Gettowi wydawcy z charakterem

Nowa krakowska oficyna i nie tacy starzy wyjadacze (na) rynku


Karakter to nie tylko wariant (słowny) współczesnego, wielojęzycznego charakteru. Staropolskie słowo oznacza, czego uczą edytorów i historyków książki od pierwszych lat studiów, krój pisma drukarskiego i samą czcionkę jako nośnik znaków.
Nowy karakter polski zaprojektował Jan Januszowski pod koniec XVI wieku w Krakowie. Został on przygotowany dla jego drukarni w giserni Konrada Forstera. Krój czcionki był propozycją stworzenia pisma drukowanego specjalnie dla języka polskiego, którego pisownia w tamtych czasach przechodziła dopiero fazę ujednolicenia. O tym, że propozycja okazała się próbą udaną, świadczy fakt, że do dziś jest to czytelny krój pisma. Czcionka była inspirowana odręcznym pismem autora, posiada ligatury, a stworzona została w dwóch odmianach: prostej i pochyłej. Eks-znakowcy: Małgorzata Szczurek, Magdalena Hajduk-Dębowska i Przemek Dębowski założyli własną oficynę o takiej nazwie – www.karakter.pl. Działają pod hasłem: „Wydajemy, co się nam podoba”. Plany mają ambitne, deklaracje składają obiecujące:
– Założyliśmy wydawnictwo, ponieważ wierzymy w siłę prawdziwej literatury. Chcemy wydawać ambitną prozę, która pozwala – parafrazując Schopenhauera – czas wykorzystać, a nie tylko spędzić. Podobają się nam powieści, które łamią przyzwyczajenia, zmieniają spojrzenie na świat.
Rolę wydawcy rozumiemy jako misję: misję odkrywcy i uważnego obserwatora rzeczywistości. Będziemy odkrywać nowe literackie lądy, to, co dzieje się na peryferiach, na styku kultur: w Afryce, na Karaibach, w Azji. Tam rodzi się dziś najciekawsza literatura, która mówi coś istotnego o świecie i ludzkich sprawach.
Nasze publikacje będą wyróżniały się pod każdym względem, również edytorskim. Chcemy czerpać z tradycji i doświadczeń europejskiej sztuki książki [...].

Mucha nie siada! Wzrok sam kartki przelatuje, a papier skrzypi w obrotnych ręcach!


WYmierzone publikacje


Alain Mabanckou, Kielonek


Rytmiczna, komiczna, deliryczna i tragiczna historia baru Śmierć Kredytom spisana przez jego stałego bywalca, Kielonka.
Kiedy właściciel powierza Kielonkowi dwa zeszyty i misję uwiecznienia słynnej na całe Kongo spelunki, ten nie protestuje. Nie chce jednak robić za murzyna, czuje się wolnym twórcą i nie zamierza nikogo oszczędzać. Tak powstaje jedyna w swoim rodzaju opowieść o klientach baru: człowieku w pampersach, o Drukarzu, który „zaliczył Francję”, ożenił się z białą kobietą i wrócił pokonany przez własnego syna, o słynnej Spłuczce, z którą nikt nie mógł się równać w wykonywaniu pewnej codziennej czynności, oraz jej legendarnym pojedynku z Kazimierzem, a także o samym Kielonku, niegdyś szanowanym obywatelu, dziś człowieku przegranym.

Literatura afrykańska? Proszę bardzo: bez wielkich liter, bez kropek, tekst, który się leje bez ładu i składu… Czego się można było spodziewać? Bo chyba nie ponad setki aluzji i cytatów ze światowej literatury poukrywanych między wierszami… A jednak! Już sama nazwa baru nawiązuje do dwóch powieści Céline’a, a imię jego właściciela, Uparty Ślimak, to tytuł książki algierskiego autora, Rachida Boudjedra. Wspomniany pojedynek Spłuczki i Kazimierza jako żywo przypomina pewną scenę z Gargantui i Pantagruela Rabelais’go i tak dalej, i tak dalej…

Ta groteskowa, burleskowa wręcz powieść to z jednej strony satyra na Afrykę, z jej kompleksami, poczuciem niższości i wykluczenia, z drugiej – na świat zachodni, próżny i traktujący innych z protekcjonalną wyższością. Mabanckou niczym Gombrowicz gra wszystkim na nosie. Rozbija klisze, wysadza w powietrze zasady interpunkcji i kulturowe stereotypy. Kielonek to literacki majstersztyk, który łączy w sobie humor i powagę, lekkość formy i doniosłość treści. Tę książkę trzeba czytać na głos, skandować, rapować i poddać się obezwładniającemu rytmowi jej fraz.




Powieść zagraniczna 2008 roku w rankingu Radia Kraków: To się czyta

„Poza opowieścią o pijakach z kongijskiego baru Kielonek przynosi więc refleksję o literaturze i kulturze europejskiej widzianej z perspektywy Afryki. Przy okazji śmieszno-smutnych opowieści o ludziach złamanych mamy tu przewijający się między wierszami esej ironicznego erudyty, jakby ciemnoskórego Umberto Eco”
— Wojciech Orliński („Gazeta Wybiórcza”)

„Potwornie śmieszna i gorzka wizja prowincjonalnej, zakompleksionej rzeczywistości” 
— Filip Łobodziński („Newsweek”)

„Narracja Kielonka jest gwałtowna, dygresyjna, amorficzna, rozciąga się jak twarz alkoholika. Typy wyłaniające się z tych zapisków są obrzydliwe, lecz niegroźne. Mabanckou i Kielonek traktują swoich bohaterów z czułą wyrozumiałością, a ta łatwo udziela się czytelnikowi. Opowieści – tematycznie podobne: wredna żona, niewdzięczne dzieci etc. – są dla mędrców z lokalu formą samousprawiedliwienia czy wręcz ekspiacji. Mówienie i pisanie oczyszcza. Czytanie również. Nawet jeśli nie czyni nas lepszymi, bywa źródłem pociechy, że nie jesteśmy najgorsi”.
— Tadeusz Dąbrowski („Polityka”)

„Kielonek” jest książką o gruntownie przemyślanej formie. Jej narracja ma swój wyraźny rytm, a całość spaja misterna siatka literackich aluzji – od Jeana-Paula Sartre'a, poprzez Gabriela Garcię Marqueza, aż po Eugene'a Ionesco. Można więc czytać tę minipowieść także jako rodzaj ironicznego komentarza do światowej kultury ostatnich dziesięcioleci.
Jej siła polega jednak przede wszystkim na prostym pomyśle, jakim jest próba odpowiedzi na pytanie, co powiedziałby nam kielonek (ten z małej litery), gdyby mógł mówić. Ile przedstawiłby utopionych we własnym wnętrzu ludzkich losów – śmiesznych, tragicznych, niewiarygodnych, przyziemnych, nieważnych i zapomnianych.
— Małgorzata I. Niemczyńska („Gazeta Wybiórcza. Kraków”)


Alain Mabanckou, African Psycho


Głośny, nadal tłumaczony lub wznawiany „amerykański debiut” prozatorski kongijskiego autora.
W „African Psycho” Mabanckou z właściwą sobie swadą i popędem „intertekstualisty” odwołuje się do kultowej powieści „American Psycho” Breta Eastona Ellisa. Nawiązanie to – jak zawsze u Mabanckou – podszyte jest ironią, a książka daleko wykracza poza ramy parodii czy żartu, choć tych elementów w niej nie brakuje.
Głównym bohaterem i narratorem powieści jest Grégoire Nakobomayo, człowiek o niepięknej aparycji (stąd zabójcza w pożyciu, aseksualizacyjna ksywa Kanciasty Łeb dla Łysej Pały i wielkołapskiego negromena) i w zasadzie pozbawiony tożsamości – jako dziecko znaleziony na ulicy, błąkający się między kolejnymi rodzinami zastępczymi. Dorosły uratowanek z drugiej wojny kongijskiej to już wypowiadający się na kartach lektury samotnik i rzezimieszek. Biedaczyna mieszka w zapuszczonej dzielnicy Picie-wody-to-idiotyzm, gdzie okrada ciemną nocą bezbronnych i staruszkawych albo pracuje w warsztacie samochodowym. Nosi też w sobie ukrywane pragnienia... Przede wszystkim marzy o życiu wyklętego przez dobrą prasę mordocelebryty bądź tylko wykroczeniach na widoku publicznym – chciałby stać się prawdziwym zbrodniarzem, o którym się mówi i pisze. Rozdwojonego i nieznającego własnej tożsamości Grégoire’a dręczy obsesyjna potrzeba zaistnienia, chce stać się „kimś”, zyskać nie/sławę, zapisać się w historii. Jedynym sposobem, jaki przychodzi mu do głowy, aby to osiągnąć, okazuje się... zabijanie, a konkretnie: sprzątniecie z własnego domu i pobliskiej ulicy współspaczki-głośnodajki o imieniu Germaine.
Idolem Nakobomayo i niedoścignionym wzorem jest policzłonkowski Angoualima – legendarny seryjny morderca, jebaka, który zabijał kobiety (i ich mężczyzn) w okrutny sposób, swoim „piątym palcem”, pozostawiając „na pamiątkę” w ustach ofiar bez karku znak rozpoznawczy: cygaro, a na odchodne rzucał zdanie: „Sram na społeczeństwo!”. Grégoire regularnie odwiedza grób Angoualimy na cmentarzu Zmarłych-którzy-nie-mają-prawa-do-snu, prowadzi z nim rozmowy lub tylko – brutalnie poniżany – wsłuchuje się w zalecenia duchowego guru. Marzy, by przejąć po nim schedę, stać się następcą Wielkiego Mistrza. Próbuje. Okazuje się jednak, że zabijanie to nie taka prosta rzecz... ani kino, ani literatura. Nie każdy to potrafi.

Książkę Mabanckou można czytać na wiele sposobów: jako zakropioną czarnym humorem parodię „American Psycho”, ale też jako formę przełamującą pewną konwencję opowiadania o afrykańskiej rzeczywistości, w której osadzona jest akcja powieści. Bohater Mabanckou jest więc całkowitym zaprzeczeniem swego amerykańskiego pierwowzoru: szpetnym nędznym nieudacznikiem, dla którego nawet dokonanie prostej zbrodni okazuje się zadaniem ponad siły. Potrafi tylko roić o okrutnych czynach i układać w głowie kolejne scenariusze. Gdzieś na marginesie dowiadujemy się, że prowadzi właściwie życie szaraka wieczorową pora i – o zgrozo – w zasadzie mógłby pozostać... dobrym (aczkolwiek przeciętnym) człowiekiem.

Bardziej wywrotowy charakter książki ujawnia się, kiedy zestawimy przedstawione w niej wydarzenia z obiegowymi opiniami na temat Afryki. Bo w „African Psycho” jest wszystko, co dobrze znamy: nędza, dzieci ulicy, przemoc, wiara w duchową obecność przodków; są też skorumpowani urzędnicy, szemrane interesy i nieudolne władze. Repertorium dobrze znane, a tu jednak zupełnie inne: obśmiane, skarykaturyzowane, sprowadzone do absurdu. Czy można śmiać się z wykluczenia, przemocy i biedy? Mabanckou pokazuje, że tak, pod warunkiem że zachowuje się także dystans do samego siebie. Narratora, który imaginuje sobie okrutne zbrodnie, niewiele przecież dzieli od pisarza, który wymyśla coraz to nowe, czasem śmieszne, a czasem przerażające historie...

Metaliteracki i intertekstualny aspekt, obecny zresztą w całej twórczości autora, nie dominuje nad powieścią, stanowi raczej jej „podziemny nurt”. Niektóre nawiązania przybierają formę zabawnego kamuflażu (na przykład pewien puszczalski bohater męski nosi nazwisko jednego z ulubionych pisarzy Mabanckou, Horacia Quirogi), inne pojawiają się wprost (Genet, Camus) lub zostają dyskretnie zasugerowane, jak Thomas De Quincey, autor słynnego eseju „O morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych” (1827), w którym pisał:

„Ludzie zaczynają dostrzegać, że wyrafinowane morderstwo pod względem kompozycji potrzebuje czegoś więcej niż tylko dwóch durniów: zabijającego i zabijanego, a także noża, sakiewki oraz ciemnego zaułka. Panowie, za nieodzowne przedsięwzięcia w tej dziedzinie uważa się obecnie sporządzenie projektu ogólnego, rozplanowanie usytuowania poszczególnych osób, rozmieszczenie świateł i cieni, nastrój poetycki i grę uczuć”.

Mabanckou rezygnuje z dyskursu, którym zwykliśmy mówić o Afryce, i nic sobie nie robi z konwencji/wzorów literatury postkolonialnej. Tak „African Psycho” staje się wręcz powieścią obsceniczną: nie tylko nie zaspokaja naszych oczekiwań, ale obnaża nasze skażone stereotypem spojrzenie.




Krok po kroku Mabanckou analizuje stan emocjonalny bohatera, którego chore pragnienie uśmiercenia człowieka wywołuje określone reakcje psychologiczne, a co za tym idzie odkrywa przed nami prawdziwego oblicze ciemnej strony ludzkiej natury.
Ciekawa narracja powieści, błyskotliwy język a zarazem trafność interpretacji psychologicznych [...].
— Maneno.pl

To nie jest książka o zabijaniu, lecz o neurozach, smutku, lęku i rozczarowaniach.
— Independent.pl


O AUTORZE

Alain Mabanckou urodził się w 1966 roku w Republice Konga (dawniej Kongo Brazzaville). Dorastał w Pointe-Noire. Rozpoczął studia prawnicze w ojczyźnie, w wieku 22 lat wyjechał do Francji, gdzie uczył się na Université Paris-Dauphine w Paryżu. Przez 10 lat pracował dla Suez-Lyonnaise des Eaux. Równocześnie pisał oraz wydawał poezję.
Debiutancką powieść Bleu – Blanc – Rouge opublikował w 1998, została ona nagrodzona Grand Prix Littéraire d'Afrique Noire. Na początku obecnej dekady wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Wykładał literaturę frankofońską i afroamerykańską na Uniwersytecie Michigan, od 2007 jest profesorem zwyczajnym (Full Professor) literatury francuskojęzycznej na Uniwersytecie w Kalifornii (UCLA).
Jest autorem sześciu tomików poetyckich i siedmiu powieści. Kielonek (Verre cassé), opublikowany we Francji w 2005 roku, przyniósł mu rozgłos i Prix des Cinq Continents. Za kolejną powieść, Mémoires de porc-épic (Z pamiętnika jeżozwierza), rok później otrzymał prestiżową Prix Renaudot i stał się pisarzem, którego nie wypada nie znać.
Debiut powieściowy kongijskiego autora na amerykańskim rynku, African Psycho, wzbudził niemałą sensację wśród krytyków i czytelników (trzy wydania!), dla których było to pierwsze starcie z transkulturową, brawurowo napisaną i zabójczo inteligentną prozą Mabanckou — szczwanego ucznia i (między wersami) apologety Jamesa Baldwina, któremu zresztą poświęcił tom Lettre à Jimmy.
W prozie Mabanckou widać fascynację bohaterami z drugiego szeregu – na pozór nieciekawymi, żyjącymi gdzieś na marginesie wielkich wydarzeń i wielkiego świata. Szemrani pijaczkowie, podstarzałe prostytutki, życiowe niedorajdy, niedoszli złoczyńcy – to im najchętniej udziela głosu.
„Kiedy jestem w kinie najbardziej ciekawią mnie właśnie te drugoplanowe postaci. Myślę, że to właśnie jest prawdziwe życie. Lubię te pokiereszowane ludzkie historie. Mam o nich więcej do powiedzenia. Wydaje mi się, że za tą marginalizacją kryje się radość życia. Oto, czego w nich szukam: przebłysku radości” – mówi.
Na początku 2009 roku publiczność miała okazję poznać jego Black Bazar — pełny sarkazmu dziennik mieszkającego w Paryżu, zbuntowanego Kongijczyka, który drwi z otaczającego go świata. Książka cieszy się ogromnym powodzeniem wśród czytelników i krytyków.

Mabanckou jest osobą obdarzoną dużym temperamentem i talentem oratorskim. Zapytany przez jednego z francuskich dziennikarzy, czy jako Kongijczyk nie ma problemów z językiem francuskim (dodajmy, że w Kongo jest to język urzędowy), odpowiedział:
„Ja miałbym mieć problemy z językiem francuskim? Ależ to język francuski ma problemy ze mną!”.
Z roku na rok Mabanckou zdobywa coraz większą popularność i – nie bez racji – staje się jednym z czołowych francuskojęzycznych autorów średniego pokolenia.
Nie przepada za etykietką „pisarz afrykański”; wiele wysiłku i inwencji wkłada w to, żeby pokazać, że literatura afrykańska czy też literatura tworzona przez Afrykańczyków jest częścią światowego pisarstwa i jako taką należy ją czytać. Najlepszym tego dowodem, a właściwie manifestem, jest Kielonek, w którym Mabanckou ukrył ponad 200 cytatów i aluzji do literatury światowej; wśród nich znalazło się też sporo książek pisanych przez Afrykańczyków.
Do swoich mistrzów zalicza m.in. Céline'a (jemu bar Kielonka zawdzięcza nazwę – dosłownie: Kredyt Odjechał), Juana Rulfo, Horacio Quirogę, Marqueza.
„W Podróży do kresu nocy zaszokował mnie język. Ten rytm, ostre cięcia, zawieszenia” – mówi. Powieść zaskoczyła go też ostrą i przenikliwą krytyką ówczesnego francuskiego systemu kolonialnego. W Célinie zobaczył pisarza, który mówi własnym głosem, unikając popadania w retorykę czy stylistyczne pustosłowie.



* * *



Tahar Ben Jelloun, To oślepiające, nieobecne światło


Nagroda IMPAC 2004 dla Marokańczyka mieszkającego na stałe we Francji. This Blinding Absence of Light opowiada o torturach, jakie znosili przez 18 lat więźniowie obozu pracy w Tazmamart w Maroku.

Niemal dwudziestolecie spędzone pod ziemią, w celi wielkości grobu. Bez światła, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, bez nadziei na odzyskanie wolności. Z tej perspektywy przemawia Salim, narrator powieści. Skazany za udział w zamachu na króla Hassana II, podobnie jak jego towarzysze, żołnierze armii marokańskiej, został osadzony w tajnym więzieniu Tazmamart. Spośród kilkudziesięciu skazańców wolności dożyło czterech. Historia ta wydarzyła się naprawdę, a Tahar Ben Jelloun napisał swą powieść na podstawie autentycznej relacji jednego z ocalałych.

39 rozdziałów, 280 stron. Siedzenie, spanie, jedzenie. Defekowanie. Rozmyślanie. Rozmowy z sąsiadami. Gra w karty. Opowiadanie dowcipów, filmów, książek. Walka z robakami i skorpionami. Pod ziemią, w celi wielkości grobu, każda z tych czynności wygląda inaczej i nabiera nowego znaczenia. Kiedy jest się skazanym na powolne umieranie, trzeba wybierać: zachować nadzieję, czy też na zawsze ją porzucić, pamiętać o przeszłości, czy o niej zapomnieć. Salim, podobnie jak inni więźniowie, jest muzułmaninem. Recytuje Koran, odprawia modlitwy. Jednak w jego przypadku religia to coś więcej niż codzienny obrządek. To jedyna droga do osiągnięcia wolności.

Powieść Ben Jellouna jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej przejmujących książek ostatnich lat. Wpisuje się w dobrze znaną w Polsce tradycję literatury łagrowej i obozowej, ale wprowadza do niej nowy ton – orientalną wrażliwość, którą jest przesycona, i odmienny kontekst religijny – islam w jego odmianie sufickiej. Również sam styl powieści, miejscami gęsty i pełen ornamentów, a miejscami dążący do jak największej czystości i prostoty, brzmi całkiem niezwyczajnie. Książka Ben Jellouna dla jednych będzie naturalistycznym opisem tortur, dla innych – poetycką opowieścią o wyzwoleniu. Jest jednocześnie jednym i drugim – ukazuje pełnię człowieczeństwa.






„Młody porucznik Salim wziął udział w nieudanej próbie zamachu stanu. Wraz z kilkudziesięcioma innymi zamachowcami trafił do ciężkiego więzienia w Tazmamart. Wegetował w nim 18 lat, świadkując temu, jak uwięzionych w nieludzkich warunkach zabijały głód, zimno, nieleczone choroby i szaleństwo. Salim wprawdzie ocalał, ale wyszedł z niewoli potwornie okaleczony fizycznie i psychicznie. Wydarzyło się to naprawdę w drugiej połowie XX wieku.
Mam pewne obawy, polecając do lektury ten koszmar. Oddalam je jednak od siebie, bo uzyskał on najczystszy literacki wyraz. Relacjonując go, marokański pisarz Tahar Ben Jelloun tworzy nie tylko realistyczny zapis kaźni, ale głosi także pochwałę tego, co pomogło bohaterowi przetrwać – literatury. Odtwarzanej przez Salima z pamięci po to, by podtrzymywać na duchu siebie i towarzyszy. A zatem ocalającej w takim sensie, jak chciał tego (od poezji) Czesław Miłosz. Zapis tego, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi, przypomina także o wszystkich więźniach politycznych, którzy wciąż nie doczekali się uwolnienia”.
— Marta Mizuro („Zwierciadło”)


„Spośród tych mrocznych, gęstych, fizjologicznych opisów wyziera inna rzeczywistość, której symbolem jest światło – przestrzeń łączności z Bogiem, duchowy wymiar istnienia. Salim, podobnie jak inni więźniowie, modli się pięć razy dziennie, ale jego religijność nie ogranicza się do bezmyślnego powtarzania wyuczonych formułek. Wiara przybiera u niego formę mistycznego doświadczenia, stanowi jedyne schronienie, jedyne źródło życia. Jest także jedynym światłem, jakiego może dosięgnąć sam. Salim mówi o tym w uniesieniu, które zachodni czytelnik może odebrać jako egzaltację czy nadmierny patos. W istocie w tekście pojawiają się aluzje do Koranu i sufickich tekstów, których poetyka znacznie odbiega od tej, do jakiej przywykliśmy.
Problem języka przystającego do doświadczenia, które stało się udziałem narratora, pojawia się już od pierwszych zdań powieści. No bo jak nazwać coś, czego nazwać się nie da? Jak opisać stan skrajnej nędzy, absolutnego upodlenia, krańcowego cierpienia, a jak - mistycznego objawienia? Narrator kluczy, szuka właściwych słów, miesza rejestry i style, wielokrotnie sobie zaprzecza, wreszcie decyduje się porzucić wyszukane i kwieciste metafory na rzecz przyziemnego opisu. Im dalej, tym język bardziej zyskuje na precyzji, ukonkretnia się, dopasowuje do rzeczywistości. Im prościej, tym mocniej, tym bardziej sugestywnie. Mimo to do końca nie opuści nas poczucie obcowania z czymś odmiennym, z innym rodzajem wrażliwości, inną poetyką”.
— Magdalena Moskal (Afryka.org)

„Lektura książki Ben Jellouna sprawia radość. Paradoksalnie. Gdyż jest to właściwie doskonale napisana relacja ze strasznego koszmaru – marokańskiego więzienia Tazmamart, mistrzowska adaptacja historii, która została pisarzowi opowiedziana. Mój zachwyt wynika jednak przede wszystkim ze świadomości, że powieść jest wspólnym dzieckiem „naszego wschodniego” i „naszego zachodniego” świata, a to dzięki temu, że łączy w sobie tak wiele literackich i filozoficznych doświadczeń Wschodu i Zachodu”.
— Joanna Bocheńska (tolerancja.pl)

„Książka Tahara Ben Jellouna jest niezwykła przynajmniej z trzech powodów: daje wgląd w mało u nas znaną i zniekształconą stereotypami religijność muzułmańską – tu źródło siły pozwalającej ochronić człowieczeństwo. W opowieści Aziza ujawnia się także niesamowita moc ludzkiej wyobraźni. Ten wymiar wolności udało mu się nie tylko zachować, ale znacznie pogłębić. Wreszcie wielką zaletą książki jest sama warstwa literacka – minimalistyczna i poetycka forma, doskonała, a do tego bardzo starannie przetłumaczona i zredagowana. Wszystko to sprawia, że lektura jest silnym przeżyciem”.
— Paulina Wilk („Rzeczpospolita”)

„To oślepiające, nieobecne światło” balansuje na granicy literatury faktu i prozy. Choć używa języka odległego od reportażu, opowiada o prawdziwych wydarzeniach, które kilkanaście lat temu wstrząsnęły opinia publiczną w podobny sposób, jak to miało miejsce w przypadku amerykańskich więzień Guantanamo. Tylko że w Tazmamart było gorzej, niż w bazie na Kubie. Zesłani tam niedoszli zamachowcy (większość z nich nie miała pojęcia, że stali się częścią wojskowego spisku) w jednej chwili zniknęli dla świata. O istnieniu Tazmamart wiedzieli tylko nieliczni. O losie kilkunastu byłych żołnierzy nie były poinformowane nawet ich rodziny. Zamknięcie w miniaturowych celach służyło tylko jednemu: doprowadzić do powolnej, bolesnej śmierci więźniów. Gdy chorowali, nie podawano im leków; gdy w celach zagnieździły się skorpiony, nie próbowano się ich pozbyć; w końcu gdy całymi tygodniami konali w męczarniach, nikt nie próbował ich choćby trochę złagodzić. Taka była kara za próbę podniesienia ręki na króla Hassana II.
Powieść Ben Jellouna staje się historią nie tylko o tym, jak przeżyć w warunkach, w których żyć wydaje się niemożliwe, ale przede wszystkim traktuje o próbie ocalenia własnego człowieczeństwa. Nie przez przypadek zresztą bohater powieści próbuje zrekonstruować w myślach sceny z „Obcego” Camusa. Podobnie jak Mersault traci nadzieję, dostrzegając wyłącznie to, co złe i obrzydliwe. Na tym podobieństwa jednak się kończą. Bohater „Tego oślepiającego, nieobecnego światła” paradoksalnie właśnie dzięki odrzuceniu nadziei wygrywa. Ci, którzy wierzyli w uwolnienie – umierają. Im większa ich determinacja, aby przeżyć, tym mniejsze na to szanse – zdaje się sugerować Ben Jelloun. Ale też wystrzega się poszukiwania jednej i kategorycznej odpowiedzi na pytanie o przyczyny ocalenia bohatera powieści. Skupia się raczej na jego codzienności, modlitwach, krótkich rozmowach z współwięźniami, wspomnieniach z czasów wolności. W końcu cały czas wysuwa oskarżenia wobec autorytarnego systemu. W odróżnieniu od postawy bohatera książki, marokański autor podejmuje swoją powieścią walkę o prawdę, prawa człowieka, wolność. To dodaje jej uniwersalnej wartości.
— Max Fuzowski („Dziennik”)


„Tahar Ben Jelloun – dla wielu może być odkryciem podobnym do tegorocznego Noblisty Le Clézio. Zarówno jeden jak i drugi od lat zajmują ważne pozycje na mapie literatury światowej, ale w Polsce ukazał się tylko fragment ich dorobku. Obaj są niemal rówieśnikami (Ben Jelloun urodził się w 1944 roku, Le Clézio cztery lata wcześniej), obaj piszą po francusku, choć nie są rdzennymi Francuzami (Ben Jelloun urodził się w Fezie, w Maroku, Le Clézio w Nicei, ale tylko jego matka była Francuzką, ojciec pochodził z Wysp Brytyjskich), obaj od dziecka często zmieniali miejsce zamieszkania”.
— Anna Sidoruk (Refugee.pl)


O AUTORZE

Tahar Ben Jelloun urodził się w 1944 roku w Fezie, w Maroku. Jest jednym z najbardziej znanych żyjących autorów piszących po francusku. Studiował filozofię, socjologię i psychiatrię. W 1971 roku wyemigrował do Francji, dwa lata później wydał pierwszą powieść, pt. Harrouda, docenioną przez Barthes’a i Becketta. Jest autorem kilku tomików poetyckich i kilkunastu powieści, z których dwie, Dziecko z piasku i Święta noc (La nuit sacrée, Nagroda Goncourtów, 1987) ukazały się po polsku w jednym tomie, w przekładzie Małgorzaty Cebo (PIW, 1990).
Francuskojęzyczny pisarz i poeta pochodzenia marokańskiego w L’enfant de sable w przejmujący sposób opisuje losy kobiet w tradycyjnych arabskich strukturach rodzinnych. Bohater(ka) Dziecka z piasku przeistacza się z niechcianej córki w pożądanego syna tatusia, brata dla swoich równie pechowo urodzonych (bez przyrodzenia a z płcią żeńską w papierach) sióstr i dziedzica pozostałego majątku rodzinnego.
Fragmenty trzech innych powieści zostały opublikowane w „Literaturze na Świecie” w numerach: 7/1987 (Pisarz do wynajęcia; Moha szalony, Moha mędrzec) i 11–12/2003 (Ze spuszczonym wzrokiem), w tym ostatnim znajduje się także rozmowa z autorem (Bezmierny ciężar języka francuskiego). Zainteresowani autorem odnajdą inne jego i o nim teksty m.in. w „Znaku” i „Kwartalniku Artystycznym” (opowiadanie Ulica dla jednego).
W swej twórczości Ben Jelloun często odwołuje się do arabskiej tradycji, baśni i legend, a jednocześnie porusza drażliwe tematy, jak np. prostytucja dziecięca, problem tożsamości płciowej, seksualności (także nieheteronomatywnych), pozycji społecznej kobiet, imigracji. Ostatnio opublikował: Partir (2006; pol. Wyjechać) – powieść o imigrantach napływających do Europy, „rozkapryszonych europejskich dzieciach” i swojej ojczyźnie, opisującą bywalców kawiarni Hafa w Tangerze, wpatrujących się godzinami w neonowe światła Tarify, po hiszpańskiej stronie Gibraltaru, oraz Sur ma mère (2008; pol. O mojej matce), gdzie bierze na warsztat temat imigracji wewnętrznej.
Yemma, jak nazywa własną matkę, wyjechała do Tangeru w latach pięćdziesiątych, zostawiając w Fezie rodzinę, przyjaciół, obrazy i zapachy dzieciństwa. Pół wieku później wraca do nich wygasającą pamięcią i szuka w nich oparcia. Dla syna przyjeżdżającego w odwiedziny z Paryża, te wspomnienia – które skrzętnie spisuje – są także świadectwem jego dzieciństwa.


* * *



Lyonel Trouillot, Dzieci bohaterów


Trzy dni wolności: tyle sobie dają, gdy mordują ojca. Colin i Mariela są rodzeństwem, mieszkają w slumsach na przedmieściach Port-au-Prince. Żyją w rytm ciosów, jakie ojciec wymierza matce, oraz modlitw, które matka kieruje do Boga. Dzieci mogą zaufać tylko sobie: roztrzaskują ojcu głowę i uciekają. Tak zaczyna się obsesyjna opowieść Colina, będąca próbą zrozumienia tego, co się stało. Powraca w niej pytanie: kto tak naprawdę zawinił?

„Dzieci bohaterów” (Les enfants des héros) opowiadają jednak nie tylko o źródłach przemocy i mechanizmach społecznego wykluczenia, lecz przede wszystkim o rodzącej się świadomości. Choć Lyonel Trouillot symbolicznie oddaje głos temu, który głosu nigdy nie miał, nie popada w sentymentalizm ani patos. Surowy, pozbawiony ozdobników styl i zrywająca z zasadą chronologii narracja sprawiają, że powieść brzmi mocno i autentycznie.

„Musiało być południe, kiedy zaczęliśmy biec” – tak zaczyna się opowieść kilkuletniego Colina, który wraz ze starszą siostrą ucieka z domu po tym, jak zabili ojca.
Akcja „Dzieci bohaterów” Lyonela Trouillota rozgrywa się w ciągu trzech dni – są to trzy dni wolności, trzy dni na spełnienie dziecięcych marzeń. Jest ucieczka przez miasto, szaleńczy pęd przed siebie, ale też wspomnienia i obsesyjnie powracające pytania: czy jesteśmy winni? Czy musiało do tego dojść?
W powieści autora z Karaibów chodzi jednak o coś więcej niż tylko oskarżenie systemu prowadzącego do wykluczenia i przemocy. Jest to historia rodzącej się świadomości.
Wydanie „Dzieci bohaterów” zbiega się w czasie z polską premierą filmu „Slumdog”. Bohaterowie powieści Trouillota nie mają ani pieniędzy, ani miłości. Toczą dramatyczna walkę o życie, a jedyne, co mają, to świadomość przegranej.

Język narratora jest wolny od oszustw i kłamstw, poniżenia i przemilczeń. To powieść pełna furii i poezji.
(„Le Monde des livres“)

Lyonel Trouillot (1957) jest jednym z najciekawszych pisarzy haitańskich. Opublikował pięć powieści, pisze też opowiadania i poezję (po francusku i po kreolsku). Jest zwolennikiem literatury zaangażowanej, mówiącej donośnym głosem o sprawach politycznych i społecznych. Daje temu dowód w swoich powieściach, w których piętnuje dyktatury, porusza problem przemocy, wykluczenia i biedy.
O „Dzieciach bohaterów” powiedział: „Chciałem zrozumieć i pokazać, jak tworzy się osobowość, jak formuje się Ja w świecie, w którym nie ma życia”.
Angielski przekład powieści, „Children of Heroes” (tłum. Linda Coverdale; jej translacja „Street of Lost Footsteps” wcześniej została finalistką 2004 PEN/Book-of-the-Month Club Translation Prize), zdobywa uznanie tak publiczności, jak krytyków. Polscy czytelnicy mogą się tylko cieszyć, że dla nas przełożył utwór niezrównany Jacek Giszczak.


* * *



Yoko Tawada, Fruwająca dusza


Japonia pogrążona w głębinach snu. Risui, bohaterka i narratorka tej przedziwnej, onirycznej powieści, trafia do szkoły dla dziewcząt prowadzonej przez charyzmatyczną mistrzynię, Kikyo. Ma tam zgłębiać mądrość Księgi i podążać Drogą Tygrysa. Wiedziona intuicją i tajemniczymi znakami Risui najpierw poddaje się surowym i niezrozumiałym regułom panującym w Szkole, ale z czasem zaczyna je łamać… Ambicja? Potrzeba spełnienia? Poszukiwanie prawdy?

Opowiedziana zgodnie z logiką osobliwego snu historia dojrzewania młodej kobiety sprawia, że dzieła europejskiego surrealizmu wydają się wręcz swojskie w zestawieniu z magią pisarstwa Tawady. Nie akcja organizuje schemat toczącej się opowieści, ale język (nierzadko groteskowy i przekraczający granice poprawności) oraz skojarzenia narratorki; zaś słowa wydają się żyć własnym życiem. „Dźwięk jej imienia budził we mnie nabożny szacunek, jakbym co najmniej zobaczyła sześciokątną chmurę unoszącą się na niebie” – mówi w pewnym momencie Risui.

To zagadkowa i nielogiczna twórczość, równie konkretna i funkcjonalna (lub inaczej: utylitarna), co marzenie senne. Fruwająca dusza doskonale jednak manifestuje literackie credo Yoko Tawady: „Literatura nie potrzebuje powodu, żeby istnieć”. Innymi słowy – jest celem sama dla siebie, zadaniem zaś pisarza – oprócz tak powszechnego w naszych czasach opowiadania jest również mówienie, mówienie samo w sobie, badanie możliwości języka i ludzkiej wyobraźni.

Fruwająca dusza (Hikon) mimo onirycznej atmosfery przesiąkniętej kobiecą zmysłowością, ma u podłoża bardzo realny temat funkcjonowania relacji władzy oraz niezależności twórczej. To swoista gra z japońską tradycją ujmującą rzeczywistość w sztywny gorset przepisów i zasad, ale także fascynujący eksperyment i niecodzienna zabawa z naszymi czytelniczymi przyzwyczajeniami.

Yoko Tawada urodziła się w 1960 roku w Tokio. Studiowała literaturę rosyjską i niemiecką. Od 1982 mieszka w Niemczech. Pisze po japońsku i po niemiecku, w ciekawy sposób łącząc i transponując wartości obu bliskich jej kultur. W 1993 roku otrzymała Nagrodę Akutagawy, najbardziej prestiżowe japońskie wyróżnienie literackie. W swej nieco surrealistycznej, opartej na swobodnych skojarzeniach literaturze bada granice wyrażalności ludzkiego doświadczenia i odczuwania. Tawada „za istotne uważa nie tyle poszukiwanie utraconej tożsamości, ile raczej wykazanie, że tożsamość nie jest czymś z góry raz na zawsze ustalonym” (Caroline Desirée Rupprecht). Fascynują ją lapsusy i błędy językowe: „Kiedy ludzie mówią poprawnie, zazwyczaj nie jest to nic ciekawego. Dla mnie dużo bardziej interesujący jest język zepsuty i śmieszny. Jest w nim artystyczna intensywność” – mówi autorka.