta reduplikacje („zdążyłam zatrzeć ślady zadrzeć zadrżeć”), sprawdzając nowe twory językowe na ciele tekstu. Autorka sporo ryzykuje, gdyż wystawia język poetycki na próbę użytkowników („on”, „ona”, dopuszczone do głosu „ono” – dziecko) i towarzyszy zmagań. Do ostatniej grupy wypada zaliczyć wrogi (?) słownik, materię w której „obraca się” poetka („w szkodę Mnie też przejęzyczysz”). Chce bowiem po swojemu ująć funkcje i „piękno” miłości [tak, podejmuję ryzyko, używając ponownie tego słowa] dzisiaj. I czyni to – w opisie relacji poddanym jednak próbie nadrzędnej estetyzacji.


Tak nie można mówisz więcej. Reszta wysusza wargi
w tych rzadkich momentach kiedy ziemia przestaje drżeć
i unosić się nienormalnie ponad poziom
lekkiej rozmowy. Siedzę na skraju wydmy, łowię wiatr
mamiąc ciebie baśniami o wielkich rybach
posrebrzanych oczach i królestwach które trzeba wykupić
dosłownie za bezcen. [...]

Tak nie mogę więcej mówisz. Nauczyłeś mnie oszczędzać
gesty, ramiona uda i to co poniżej. Nie z byle kim
gram w tysiąca. Patron nocnych zakamarków unosi brew
i szepcze dziecko dziecko. Posłusznie zginam kolana
coraz częściej przed tobą. Na piasku w kolorze włosów
najpierw pełznie śmiałość potem nieśmiałość w końcu
zdezorientowana dłoń. Ja przyczepiona na końcu ledwo
wierzę w to co zaszło. Zasłaniasz oczy. Mimowolnie
wtedy zachodzi jeszcze więcej

(22:42)



Ciekawie skomponowany tom inicjuje głos mówiący jako „my”, a kończy wspomnienie „ich”. Czy jest to ta sama „zbiorowość”, przekona się czytelnik osobiście. Mnie wypada wspomnieć o łączliwości tekstów ze środkowej części książki. Myślę, że oznaki ich zespolenia najłatwiej dostrzec na linii ja – ty, my – oni wobec wyższej instancji (poza ludzkimi uczuciami?).

w zaściankach snu tam gdzie myśl skręca
w bardziej ubitą drogę zastukali do drzwi
cisza zlazła z tapczanu na palcach
nerwy z warczeniem przywarły do podłogi

niewiele widziałam przez słupy źrenic
oddech pośpiesznie zarastał kołdrę
uszy wypełzły w kąty i drżały
instynkt rozczesał naskórek pod włos

chwila gięła się z płaczem aż
pękła

poruszeni jękiem niespiesznie odeszli
ujmując przestrzeń wymownym uhm
czy wrócą i kiedy obłęd ich wie

(wizyta)



Smolarek kreuje potencjalnego demiurga, sprawcę „pełnej” ekstazy, którym może zostać on-bóstwo albo... tworząca (się) filozofia miłości. Stwarza możliwe sytuacje, prezentuje potencjalne stany osób zaangażowanych w związki miłosne i tylko partnerskie, układy towarzyskie i erotyczne. Ważnym aspektem zaistniałych doświadczeń są wspominane rozmowy bohaterów wierszy, osobiste mniemania, ale też zamilknięcie – na przykład po wyjściu na jaw potencjalnej rozłączności, mogącego nadejść „wielkiego podzielenia”. Jak we wróżbie:


[...] wzięła nas na bok
chichocząc nic wam wróżę


[...] próżnia nie pozwala nam
ani się słyszeć ani rozejść ani dotknąć



Efektem poznania staje się tu m.in. stan zawieszenia i wyczekiwania na ciąg dalszy, który nie wiadomo kto napisze...


IV


Trzeba przyznać, że autorka się lenienia konsekwentnie buduje teksty, szukając środków nie tyle użytecznych, ile skutecznych w oddziaływaniu na czytelnika. Polecam zwrócić uwagę choćby na klamrową kompozycję i tok przerzutniowy dość prowokacyjnego, na pierwszy rzut oka, wiersza z puentą. Zaczyna się on dwuznacznością wynikającą z użycia polisemantycznego czasownika, na dodatek w formie bezosobowej:


zajść można dosłownie
wszędzie. i z każdym.



Najpierw pojawia się on w znaczeniu „dotrzeć dokądś, przybyć gdzieś”. Potem jako „zajść z kimś w ciążę”. Wybieg z zawieszeniem głosu z końcem inicjalnego wersu, by dać i sobie, i czytelnikowi czas na dobranie nie/stosownego dopełnienia, skutecznie wprowadza niepokój. Zatopiona w drugim wersie informacja o rekcji ujawnia sens wstępnie poczynionej uwagi. Znajdzie ona jednak kontynuację dopiero na samym końcu utworu. Gdy czytelnik upora się z wetkniętym w nawias tekstem głównym (?), napisanym już w pierwszej osobie:


(już widzę te mysie miny spolegliwych żon
i wykrochmalone ploty furkoczące
na suszarkach. Nim wiatr w nie dmuchnie
zdołają prześcignąć baby przydrożne
uparcie człapiące każdego ranka po chleb
wódę dla zięcia syna męża i oktawy nowin.
[...] Zaszumią
trawy zginą liście przyjdzie zima
i odpłynie zima a ta tamta ta i ta
rozdrobnią każdy cień pod miasteczkową latarnią
każdy krok i bardziej zdyszany szept. Uderzą
w dzwony i walić tak będą dopóki nie zagłuszą
swojskich kompleksów rozlazłego ciała)



Wepchana w środek utworu liryka bezpośrednia, chwilami dość osobista waży „ja” oraz podejmuje – rozwijaną w kilku miejscach tomu – kwestię funkcjonowania obok/w tłumie innych kobiet: dopiero zdobywających świadomość władzy posiadanego ciała, zazdrosnych obserwatorek lub podglądaczek, cudzych bądź niczyich kochanek. W tych momentach szuka kontaktu, więzi ze swoim odbiorcą, słuchaczem. Na co wskazuje też finał wiersza z puentą, podkreślający osiągnięcie celu:


w krytyce zaszłam. tu
z wami i za daleko.



Powyższy dwuwers, odpowiednio zaintonowany, wprowadza następny wątek tematyczny się lenienia. Poetkę intrygują bowiem kształt i możliwość zdystansowanego opisu współczesnych obyczajów miłosnych. Z perspektywy jednostki, zaangażowanej uczuciowo lub obojętnej, Smolarek sprawdza siłę rażenia ciosów ze słów, obserwuje metody uwodzenia (od afrodyzjaków po sztuczki psychologiczne), rozwija własną „semantykę funkcjonalną”: odrzucenia i rozstania. Chce poznać uwarunkowania głodu ciała i spełnienia, pomijając jednak kwestie etyczne i „steoretyzowane” koncepcje płci. Jeśli dotyka problemu końca pewnych historii miłosnych, proponując ich analizę, sięga na przykład po wróżby, horoskopy, a w substancji wiersza – leksykę astralną („sekstyl księżyca”).

[...]


V

Poznanianka zdobyła mnie jako świadoma kobieta pisząca dzisiaj. Wydając debiutancki zbiór wierszy, nie uległa bowiem, z powodu sukcesów w przestrzeni wirtualnej, pokusie choćby upozorowanego (pod tytułem) lenistwa, samozadowolenia ani zadufania. Przeto zadbała o mocną dawkę poezji dla czytelników swojego wcielenia książkowego. Obmyśliła tomik o widocznym profilu (badanie związków...), z określoną – choć skrzętnie komplikowaną – formułą działania słowem. Zamiast tylko przyszykować i wydać światu papierowy zbiór wierszy, upozorować go na pamiątkę zaszczytnej działalności netowej iskierki i kremu z kury (pod ostatnim nickiem ukrywa się autorka w wortalu Nieszuflada.pl), poznanianka z premedytacją złożyła tom, na który wypada spojrzeć jak na przejaw autorefleksji, wyborów z siebie, wiwisekcji ciał stających na drodze życia i kartach twórczości. Zaczęła wypracować sobie poczet zasług młodości: cykl poetyckich zmagań ze słowem, który intryguje odważnym, bezpośrednim ujmowaniem związków żeńskości i męskości.

Autorka się lenienia potrafi zajść za skórę, ale i zwyczajnie przypodobać się czytelnikowi. U-wodzi, wcielając się w kolejne role, pokazując liryczne i niepoetyckie stany. Co dalej? Czekam na nową książkę...


Fragmenty szkicu opublikowanego w dwumiesięczniku „Wakat” 2007, nr 2 (4).