Coffee Heaven – ziarna prawdy

Aminatta Forna, Kamienie przodków, przeł. Ewa Horodyska, W.A.B., Warszawa 2008 (Seria z Miotłą)


Po śmierci dziadka Abie dziedziczy plantację kawy w Afryce. Przyjeżdża tam z Londynu, by odebrać spadek. Na podupadłej plantacji dziewczyna wsłuchuje się w głosy z przeszłości, przenosi w świat dzieciństwa. Pomagają jej w tym opowieści ciotek - Mariamy, Hawy, Serah i Asany - córek czterech z jedenastu żon dziadka. Kobiety, które dożyły już późnej starości, mówią o swoich marzeniach, po raz pierwszy wyrzucają z siebie dręczące je tajemnice, opowiadają o wstydliwych i bolesnych wydarzeniach. Ich losy dopełniają się wzajemnie, układają w historię rodziny, małej społeczności wiejskiej i całego narodu.

Powieść Aminatty Forny mieni się od barw, zapachów i dźwięków. Jest jak ogromny różnokolorowy patchwork, utkany z cierpienia i radości, ze zdrady i namiętności, z okrucieństwa i dobroci. Dla czytelnika to okazja do zagłębienia się w dzieje kontynentu o odmiennej kulturze i obyczajach, lecz – jak możemy się przekonać – o bardzo podobnym systemie wartości.


O AUTORCE

Zwana Brytyjką ze Sierra Leone Aminatta Forna (1964) jest pisarką, dziennikarką, producentką programów telewizyjnych dla BBC. Współpracuje m.in. z „Sunday Times”, „The Independent”, „The Observer”, „Evening Standard”. Debiutowała powieścią „The Devil that Danced on the Water” (2002), nominowaną w 2003 roku do prestiżowej Samuel Johnson Prize.
Mieszka na przemian w Wielkiej Brytanii i Sierra Leone. W 2002 roku nakręciła serię filmów dokumentalnych „Africa Unmasked”. W 2006 roku ukazała się jej książka „Ancestor Stones” („Kamienie przodków”) zainspirowana tamtymi doświadczeniami. Powieść została przetłumaczona m.in. na francuski, włoski, hiszpański, niderlandzki, portugalski i koreański, ostatnio ukazała się także w Polsce.


ROZMOWA

„Piszę książki o ludziach, którzy przypadkiem żyją w Afryce, nie o samej Afryce”

– Czy „Kamienie przodków” są powrotem do korzeni?
– To nie jest książka, która mówi bezpośrednio o mnie, chociaż kiedy ją pisałam zdawałam sobie sprawę z tego, iż czytelnicy będą prawdopodobnie myśleli, że Abie (główna bohaterka) to ja. W zasadzie nie mam nic przeciwko temu, chociaż w rzeczywistości jest inaczej, ponieważ książka jest powieścią i żadna opisana w niej postać nie istnieje naprawdę. Akcja „Kamieni...” dzieje się w czasie, gdy w Sierra Leone w 2001 roku skończyła się wojna domowa i ludzie wracają do Zachodniej Afryki po to, żeby znowu zajmować się tym, czym się wcześniej zajmowali i odzyskać to, co niegdyś posiadali.

– Przed powstaniem książki zrobiła pani cykl filmów dokumentalnych o Afryce. Czy właśnie to wywołało w Pani potrzebę napisania tej powieści?
– W rzeczywistości było niejako odwrotnie, ponieważ najpierw napisałam pamiętnik, w większości poświęcony mojemu ojcu. Książka nosi tytuł “The Devil that Danced on the Water”. Natomiast później zrobiłam serię filmów, a dopiero potem powstała powieść. Pamiętnik rzeczywiście opowiadał o mojej rodzinie, powieść już nie. Taka właśnie była kolejność, najpierw był pamiętnik, następnie filmy, a potem przyszła powieść. Jednak rzeczywiście wszystkie rzeczy, które robię, łączą się ze sobą. Część jakiejś całości wpływa na inną całość i można w zasadzie powiedzieć, że jest to stały proces, który cały czas trwa.

– Afryka, jaką Pani ukazuje w swojej książce, jest bardzo patriarchalna, a jednak to kobiety są w powieści najważniejsze…
– Afryka to duży kontynent. Można oczywiście dokonywać generalizacji, zarówno północnych, południowych jak i wschodnich oraz zachodnich kultur w jedno, ale w rzeczywistości one bardzo się od siebie różnią. W książce jest jedno zdanie, które bardzo udanie określa zachodnią Afrykę jako miejsce, w którym panuje system matriarchalny udający patriarchalny. Myślę, że pozostałe regiony są rzeczywiście bardziej patriarchalne. Dorastałam pośród kobiet, które były takie jak moja macocha (w książce wzorem takiej postaci jest Serah). Przypominały trochę bohaterki „Seksu w wielkim mieście” i były częścią zachodniej kultury. Ale były też starsze siostry mojego ojca, kobiety pochodzące z afrykańskich wiosek, bardziej wrośnięte w miejscową kulturę. I ja z jednej strony patrzyłam na to czym sama się różnię od tych kobiet, ale też obserwowałam jak te dwie grupy są odmienne od siebie.

– Książka opisuje różne, czasami bardzo drastyczne wydarzenia, w tym wojnę. Czy to historyczne tło ma przybliżyć europejskiemu czytelnikowi problemy Afryki, czy jest to tylko sposób na ubarwienie i dodanie dramatyzmu powieści?
– Tło historyczne wszystkich wydarzeń w mojej książce jest bardzo dokładnie ukazane. Ta powieść dzieje się w określonym kraju, czasie i miejscach. Kiedy wojna staje u progu, wszystkie rzeczy ulegają odwróceniu. Ponieważ pisałam o kobietach, chciałam ją pokazać z kobiecego punktu widzenia. Dlatego jest to wojna widziana z ukrycia, przez dziurkę od klucza. Dosłownie. Jest to perspektywa zupełnie odmienna od męskiej. Nie z pozycji żołnierza, ale człowieka, który się przed wojną ukrywa. Kobiety bezpośrednio doświadczają działań wojennych na dwa sposoby. Albo podczas wojny domowej, albo w czasie inwazji. W przypadku wojny domowej, wielokrotnie o tym słyszeliśmy tutaj w Europie na przykład w czasie wydarzeń w Jugosławii, niejednokrotnie chodzi o wyrównywanie starych rachunków. Słyszymy, że ilekroć tak naprawdę wojna ma bezpośredni wpływ na kobietę, na jej ciało, to osoba, która ją na przykład gwałci, jest najczęściej kimś, kogo ona zna. Może to być sąsiad, zły za coś, może to być kochanek, którego wcześniej odrzuciła. Podobnie jest w mojej powieści, kiedy kobieta zostaje oskarżona o bycie rebeliantką przez osobę, która ma z nią podobne rachunki do wyrównania. Myślę, że pokazuję w ten sposób, że to się może zdarzyć każdemu i w każdym miejscu, bo takie rzeczy jak na przykład zazdrość są uniwersalne i nie zawsze łączą się z wojną. [...]

– Żyje Pani między Londynem a Sierra Leone. Gdzie jest prawdziwy dom?
– Trudno odpowiedzieć na to pytanie, to zależy od nastroju (śmiech). W Londynie spędzam więcej czasu, tam płacę podatki (śmiech). Tak naprawdę trudno by mi było żyć bez każdego z tych miejsc. Z tego co wiem ludzie, którzy są w jakiś sposób dwukulturowi, najczęściej domem nazywają to miejsce, w którym aktualnie nie przebywają. Kiedy jestem w Wielkiej Brytanii to myślę, że wracam do domu jadąc do Sierra Leone. Kiedy jestem w Sierra Leone i chcę jechać do domu, wtedy zawsze chodzi o Londyn (śmiech). Kiedy dłużej przebywam w wielkiej Brytanii, zaczyna mnie frustrować to, jak tam wygląda życie. Drażni mnie zachodni model życia, w którym mieści się składanie swoich żywotów z malutkich kawałeczków, takiej mini mozaiki. To, że ludzie mają często obsesję na punkcie takich drobinek, które w zasadzie nie powinny ich martwić ani w żaden sposób frustrować, a jednak frustrują. Kiedy zaczyna mnie to męczyć, ten komercjalizm, obsesja związana z wyglądem czy z pieniędzmi, wtedy wyjeżdżam do Sierra Leone i tam mogę prowadzić życie zupełnie inne od tego, jakie mam w Wielkiej Brytanii. I jest to życie na o wiele większą skalę. W Sierra Leone zbudowałam na przykład szkołę i stworzyłam plantację. Wpadłam na ten pomysł już po napisaniu „Kamieni przodków”. Można zatem powiedzieć, że zainspirowała mnie własna książka. W wiosce mojego ojca przeżyliśmy już szarańczę i cholerę, a cały czas walczymy z bardzo wysoką śmiertelnością noworodków. I kiedy ta walka, którą toczę w Sierra Leone, mnie zmęczy, znowu wracam do Wielkiej Brytanii. By tam się przygotować, przegrupować i móc ponownie pojechać do Afryki, aby walczyć dalej.

– Trochę jak Karen Blixen…
– Trochę tak (śmiech). Po powrocie do Londynu doceniam wszystkie drobiazgi. Na przykład uwielbiam to, że mogę włączać i wyłączać światło, bo w Sierra Leone nie ma elektryczności. Albo cieszy mnie wanna pełna gorącej wody, w której mogę sobie poleżeć, a nie obmywać się w wiaderku.

– Książka jest bardzo plastyczna, aż prosi się o sfilmowanie. Czy nie korci Pani by zekranizować „Kamienie przodków”? W końcu kamera to dla Pani nie pierwszyzna.
– Rzeczywiście, chciałabym, aby książka została sfilmowana, ale trzeba pamiętać o tym, że kręciłam filmy dokumentalne a nie fabularne, a to jednak różnica. Bardzo chętnie zobaczyłabym tę powieść na ekranie. Od dawna nie było filmu o Afryce, który miałby w pełni afrykańską obsadę. To byłoby coś niezwykłego. Jednak wydaje mi się, że jeśli chodzi o książki, to lepsze niż w filmie jest w nich to, że potrafią niejako „wejść” do głowy człowieka. W przypadku mojej powieści jest to pokazywanie życia zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego kobiet w Afryce. Film może oczywiście w pewien sposób pokazać refleksje na ten temat, ale nie w tak głębokim stopniu. Gdyby jednak Steven Spielberg chciał nakręcić moją powieść, to bym nie odmówiła (śmiech).

(rozmawiała Izabella Jarska, pozytywy.com)