Głucha noc

Thomas Glavinic, Za sprawą nocy, przeł. Alicja i Jacek S. Burasowie, PIW, Warszawa 2008 (Kroki/Schritte)


Jak żyć w świecie, z którego przez noc zniknęło wszelkie życie? W świecie, w którym jest się życiem jedynym?
Trzydziestokilkuletni Wiedeńczyk któregoś ranka nie znajduje na wycieraczce codziennej gazety, z radia dobiega tylko szum, ekran telewizora pozostaje pusty, internet nie działa, dziewczyna nie odpowiada na SMS-y, ojciec nie podnosi słuchawki telefonu. Na ulicy, o tej porze zwykle wypełnionej zgiełkiem, zupełna cisza: ani śladu pojazdów, a także ludzi. Nie słychać nawet ptaków...
Dzień mija Jonaszowi z Die Arbeit der Nacht (jego imię oczywiście ma związek z postacią biblijną...) na poszukiwaniu choćby najmniejszych przejawów życia. Bez rezultatu. Miasto jest całkowicie wymarłe. Puste. Nieruchome.
Co mogło się wydarzyć tej nocy? Jaka tajemnicza siła spowodowała, że ludzie nagle zniknęli bez śladu? Gdzie się podziali? I dlaczego on jeden ocalał z tej katastrofy?
Co więcej, Jonasz stopniowo uświadamia sobie, że być może jest w ogóle jedynym człowiekiem, który pozostał na Ziemi. Bo wszelkie połączenia ze światem są martwe, jakby nigdzie – nigdzie – nie było nikogo, kto mógłby nadać lub odebrać jakąkolwiek wiadomość. Ale czy to możliwe? I czy człowiek jest w stanie pogodzić się z taką możliwością?
Jak żyć w świecie absolutnej i ostatecznej samotności?


O AUTORZE

Thomas Glavinic (ur. w roku 1972 w Grazu), prozaik austriacki, zanim poświęcił się literaturze, był taksówkarzem i pisał teksty reklamowe. Debiutował powieścią „szachową” „Carl Haffners Liebe zum Unentschieden” (1998, Miłość Carla Haffnera do remisu), opowiadającą o życiu szachisty Carla Schlechtera, sam jako nastolatek będąc w swojej grupie wiekowej jednym z najlepszych szachistów austriackich. W powieści „Herr Susi” (2000) rozprawił się ze zjawiskiem korupcji w piłce nożnej, a w powieści kryminalnej „Der Kameramörder” (2001, Morderca z kamerą), za którą otrzymał Nagrodę im. Friedricha Glausera, poddał surowej krytyce świat mediów. Z uznaniem zarówno recenzentów jak i czytelników spotkała się jego powieść satyryczna „Wie man leben soll” (2004, Jak powinno się żyć). Powieść „Za sprawą nocy” (2006) była nominowana do Deutscher Buchpreis, jednej z najważniejszych nagród literackich w Niemczech, ale jej nie otrzymała. Rozczarowany autor „zemścił się” rok później na środowisku krytyków i jurorów literackich, w zabawny i złośliwy sposób portretując je w powieści „Das bin doch ich” (To przecież ja). Jest także autorem opowiadań, słuchowisk i reportaży. Angielski przekład wydanej w Polsce powieści, Night Work, został niedawno nominowany do Independent Foreign Fiction Prize.


FRAGMENTY

– Tata?
Szybko zaryglował górny i dolny zamek. Zapalił światło.
– Tata, jesteś? – wołał, zanim wszedł do któregoś z pomieszczeń. Usiłował nadać swojemu głosowi odpowiednią siłę i głębię. Z przedpokoju poszedł do kuchni. Stamtąd znowu przez przedpokój do dużego pokoju. Potem do sypialni. Nie zapomniał o łazience i toalecie. Zajrzał do spiżarni, gdzie w chłodnym powietrzu unosił się zapach fermentujących jabłek i warzyw.
Ojca, tego chomika i liczy krupy, który smarował masłem spleśniały chleb, a przeterminowane konserwy umieszczał w kąpieli wodnej, nie było nigdzie.
Tak jak wszystkich innych.
I podobnie jak inni nie zostawił żadnej informacji. Wszystko wyglądało tak, jakby dopiero co wyszedł. Nawet okulary do czytania leżały jak zwykle na telewizorze.
W lodówce znalazł słoik ogórków, nadających się chyba jeszcze do spożycia. Chleba nie było. Na kredensie leżała paczka sucharków. Musiały mu wystarczyć. Nie miał ochoty otwierać po raz drugi drzwi do spiżarni.
Bez większej nadziei próbował jedząc złapać jakąś stację telewizyjną. Nie całkiem bez racji, bo przypomniał sobie, że ojciec ma telewizję satelitarną. Może problem stanowiła tylko sieć kablowa, natomiast przez satelitę można było odbierać programy? Migotanie.
W sypialni ojca tykał miarowo stary zegar ścienny. Jonasz potarł oczy. Przeciągnął się.
Wyjrzał przez okno. O ile mógł się zorientować, nic się nie zmieniło. Kawałek plastiku powiewał na wietrze. Żaden z samochodów się nie poruszył. Słońce było na zwykłym miejscu i wszystko wskazywało, że nadal przesuwa się po swojej orbicie.
Powiesił koszulę i spodnie na wieszaku. Jeszcze raz nastawił uszu, czy nie słychać czegoś innego poza tykaniem zegara na ścianie. Potem wślizgnął się pod kołdrę. Miała zapach ojca.
Panował półmrok. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje.
Jeszcze w półśnie, uległ za sprawą znanego mu z dzieciństwa tykania zegara chwilowemu złudzeniu, że obudził się w jakimś innym czasie i w innym miejscu. Słuchał tego tykania jako dziecko na kanapie w dużym pokoju, gdzie zwykle kładł się spać po południu.
Najczęściej nie zasypiał nawet na moment. Śnił na jawie, dopóki matka nie przyszła z kubkiem kakao albo jabłkiem, żeby go zbudzić.
Zapalił nocną lampkę. Wpół do szóstej. Spał ponad dwie godziny. Słońce stało widocznie tak nisko, że na tej wąskiej ulicy jego promienie docierały już tylko na wyższe piętra. W mieszkaniu panował wieczorny mrok.
W slipach poczłapał do dużego pokoju, który sprawiał wrażenie, jakby jeszcze przed chwilą ktoś w nim był. Jakby dopiero co wyszedł stąd na palcach, żeby nie zakłócać jego snu. Jonasz czuł prawie fizycznie ślady obecności, które ten ktoś pozostawił po sobie w pokoju.
– Tata? – zawołał, chociaż nie spodziewał się odpowiedzi.
Ubierając się, wyglądał przez okno. Kawałek plastiku. Motorowery. Butelka w kuble na śmieci.
Ani śladu jakiejkolwiek zmiany.
(…)

Rozdział siódmy

(…)
Zadzwonił telefon.
Jednym potężnym susem przez szklany stół znalazł się przy aparacie. Na chwilę serce w nim zamarło. Kiedy zabiło znowu, poczuł ból. Tłukło mu się w piersi, nie mógł złapać tchu.
– Ha……halo?
– Lo?
– Kto mówi? – Wi?
– Czy pan mnie słyszy? – Szy?
Ktokolwiek to był, nie dzwonił z Austrii. Połączenie było tak marne, a głos tak słabo słyszalny, że ten ktoś dzwonił chyba zza oceanu.
– Halo? Czy pan mnie rozumie? Mówi pan w moim języku? English? Francais?
– Se?
Coś musiał zrobić. Nie był w stanie nawiązać rozmowy. Nie wiedział, czy ten ktoś w ogóle go słyszy. Wiedział, że jeśli nie, to za chwilę rozlegnie się trzask odkładanej słuchawki.
– I am alive! – krzyknął. – I am in Vienna, Austria! Who are you? Is this a random call? Where are you? Do you hear me? Do you hear me?
– Mi?
– Where are you? -Ju?
Zaklął. Słyszał tylko siebie, tamtego w ogóle nie.
– Vienna! Austria! Europe!
Nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie doszło do nawiązania kontaktu. Coś mu mówiło, że to beznadziejne, nie odkładał jednak słuchawki. Robił przerwy w mówieniu. Nasłuchiwał. Krzyczał. Aż przyszło mu na myśl, że może telefonujący zorientował się, że są jakieś problemy, i zadzwoni jeszcze raz. I że wtedy połączenie będzie lepsze.
– I do not hear you! Please call again! Call again immediately! Musiał zamknąć oczy, tak trudno mu było odłożyć słuchawkę.
Nie otworzył ich też od razu. Położył głowę na wyciągniętych rękach, z dłońmi opartymi na słuchawce siedział na obrotowym stołku.
Zadzwoń jeszcze raz, proszę.
Zadzwoń. (…)

Rozdział trzynasty

(…) Czuł się osłabiony. Kilkakrotnie doznawał uczucia zwątpienia w sens tego całego przedsięwzięcia, a w każdym razie rozważał, czy nie przełożyć tej szabrowniczej eskapady na jakiś bardziej stosowny dzień. Z nosa mu leciało, drapało go w gardle, w głowie mu dudniło. Ale nie był aż tak chory, żeby mieć prawo położyć się do łóżka. Poza tym coś mu mówiło, że nie powinien tracić czasu. Chociaż brzmiało to absurdalnie. Czasu miał aż nadto. Tak naprawdę nie było żadnej konieczności, żeby musiał robić cokolwiek. A mimo to coś go popychało do działania. Po powrocie znad Mondsee jeszcze bardziej niż przedtem.
Po południu miał już auto tak zapchane, że w lusterku wstecznym widział same kartony. Było tego dwadzieścia kamer i dwadzieścia sześć statywów. Razem z tymi w domu miał więc blisko trzydzieści kompletnych zestawów do filmowania. Wystarczająco dużo.
Sprawdził pobieżnie, czy w mieszkaniu wszystko jest w porządku. Nie wkładając rękawic roboczych, zszedł z latarką i strzelbą do piwnicy. Także tutaj nie zauważył żadnych zmian.
Na chybił trafił sięgnął do któregoś kartonu. Spodziewał się znaleźć w nim fotografie, ale jego palce natrafiły na coś kosmatego. Przestraszony cofnął rękę. Poświecił latarką do wnętrza kartonu. Było to pluszowe zwierzątko. Nigdy go przedtem nie widział. Ciemnozielony miś bez lewego oka i z nadgryzionym prawym uchem. Był pobrudzony. Z tyłu wystawał mu sznurek. Jonasz pociągnął. Rozległa się jakaś melodia.
Przeszedł go dreszcz. Te dźwięki przeniknęły go na wylot. Słuchał ich zdrętwiały. Ding-dang-dong, jasny dzwoneczek wydzwaniał miękki motyw. Kiedy umilkł, palce Jonasza automatycznie pociągnęły znowu za sznurek.
Nie wiadomo skąd dotarło do niego, że to jest jego pozytywka. Ta melodia towarzyszyła mu jako niemowlęciu przy zasypianiu. Teraz przypomniał sobie także, co to za melodia. Jako niemowlak słyszał ją każdego wieczoru. On sam nic o tym nie wiedział, ale jakiejś jego cząstce ta melodia była bliska jak mało co na świecie.
La-le-lu, la-le-lu y księżyc lula cię do snu.
Nagle pojawiła się gorączka.
Dosłownie w ciągu sekundy. Zakręciło mu się w głowie. Dotknął ręką czoła i w tym samym momencie poczuł, że zalewa go fala gorąca. W każdej chwili nogi mogły odmówić mu posłuszeństwa. Sprawa była poważna. Nie zdoła już dotrzeć do domu. Sukcesem będzie, jeśli uda mu się wydostać z piwnicy.
Nieskończenie wolnym ruchem wsadził sobie misia pod koszulkę. I jednocześnie uświadomił sobie, na co się tym ruchem naraża. Skoncentrował się na tym, żeby nie dać za wygraną, żeby kontynuować ruch, nie zwracać uwagi na szum nadciągający skądś w dali.
Wetknął koszulkę do spodni i obrócił się. Podpierając się strzelbą, z latarką zawieszoną na przegubie dłoni, człapał powolutku w stronę wyjścia. Gorące fale w nim nabierały impetu. Oddychał przez usta. Po przejściu dwóch metrów przystanął, żeby odpocząć.
Jakoś dowlókł się do schodów na górę. Na drugim stopniu nogi się pod nim ugięły. Pomagając sobie rękami, usiadł. Nie bacząc na brud i pajęczyny, oparł głowę o ścianę. Była przyjemnie chłodna.
Światło na schodach zgasło. Tylko przez małe okienko na półpiętrze wpadało do klatki schodowej kilka bladych promieni słońca. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się zapalić wiszącą na ręce latarkę. Jaskrawa plama światła drżała na kamiennej posadzce.
Poczuł się odrobinę lepiej. Zmusił się do tego, żeby wstać. Kręciło mu się w głowie. Serce łomotało.
Stopień po stopniu podciągał się na poręczy. Jednocześnie próbował uciszyć w sobie głos paniki. Nie umrze tutaj. Nie miałoby to żadnego sensu. Kipnąć na zawał na klatce schodowej – nie, to się nie może tak skończyć.
Kuśtykając do mieszkania, starał się ignorować powtarzające się raz po raz krótkie przerwy w pracy serca. Nie myślał już o niczym. Stawiał jedną stopę przed drugą, robił wdech, potem wydech. Odpoczywał. Szedł dalej.





GŁOSY o książce

...ubrana w kostium fantastyki metafizyczna rozprawka o samotności.
(Maciej Robert, Students.pl)

Thomas Glavinic w swojej powieści „Za sprawą nocy” dokonuje wnikliwej analizy ludzkiego zachowania w momencie, kiedy z powierzchni ziemi znika wszelkie życie. Tworzona przez autora przestrzeń ma być tylko pretekstem do śledzenia zmian, jakie zachodzą w psychice człowieka, który został skazany na samotność. „Za sprawą nocy” to jednak przede wszystkim powieść pokazująca, że największe lęki i demony tkwią w podświadomości człowieka, a jego własnym wyborem jest to, czy się im podda, czy też będzie z nimi walczył.
(Magdalena Galiczek, Granice.pl)

Jonasz, główny i jedyny bohater, pewnego ranka nie znajduje na wycieraczce pod drzwiami codziennej gazety, nie może wejść do internetu, nie działa telewizja ani radio, ani telefon komórkowy, a z ulic znikli ludzie. Zdezorientowany rozpoczyna poszukiwania swojej dziewczyny, dzwoni, wysyła esemesy. I nic. Szuka ojca, ale ten nie odbiera telefonu ani nie ma go w domu. Podobnie jak jego sąsiadów ani ich sąsiadów, i tak bez końca.
W mieszkaniu świeci się jednak światło, funkcjonuje lodówka, a z opuszczonych przez obsługę dystrybutorów na stacjach benzynowych leje się paliwo. Czyli gdzieś, w jakiejś tajemniczej rzeczywistości tli się jeszcze życie, w przeciwnym wypadku bowiem te wszystkie urządzenia przestałyby działać.
I w tym momencie dostajemy klucz do zrozumienia tekstu, już wiadomo, że to, co przeczytamy na kolejnych trzystu stronach, to nie science fiction, lecz powolne i dogłębne studium ludzkiego osamotnienia. Europejska kultura przez ostatnie kilkadziesiąt lat stawiała ludzką jednostkę w centrum zainteresowania. Indywidualizm i niezależność stały się wartościami uświęconymi ponad wszystko. I wydawało się, że za sprawą rozwoju technologii rzeczywiście uzyskaliśmy całkowitą, indywidualną niezależność – nie ma już nawet potrzeby posiadania wspólnego domowego numeru telefonu, każdy ma swoją komórkę, w dodatku zabezpieczoną tylko jemu znanym kodem dostępu. Pełna izolacja, pełen dystans, komfort niczym nie ograniczanej wolności. Tymczasem „za sprawą nocy” okazuje się, że ta potrzeba niezależności jest w gruncie rzeczy fikcją, wszak do tego, by być wolnym, również niezbędni są inni.
Jonasz zostając sam, pojmuje, że dopiero teraz stał się więźniem samego siebie. „Być przez dwadzieścia cztery godziny sobą samym, nigdy kimś innym, to było w niektórych wypadkach łaską, w innych – wyrokiem”. Zdesperowany włamuje się do sklepów, wynosi jedzenie, sprzęt elektroniczny, w ilościach do niczego mu niepotrzebnych, zabiera samochód, duży i szybki, taki, jakiego nigdy nie miał. „Jego zadaniem było wskrzesić przeszłość. Jeśli chciał mieć poczucie, że coś na tym świecie jest jego własnością. Bo jeśli mógł rozporządzać wszystkim, sięgnąć po każdy samochód, każdy wazon, każdy kieliszek w Wiedniu, to nie miał nic, co by naprawdę należało do niego”.
W straceńczej podróży wokół Austrii, potem przez całą Europę, aż do mieszkania angielskich kuzynów, dokąd przed kilkoma dniami wyjechała jego dziewczyna, samotnie zaspokaja głód w opustoszałych restauracjach i przydrożnych barach, popija kawę w wyludnionych kawiarniach. Albo wraca do swojego mieszkania i wynajduje najrozmaitsze, teraz już całkiem pozbawione sensu zajęcia. Konstruuje wokół siebie nową przestrzeń, której pustki i tak nie jest w stanie niczym wypełnić. Porządkuje mieszkanie, przestawia i przenosi meble, tylko po to, by znaleźć cel, czekając na rozwiązanie niepojętej zagadki. Nic się jednak nie wyjaśnia, telefony nadal nie odpowiadają, ludzie nie pojawiają się na ulicach. Jonasz rozstawia w mieszkaniu kamery wideo, nagrywa siebie podczas snu. Po kilku tygodniach na ekranie pojawiają się inne twarze, najpierw białe, pozbawione ludzkich cech, potem twarze zmarłych bliskich. Ale czy to, co widzi, nie jest przypadkiem wytworem jego wyobraźni? W końcu jedzie na cmentarz i rozkopuje grób babki. Zmarli są na swoim miejscu, żywych nie ma nigdzie.
Czy człowiek potrafi żyć sam, bez żadnej relacji z innymi? Nawet jeśli jest w stanie zaspokoić swoje podstawowe potrzeby? Dla jednego jedynego na świecie Jonasza nie psującej się żywności w puszkach i benzyny w dziwnym zbiegiem okoliczności działających dystrybutorach starczy na bardzo długo. Nie głoduje, może się wyspać w czystym, ciepłym łóżku, a w przemieszczaniu się po świecie przeszkodą będzie tylko morze.
Wracają wspomnienia z dzieciństwa, z młodości i nie ma w nich odrzucenia tego wszystkiego, co dotychczas było zapewne przedmiotem pogardy i nieakceptacji. Ludzkie życie ma sens tylko i wyłącznie w relacji z innym człowiekiem. „Zawsze marzył o tym, żeby jego ostatnia myśl poświęcona była miłości. Miłość jako słowo. Miłość jako stan. Miłość jako zasada. Miłość powinna być jego ostatnią myślą i jego ostatnim odczuciem, miała oznaczać Tak, a nie Nie, obojętnie, czy miał się tylko dokądś przenieść, czy zastygnąć. I zawsze miał nadzieję, że uda mu się wówczas o tym pomyśleć. O miłości”.
Trudno zaprzeczyć, że w czasach ciągle jeszcze naznaczonych, być może, opacznie interpretowanym postulatem postmodernizmu, odrzucającego wartości zakorzenione w ludzkich uczuciach, zdania te brzmią zagadkowo. W literaturze środkowej Europy podobną postawę prezentował już węgierski pisarz Péter Esterhazy. Tyle że w jego prozie nie było refleksji nad tego rodzaju kulturowym przymusem. Glavinic tymczasem wyraźnie wchodzi w polemikę z duchem swojej epoki.
Aż wreszcie wszystko powoli się skończy. Wraz ze śmiercią Jonasza stopniowo pójdzie w zapomnienie wszystko, co kiedykolwiek zbudował człowiek.
(Elżbieta Sobolewska, „Nowe Książki”)