Cała Polska czyta Giertychowi (Listki)


...zewnętrzność jest zwierciadłem, w którym przegląda się wnętrze!


KRÓTKIE OBJAŚNIENIE

Dolega mi czystość i skromność. Bo jestem czysty i skromny. Chwilami. W związku z literaturą... raczej poza szkolnym kanonem! Zazwyczaj na jej temat wypowiadam się publicznie. Jako bezwzględny zoil, dozujący swe racje krytyczny czytelnik albo zalecający się recenzent. Wygląda to tak: zbieram się w sobie, zagarniam wybrane tytuły książkowe i wchodzę w nie: głębie i płycizny, wyżyny i niziny. Poszukując sedna zadawanej sobie literatury współczesnej. Jestem jak w ciemnym lesie, co wabi i przestrasza. Czytam i piszę: filologizujące analizy, komentarze, glosy. Obmawiam wszystkich: z prawa i z lewa, gdy tylko znajdą się w centrum mojej uwagi. Na oczach publiki uświęcam powzięte na rzecz pisarstwa środki albo piorę autorów za nieliterackie posunięcia i ich skutki. Których w bród. Tak powstają wyrazy z mojego „ja”: uzależniony biorę cudze wyjątki na własny użytek, wykorzystuję zawarte myśli, by zaprzęgnąć je w gry wyobraźni i stworzyć mowę osobniczą mola książkowego. Czy to moja opaczna tożsamość? Czas pokaże. Ludzie ocenią. I wybiorą na następną kadencję lub nie.


SŁOWO NA DZIŚ

Były Pan Profesor Student mówi:
„Papa Gombrowicz nie zniknie, Minister Samo Zło musi odejść!”.


DO LUDU CZYTAJĄCEGO ZE ZROZUMIENIEM

Doprawdy cieszę się, że nie robię kariery w szkolnictwie za czasów Romana Giertycha. Nie tyka mnie indeks ksiąg wskazanych na lektury szkolne ani zalecenie przerabiania sKANONizowanych tekstów na ustaloną modłę dla MENtalnie upośledzonych zamiast ich omawiania i przybliżania uczniom. Omija mnie ponowne wcielenie w mundurek, unikam edukacji zróżnicowanej ze względu na płeć, lekcji wychowania patriotycznego i represji za niepoprawność własnego (!) myślenia bądź nieposłuszeństwo: wobec fanatyków religijno-narodowościowych, homofobów i kretynów uprawiających czytanie jako nieporozumienie. Wyrósł ze mnie homo sapiens, więc cenzorska postawa i bezmyślne czyny najwyższego członka ligi patologicznych rodzin, opisanej już w nowej prozie polskiej (sic!), są mi obce. Nie skończyłem ze sobą jako aktywnym zawodowo nauczycielem polonistą. Zatem incydentalnie kontynuuję swoją działalność ciała pedagogicznego tutaj.

Daleki jestem od uniformizacji kształcenia, zrezygnowania z różnorodności na rzecz jed(y)nego słusznego modelu nauczania i myślenia: uprawomocnionego dyktatem Legionu Polonistycznych Represji i jego przywódcy. Okupujący obecnie stanowisko ministra edukacji osobnik dowodzi od kilku dni przede wszystkim swojej niekompetencji (Trans-Atlantyk uznany za książkę „o człowieku, który w 1939 roku migał się od służby wojskowej i wyjechał do Argentyny w poszukiwaniu przygód”; projekt rozporządzenia z resortu edukacji obwieszczał, że Obronę Sokratesa napisał Arystoteles, a nie Platon) i zakłamania („Dostojewskiego nie było na liście lektur od 1999 roku”; na szczęście dokumenty CKE, archiwalne programy nauczania, podręczniki i zeszyty uczniów zaświadczają o jego obecności na lekcjach polskiego). Chociaż na co dzień jego poglądy tchną parafiańszczyzną, niezłomnym polonofilstwem, tym razem pożądany przez instytucjonalnego edukatora narodowego ideał moralny sięgnął bruku. Jednak naczelny indoktryner LPR-u trwa na stanowisku: by wspierać etos bogoojczyźniany w szkole oraz wpajanie wartości poprzez zakonspirowaną katechizację na lekcjach języka polskiego. Niżej postawiony człowiek z takim stosunkiem do kształcenia i koncepcjami ewaluacji, w nowoczesnym świeckim szkolnictwie, pomyślnie by raczej nie przeszedł. Ale teką wicepremiera postawny człowiek chrześcijańskiej prawicy jeszcze się cieszy...
Narzekam, jak na prawdziwego Polaka przystało. Nie mogę inaczej zareagować na zmiany w niemiłym bibliofilom państwie jak tylko z negatywną krytyką, pisaną ręką ogarniętego pasją pamflecisty, rozlicznymi wyrazami bezmiernego oburzenia i jednym akcentem wybrzmiewającym pozytywnie.


ŻALE

Łatwo odnieść wrażenie, że trwa absurdalna reglamentacja dóbr kultury i pozycji książkowych dla polskiej szkoły, powiedzmy sobie szczerze, średniej klasy. Nie dba się tam o prawo młodego człowieka do rozwijania swojej niepowtarzalnej osobowości. Topornie forsuje się za to upupienie, robienie gęby. W dalekiej od form nowoczesności IV RP mówi się: precz z Żydami, masonerią i pedałami. Dlatego okresowo wypadają z listy lektur obowiązkowych: Gustaw Herling-Grudziński, Witkacy, Witold Gombrowicz. A razem z nimi powszechniej znani na świecie literaci: Johann Wolfgang Goethe, Fiodor Dostojewski, Franz Kafka i mający polskie korzenie Joseph Conrad. Za to uczniom chce się wkładać do głów teksty „niszowego” Jana Dobraczyńskiego, choć do kanonu literatury współczesnej nie zaliczał się nigdy, a podręczniki i studenckie listy lektur jego nazwisko pomijają.
Jako przykład literatury biograficznej MEN zalecił dziennikarskie zapiski o papieżu. Nic dziwnego. Polska to kraj wiarą katolicką płynący. A co z artyzmem, sztuką pisania?! Dzienniki zdezorientowanego seksualnie dewianta literatury XX wieku, Gombrowicza, trudno byłoby tolerować w nauczaniu literatury według paniska Giertycha. On woli miesiącami krzepić serca uczniów Sienkiewiczem i dziełami dawnymi, a nie dotykać współczesności. (Cóż począć, gdy najmłodszy, znany MEN-owi i przezeń doceniony, rodzimy poeta to „klasyk” Stanisław Barańczak – rocznik 1946).
Zanim Wielki Roman przemierzy Trans-Atlantykiem obszary „ojczyzny” i „synczyzny”, ogarnie „Kosmos”, by się dowiedzieć, że pod określeniem Berg nie czyha najczystsza pornografia, uzna operetkowy ślub młodszych zdolniejszych z Iwoną, księżniczką Burgunda, minie pewnie sporo czasu. Opętany minister od edukacji narodowościowej chwalił się niedawno, w 36. roku życia, że zdążył już przeczytać zalecane (przez siebie...) lektury szkolne. Gratulacje! Nie wiem tylko czy w zakresie podstawowym, czy rozszerzonym, bo ich znajomością i zrozumieniem nie zdołał się publicznie wykazać. Podejrzewam, że w najlepszym razie mełł lektury na lekką strawę (dla) ciasnego umysłu, zamiast pomyśleć o ich bliższym poznaniu, wnikliwej analizie, czemu służą m.in. szkolne lekcje polskiego. Szczególnie te stroniące od narzucania stadnej mitologii i jej rzekomo patriotycznego terroru. Wicepremierze, zapraszam do siebie na zajęcia pokazowe!


COŚ OPTYMISTYCZNEGO

Dość kpin z jeszcze ministra i ciosania mu kołków na głowie. Rzeczniczka instytucji zarządzanej przez Giertycha zapewnia w swoim internetowym oświadczeniu, że projekt rozporządzenia wprowadzającego zmiany do podstawy programowej udostępniono na stronie MEN-u, aby swoje uwagi zgłaszali rodzice, nauczyciele, młodzież i wszyscy zainteresowani. Ma on zostać „poddany poprawkom i uzupełnieniom po zebraniu możliwie jak największej liczby opinii ze wszystkich zainteresowanych środowisk”. Dołączam zatem swoje, umieszczone poniżej, zdania: pojedyncze i złożone. Na początek edukacji literacko-kulturowej polecam ścieżkę programową bliskiego czytania wybranych utworów o dorastaniu, w tym powieści popularnych nie tylko dla młodzieży.
Wielkie to szczęście bowiem, że nie tylko Kazimierz Michał Ujazdowski może zgłaszać uwagi do MEN-owskiego projektu kanonu. Jak każdy inny minister...


MORALNA PROPOZYCJA

Polecam Giertychowi młodszemu, by w jego życie zakradły się radość i przyjemności płynące z lektury umownie zwanej prozą młodzieżową. Zanim faktycznie sięgnie po Gombrowicza, na przykład po dawniej kanoniczne Ferdydurke (rekomenduję edycję krytyczną lub w opracowaniu dla uczniów z serii Lekcja Literatury), i inne – trudne... amoralne... – teksty spoza indeksu. Proponuję wcale nie anachroniczny „pamiętnik z okresu dojrzewania” – cykl powieści o niejakim Rudolfie Gąbczaku. W księgarniach dostępne są cztery tomy dzienników młodzieńca: Szalone życie Rudolfa, Świńskim truchtem, Seks i inne przykrości, Tango ortodonto. (Oficyna W.A.B. zapewne chętnie wyśle ubogiemu MEN-owi pokazowe egzemplarze). Ich autorką jest bezpartyjna i apolityczna, jak sądzę, Joanna Fabicka. Być może wciąż minister dostrzeże prawdziwe bolączki ze wszech miar polskiej młodzieży, pozna szkolne realia („mobbing, molestowanie i wszelki ucisk”), przekona się, co lubią czytać zarówno uczniowie, jak i zatroskani rodzice.

Objawienie współczesnej prozy dla młodych i rosłych (dzieci) z pewnością powie liderowi formacji promującej rudymentację umysłową więcej o byciu edukowanym, od czasów gimnazjum, przez ogólniak, po studia wyższe, niż pozytywistyczne nowele i wierszyki. A nuż uda mu się zauważyć dramat uczniów, który trwa. Rozgrywa się na żywo, obok nas: w ciągle – i to nieudolnie – reformowanej szkole (dla pokolenia „BIG PIC”). Gdzie testy gimnazjalne spędzają sen z powiek (młodzież stresuje się na samą myśl o głupich pytaniach, które wglądają tak, jakby zostały zerżnięte z konkursów audiotele), a egzamin dojrzałości to wielka niewiadoma i trud dla osób mających „zbyt filozoficzne podejście”, nadmiar myśli i kontekstów do zaoferowania arkuszowi maturalnemu.

Powieści o Rudolfie można śmiało nazwać pismami edukacyjnymi. Zostały one stworzone w sam raz dla gimnazjalistów (pierwsze dwa tomy: o „zniewieściałym amancie ze spalonego teatru”, „życiowym bankrucie, wypalonym wewnętrznie frustracie z krzywym zgryzem”), licealistów (kolejne części o „nudnym, przeciętnym megalomanie ze skłonnością do romantyzmu”, a po osiemnastce – nadal pryszczatym brzydalu o stręczycielskich zapędach) oraz ich nieprzystosowanych opiekunów. Główny bohater prozy Fabickiej to osobnik świadomy tego, że najłatwiej dzisiaj zostać o(d)pornym na kulturę wyższego stopnia hiphopowcem albo „skompromitować się do reszty i zostać politykiem”. Więc walczy o inny scenariusz, chce decydować o własnym losie. Zna swoją wartość, ma plany i marzenia. Mimo że dorasta w istnym domu wariatów, czyli „spółce rodzinnej z ograniczoną poczytalnością” (klimaty zaskakująco bliskie lidze Wielkiego Romana!?), chodzi do szkoły, której dyrektor nazywany jest ciotą. Zostaje „przykładem tego, że można wyjść na ludzi, wychowując się w zdegenerowanym i patologicznym środowisku”. Dlatego jego „rytualne przekroczenie między dzieciństwem a dorosłością” stanowi zarówno przestrogę, jak i inspirację dla obserwatorów tych zmagań. Ostatecznie liczy się bowiem suwerenność „ja”, samodzielność myślenia i wewnętrzna determinacja. Cykl o Gąbczaku dowodzi też, jak trudna pozostaje „sztuka kochania ludzi i czasów, w których żyjemy”.

Mimo niestabilności emocjonalnej i trudnego charakteru Rudolf imponuje czytelnikowi samoświadomością, (auto)ironiczną postawą, charakterem percepcji świata, bawi podejściem do codziennych bolączek. Jako człowiek kulturalny ma wiele pasji i zaraża nimi. Wprawdzie dla relaksu sięga po harlequiny lub czasopisma z napisem „Playboy” na grzbiecie, ale zna też Tristana i Izoldę, twórczość Adama Mickiewicza, Henryka Sienkiewicza (Jaś nie doczekał rozpatrywany jako wiersz o trudnym dzieciństwie), Oscara Wilde’a, Émile’a Ciorana, Güntera Grassa, Wojciecha Kuczoka. Chętnie się do nich odwołuje, cytuje lub parafrazuje ich słowa. Ponadto czyta namiętnie Marię Janion, Rainera Marię Rilkego. W związku z poznaniem Leśmiana marzą mu się te rzeczy, co w Malinowym chruśniaku... Obok wypracowania o Jagnie, cudzołożnicy z Chłopów, pisze hiphopowy tekst „Skowyt”, nawiązując do tytułu legendarnego poematu Allena Ginsberga.
Podobni chłopcy są na najlepszej drodze, by dumać nad literaturą polską np. w kontekście europejskim, tamtejszych tekstów kultury. Jeśli tylko ministerialne i nauczycielskie zapędy pozwolą na to rówieśnikom Rudolfa. Na lekcjach polscy romantycy nie mogą być izolowani od epoki burzy i naporu w Niemczech, a przede wszystkim Goethego (którego personaliów MEN-owscy urzędnicy też zapisać prawidłowo nie potrafią). To jednak wymaga znajomości polonistycznej materii na wyższym poziomie.
Edukatorom zainteresowanym konfliktem o ważność pisarstwa Sienkiewicza i Gombrowicza mogłaby się też przydać nadobowiązkowa informacja, że XX-wieczny autor jeszcze za życia zabrał głos w tej sprawie, krytykując pozytywistę w swoich dziennikach. Ich literacki spór trwa ponad 50 lat.
Wicepremier pewnie i tak nie skorzysta ze wskazówki bibliograficznej, ale co mi tam. Przecież nie tylko on nie wie co to dialog...


NAUCZANIE POCZĄTKOWE

Dostrzeganie związków utworu literackiego ze sztuką, kulturą i filozofią okresu, „interpretowanie dzieł w konwencjach gatunkowych i w konwencjach prądów artystycznych epoki” – to ambitnie zaplanowane osiągnięcia maturzystów w klasach o profilu proakademickim. Nie trzeba jednak chodzić do renomowanego liceum, by czytać awangardową poezję obok słuchania rapu, oglądać spektakle jak Matka Polska czy „współczesny obrzęd dziadowania”, porównywać swoje doświadczenia ze znanymi fabułami i obrazami filmowymi. Dowodzi tego osoba Rudolfa Gąbczaka. Proza Joanny Fabickiej ma zatem walory edukacyjne i wychowawcze. Czas docenić pisarkę, która na kartach prozy wspomina o programie społecznym „Moda dla naroda”, promuje życie poczęte, propaguje korespondencję sztuk.
W Tango ortodonto i wcześniejszych tomach roi się od aluzji i odwołań: filmowych (być jak Woody Allen), do sztuk plastycznych (rozpoznawanie Doroty Nieznalskiej) oraz ikon popkultury (Michael „Mumia” Jackson, „łysy i porzucony przez żonę” Bruce Willis). Spisywane prozą pamiętniki dają okazję obcować ze szkolnymi gatunkami literackimi (oświadczenie, odezwa, rozprawka, testament), których rozróżnianie, posługiwanie się nimi należy do czynności sprawdzanych na egzaminach gimnazjalnych i nowej maturze. Zacięcie komparatystyczne Fabickiej może zostać wykorzystane również do planowania zadań domowych i hiperatrakcyjnych wypracowań. Podrzucam wicepremierowi pierwszy temat do korespondencji: Na podstawie fragmentu książki Seks i inne przykrości oraz znanych Ci tekstów prasowych omów problemy z „ultraprawicowym fanatyzmem” w Polsce, odwołując się m.in. do idei głoszonych przez Orianę Fallaci.

Interdyscyplinarność powinna się stać założeniem metodycznym w polskiej szkole. Przekonuje o tym kształt roztrząsań Rudolfa Gąbczaka. Do odczytania ze zrozumieniem jego perypetii potrzebna jest znajomość historii najnowszej (terrorystyczna działalność Al-Kaidy, wojna w Iraku, pomarańczowa rewolucja na Ukrainie) i orientacja w aktualnych problemach Polaków (strajki, afery polityczne i gospodarcze, skandale obyczajowe). Czy superMEN i jego ludzie sprostają wymaganiom lektury? Życzyłbym sobie tego. W przeciwnym razie nie pojmą zaangażowania autorki w obronę niezależnej publicystyki reprezentowanej przez zdymisjonowaną w TVP dziennikarkę Monikę Olejnik, nie lizną dzieł współczesnej socjologii ani transkulturowej eseistyki. A warszawianka wspomina np. o polskiej recepcji tekstów Susan Sontag. Rządzącym pseudoelitom zostaną sprawy polityczne, gdzie liczyć na czyjś zdrowy rozsądek „jest równoznaczne z wpuszczeniem do klatki Leppera z Rokitą”... albo innej ofiary losu z samicą medialną rozrywkowej partii SAMOZAGŁADA, co ma w oczach „kobiety lekkiego prowadzenia”. No i dyscyplinowanie lub dymisjonowanie działaczy jak „poseł Pętak”, w przerwie od oglądania afer niczym reality show Rywingate z Panem Cygaro w roli głównej.


MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY

Skoro „polska młodzież zapija się do nieprzytomności, zażywa narkotyki i uprawia nielegalny seks”, warto przywrócić ideę postępowego wychowania uczniów do życia w rodzinie. I to na poziomie wyższym niż razy z rubryką Miłość, czułość, namiętność w germańskim „Bravo”. Pomogą zadbać o to dobre obyczaje heteroseksualnych, przynajmniej oficjalnie, nauczycieli i moralność świeckiej lektury.
I tu przywołuję Fabicką. Pamiętniki Rudolfa bez zażenowania podejmują trudne kwestie: uprawiania miłości przedmałżeńskiej (w prezerwatywach) i innych „czynności nieaprobowanych przez Kościół katolicki” (naturalne metody zabezpieczania się przed polucją vs masturbacja), prostytucji, AIDS, chorób wenerycznych, a nawet aborcji z „kobietami na fali”.

Lekcje wychowawcze z uświadamiania młodym, czym są pedofilia, rasizm i ksenofobia, da się wzbogacić o fragmenty dzienników Gąbczaka. Pokażą one, że mniejszości seksualne i margines społeczny (nie) muszą być tożsamymi grupami ludzi amoralnych, degeneratów albo zboczeńców. Zajęcia profilaktyczne w szkole uczulą też na to, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nierozsądnie używających żywota, chodzących pojedynczo do ubikacji chłopców („zaczepki facetów ze sztucznymi rzęsami”, niemoralne propozycje od eleganckich panów).

Trzeba przyznać, że Fabicka wprowadziła do swoich powieści nie tylko problem inicjacji, ale i tożsamości seksualnej: na różnych poziomach ekspresji, bazując na odmiennych przekonaniach światopoglądowych czy fobiach społecznych. Literatka ujawnia dane kryptogejów z polskich szkół (dyrektor Pęcherz), uczula na wysoko postawionych w hierarchii ojców pedofilów. Ujawnia też wnioski z doświadczeń z marszami równości (do czego prowadzą liberalne poglądy...), prawomyślnie kreuje uosobienie wyobrażeń prezydenta o tym, jak wygląda prawdziwy gej.
Skrajna Młodzież Ziem Przodków mogłaby nawet uznać Joannę Fabicką za prekursorkę szerzenia podejrzeń o dewiację zwaną homoseksualizmem wśród bohaterów literackich i filmowych, ponieważ w powieści Świńskim truchtem z 2004 roku Bolek i Lolek występują jako pedzie. Chociaż wtedy zatroskana o orientację Tinky’ego Winky’ego LPR-owska rzeczniczka nieletnich, ku rozpaczy Rewolucyjnej Frakcji Dzieci Rodzin Polskich, wyszłaby zatem na lamentującą do kotleta albo odgrzewającą kiełbasę wyborczą naśladowczynię – równie niezorientowaną w świecie młodych jak niewyedukowany polonistycznie wicepremier.

Kształcenie językowe na poziomie gimnazjum i szkoły średniej to dla niektórych ostatnia szansa na sięgniecie po pomoce naukowe. W tym słowniki: żeby dowiedzieć się, co oznacza szerząca się u pierwszoligowych polityków konfabulacja, ile poezji zawierają zapożyczenia z innych języków (akt utraty męskiej cnoty określony jako „travelling without moving”). Na czytelników pamiętnika Rudolfa czeka wiele „skrzydlatych słów”, komizm językowy, godne analizy środki stylistyczne: porównania i innowacje frazeologiczne („niezłomna jak słuchaczka Radia Maryja”, „cisza jak w raju, zanim Bóg podłożył ludzkości świnię i stworzył kobietę”), profesjonalizmy (nazwy gatunkowe stworzeń bożych jak cura domestica), maksymy i bon moty („nie kcem, ale muszem”).


AKCJA

Roman Giertych twierdził raz: „Dopiszemy do listy lektur te, które uznamy za godne”. Stąd moja wskazówka i pomoc w poszukiwaniu wartościowych poznawczo i wciągających (na więcej niż rytualne 20 minut czytania dzieciom w całej Polsce) książek dla uczniów. Wprawdzie autor powyższego cytatu – według mnie – jest niegodny, by piastować powierzone mu stanowisko, ale czytać nawet wtórny analfabeta próbować może, i powinien... trochę lepiej lub trochę gorzej. Wszechpolaku, czas zacząć. Ja odczytuję Tobie, Ty poczytaj sobie.

Piętnastoletni Rudolf twierdził: „jeśli chodzi o życiowe rozczarowania, nie mam sobie równych”. Oszczędźmy zawodów pozostającemu jeszcze w szkołach kwiatowi polskiej młodzieży. Niech czytają z własnej woli, sięgają po to, co da im przyjemność i przygotuje do lektur trudniejszych, jak choćby Ferdydurke i opowiadania Gombrowicza z tomu Pamiętnik z okresu dojrzewania (po wojnie publikowane w Bakakaju, gdyby MEN szukał). W trudzie dochodzenia do świadomości czytelniczej może im towarzyszyć nawet źle obecny w szkole minister edukacji.
Wspominaną przeze mnie prozę Gombrowicza, jako ważny krok w literacką dorosłość i rozmyślność, odnajdzie wicepremier w edycjach jego dzieł zebranych. Ostatnie dwa wymienione tytuły ukazały się nakładem krakowskiego Wydawnictwa Literackiego, również w pieczołowicie przygotowanych wydaniach krytycznych.


PROTEST SONG

Dlatego wszystko tu naokoło podlizuje się lub grozi, podgląda i przedrzeźnia, dlatego nieustanne zaczepki i ciągle jedna i ta sama myśl:
Promocja czytelnictwa? Giertych musi odejść!


STOP ROMANOWI GIERTYCHOWI!!!