SzLAM i poetry

Maciej Kaczka, Wiosna, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2005
Jaś Kapela, Reklama, Korporacja Ha!art, Kraków 2005



Koniec 2005 roku przyniósł dwie ważne pozycje dla (wielbicieli) twórców nazywających siebie slamistami bądź slamerami. Poezję slamową wydał w towarzystwie nagrań audio Maciej Kaczka, a tom(ik) „tylko” wierszy Jaś Kapela. Lektura to dla filologa miejscami nie(z)nośna, w związku z czym postanowiłem się z nią rozprawić dostępnymi sobie środkami wyrazu i metodami krytycznego „badania”.






SLAM – szlam

Dlaczego już na wstępie wartościuję zaznaną lekturę? Trudno ją docenić jako przejaw twórczości piśmiennej. Pewniej sprawdza się ona w praktyce scenicznej, ale po wydrukowaniu wygląda mniej atrakcyjnie. To zapewne kwestia samego „gatunku”...

Slam jawi się jako skrzyżowanie twórczości słownej i performance’u. Przybiera formę występu, w którym na pierwszym miejscu stawiany jest kontakt z publicznością. Tą nazwą określa się też imprezę, podczas której artyści przedstawiają swoje teksty, zdolności aktorskie czy wokalne (w improwizacjach słowno-muzycznych), a włączana do zabawy publiczność ocenia na bieżąco treść wierszy oraz umiejętności oratorskie poety. Widownia pełni rolę jury, wybierając najlepszego autora wieczoru. Tak impreza często przeradza się w rywalizację na teksty i stworzenie najlepszego wizerunku. Ze względu na ten aspekt wieczorów slamowych można je nazwać, co uczyniła Katarzyna Jakubiec jako jedna z pierwszych piszących w Polsce o tym zjawisku, „zapasami poetyckimi”
[1]. Liczy się w nich bowiem sposób odczytania, przekonująca publiczność siła wykonania, dostosowanie się do gustu zgromadzonych na sali, umiejętność odegrania roli gwiazdy estradowej – przynajmniej przez jeden wieczór. Osoba obdarzona siłą autorskiego wizerunku ma szanse przejść do kolejnej rundy, w której decyduje nie tyle wartość (tylko jaka?) ogłaszanego tekstu, co umiejętność jego przekazu, bliski kontakt z publicznością, wyjście naprzeciw potrzebom odbiorcy (często knajpianego, gdyż w takich warunkach większość slamów się odbywa). Stąd podporządkowanie stylistyki, kompozycji i treści tekstów wartości użytkowej – sprawdza(l)nej na scenie. Zechciał to podkreślić Maciej Kaczka w liście-reakcji na moją negatywną, pierwszą recenzję jego tomu:

„[...] naczelną zasadą slamu jest pokonanie przeciwnika i przejście do następnej rundy. Można to próbować zrobić na różne sposoby, np. wypinając gołą dupę. To oczywiście zły pomysł, ale równie złym jest recytowanie ponowoczesnego wiersza z piętrowymi metaforami, których finezji nie zrozumie podchmielona knajpiana publiczność. Ja – nie bez sukcesów – w moich slamowych „trzyminutowcach” postawiłem na komiczny efekt monorymu, takie gry słowne wzorowane na slamerach niemieckich (np. występujący u nas Wehwalt Koslovsky); na tamtej scenie bardzo żywa jest tradycja uprawiania takiej Unterhaltungslyrik, której prekursorem był Christian Morgenstern”
[2].

„Współczesna literacka ANTYawangarda”
[3] woli zatem poezjowanie na ringu, słowne boksowanie się autorów przy hałaśliwym dopingu publiczności [4]. Zrywa też z „tradycyjną” poezją (metafizyczną chociażby), modernistycznymi ekstrawagancjami w konstruowaniu wiersza, a skupiają się na budowie podmiotowości wystawianej na pokaz... Występ łatwo przeradza się w manifest/ację [5] „ja”, prywatny i kameralny happening, po/nowoczesne – bo autoironiczne, antypoetyckie („dykcja niska”), „barbarzyńskie”, pozornie wyczerpujące i chwilami negujące dorobek poprzedników, utrzymane w konwencji buffo – gesta pod publiczkę.

„Slam Poetry jako nowa forma uprawiania literatury pozwoliła jej wrócić do kawiarni, barów i klubów, pozwoliła jej na nowo odnaleźć się w nocnym życiu, tak ważnym kiedyś dla artystycznej cyganerii. Ogromna popularność i coraz większa liczba osób uprawiających ten gatunek oraz wielkie zainteresowanie publiczności świadczą o tym, że literatura potrzebowała bodźca, który wypchnął ją poza tradycyjne granice i wyzwolił ze znanych dotąd form. Literatura zdobyła nowe obszary: inny czas, inne miejsca, inne rytmy i przede wszystkim inny stosunek do mówionego słowa. Spontaniczność, tematy bliskie codziennemu życiu, słowny dowcip, zabawa jako podstawowa reguła tworzenia oraz bezpośredniość odgrywają dużo ważniejszą rolę niż kryteria artystyczne, którymi kierują się oceniający literacką twórczość eksperci”
[6].

Okresowa popularność tego typu przedsięwzięć w Stanach Zjednoczonych (od 1984 roku), a nawet w Polsce (pierwszy slam odbył się w Starej Prochoffni w Warszawie w 2003 roku), wskazuje na potrzebę zaistnienia nowego rodzaju twórczości słowno-scenicznej, znalezienia kodu, formy zewnętrznej i kanału przekazu nowych (?) wartości i koncepcji artystycznych. Problemem pozostaje – w przypadku interesującej mnie głównie poezji – kwestia badania tego typu materii, jej ścieranie (się) z dostępną metodologią analityczno-interpretacyjną, dyskursem krytycznoliterackim, gdyż lektura slamistów często rodzi potrzebę lub przy/mus uwzględniania czynników pozatekstowych podczas czytania utworów z gatunku? nurtu? slam poetry... dialogu z nią-zespołem znaków słownych na piśmie.

Mimo wymienionych problemów [z nie/czystej przekory...] postanowiłem przyjrzeć się (krytycznym) okiem czytelnika-polonisty tego typu produkcji artystycznej. A to dlatego, że książkowe wydanie utworów slamowych mogłoby się stać dobrą okazją do rozmowy o poszukiwaniach i próbach (scenicznych) bohemy XXI wieku. W postawie piszących (nie tylko slam poetry) i omawiających młodą/nową literaturę zbyt często widać zapędy do podważania i fałszowania kryteriów aksjologicznych i teleologicznych, brak refleksji o tym, czemu i jak służy dzisiaj literatura. Z drugiej strony ujawnia się też potrzeba przewartościowania i wykorzystania (choć w zmienionej postaci) takich zagadnień jak kanon, tradycja literacka, zadania poezji i krytyki wobec spóźnionego przełomu postmodernistycznego w Polsce. Jego wykolejeń też!

Na razie moja nieufna, ale wypływająca z ciekawości i żywego zainteresowania poczynaniami „młodych” lub „nowych”, lektura wspomnianej „ANTYawangardy” stanie się (?) skromnym przyczynkiem do dyskusji. Chcę bowiem pokazać wybrane praktyki kultury lat pierwszych, ich wtórność, nieświadome naśladownictwo lub zakorzenienie w... [a właśnie, czym?]. Pojawi się tu problem hołdowania pseudojakości tego, co chce być widziane jako literackie novum... zamiast tworzyć przede wszystkim znaczące słowa-znaki. Celowo pomijam aspekt przynależności slamu do kultury masowej, traktowania go jako medialnego wykwitu
[7] (bo niekoniecznie tyle w nim poezji co widowiska)... Dla mnie liczy się tekst (pochodzący od autora), warstwa signifiant (forma wyrazowa, słowo, czyli „to, co znaczące”) i signifié (znaczenie, tj. „to, co oznaczane”), a dopiero później dyskurs [8] jako forma mediacji, dialogu (od/czytanie – zdarzenie komunikacyjne, a w tle: zderzenie nadawcy i odbiorcy).

W poniższych akapitach szukam i nie znajduję pozytywnych wzorców i stylów odbioru materii słownej o niespełnionych ciągotkach artystycznych. Co pewnie skłoni mnie kiedyś do należytej refleksji metakrytycznej...


Z kapelą we własnej osobie

Wiosna (z gratisową płytą Soft LAns i roMans) znanego w kręgach młodoliterackich poetofila Macieja K. zapewne stanowić będzie uroczy gadżet w kolekcji pamiątek po znanych krakowskich performerach kabaretowych. Tfu!rczość ta – niekoniecznie zasłużona dla historii literatury w sensie poetyckim czy poznawczym (wobec dzielności wytrwałego w lekturze umysłu ludzkiego) – da radość jedynie bliskim autora: kumplom i kręgom towarzyskim. Może oni zdołają strawić dania zaserwowane pod szyldem Maciej Kaczka Solo Band. Wśród nich szukałbym ewentualnych nabywców, którzy – jak ja – pokusili się o sprawdzenie Wiosny jako przejawu autorskiego zezwierzęcenia pseudopoezji współczesnej. Nie pociąga mnie śpiewający Maciej Kaczka (boli słuch „po” tym akcie rozpustnym), więc zająłem się sprawkami na piśmie knajpianego śpiewaka i poety czasów marnej młodoliterackiej bohemy Krakowa z początku XXI wieku. Potyczka nie jest gołosłowna, opiera się na fragmentach nadużyć tekstu wspomnianej „kreatury wędrownej”.

Autor zbioru potrafi z dystansem i uśmiechem odnieść się do swojej produkcji oralno-graficznej. Trudno pozostać obojętnym na widok ironicznych uwag o sobie samym i otoczeniu niepoetycko towarzyszącym:

_________ […] z jaja żmii nie zaś sowy
_________ kluje się ludek biznesowy

_____ gdy grzmi perfidii kanonada
_____ też pragnę gadać w kwestii gada


________ (biznes jest poezją, s. 24)

Jak gada wierzący głównie w siebie gad-Kaczka? Sączy cudze poetyki i wsadza do swojego dzioba antypoezję... bez praktycznej etyki zwanej copyright. Żeby zdobyć status wierszorobotnego osobnika, autor wykorzystuje znane i zasłyszane wyrażenia, zwroty, tytuły, parafrazy i s/kryptocytaty. Tworzy w ten sposób mieszankę wybuchającą naiwną wtórnością lub gwałtami na zabiegach zwanych w retoryce hiperbolizacją (wycinki nabierające nowych znaczeń wśród niepoważnych, slamowych konotacji) czy pomniejszeniem (potęga smaku... zdeprecjonowana i zacierająca minione sensy). Brakuje w Wiośnie eufemizacji w przekreślaniu – kwestionowanego tak wyraziście! – dorobku przeszłości; dominuje raczej infantylny w swej prześmiewczości ton. Ze sztuki rymo- i wierszotwórczej sentymentalnego wielbiciela piosenki turystycznej, dumek, pieśni neapolitańskich i oper pozostanie czytelnikowi przede wszystkim żałobny uśmiech – z politowania.


Dekonstrukcja dyskursu krytycznego

Skoro trafił mi się tak artystyczny przeciwnik na piśmie, wnioskami z lektury dzielę się w perfidnym, krytycznym performancie (?), który zapewne zrani uczucia miłośników ptaków, ale zadowoli hodowanych na literaturze (oby!). Zastrzegam, że poetyzujące Anatidae nie są pod ochroną władz cenzorskich, więc rozładowanie uzasadnionych napięć czytelniczych w równie wyuzdanym użyciu języka na p/okaz publiczny uchroni mnie przed karą ze strony innych knajpianych śpiewaków.
Prawdę mówiąc, Maciej Kaczka prowokuje i wyzywa na pojedynek krytyków swojej twórczości. Przygotował bowiem tomik dla przyjaciół, a nie miłujących (własny) język polonistów. Wyjaśnia to potęga smaku 2004:

_____ do tego jeszcze pewna klika
_____ chmurnych krytyków mi wytyka
_____ że ta jarmarczna słów muzyka
_____ języka ekwilibrystyka
_____ to nie jest sztuka […]


________ (s. 39)

Doceniam świadomość autora, który przeczuwa, że profesjonalnych (?) krytyków odrzuci widok poetyckiego szlamu, jaki niemiłosiernie uprawia. Bagno wierszopisania jest wystarczająco duże „w kraju paru tysięcy poetów”. Co zatem można jeszcze dojrzeć w polu zainteresowań Macieja Kaczki?


Sztuka ry(t)motwórcza

Ars poetica „kamienowanego” autora Wiosny zamyka się w łożeniu na „cudzosłowne wierszoróbstwo”. Zapożyczane języki obcych poetyk zostają w utworach Kaczki przeobrażone w samok(i)piące wybryki rymotwórcze, zapiski do melorecytacji. Na szczęście nie mamy tu do czynienia ze sztuczkami prymitywnymi. Świadomy (chwilami) wartości swojego „tomu tzw. wierszy slamowych” ulubieniec i mecenas młodoliterackiego Krakowa [9] usiłuje zmusić czytelnika do myślenia bądź skorzystania z encyklopedii. Powodują to aluzyjne i podstępne wyliczenia chociażby nazwisk kaczych guru:

_____ taki bilans paszkwileń i bajd
_____ kiedy ze mnie ni strauss ani wilde


________ (123, s. 32)

_____ czy tu jeszcze
_____ czegoś brak?
_____ to się streszczę
_____ w hidden kwak


________ (kwanifest, s. 76)

Takie praktyki nie zapewnią jednak Wiośnie statusu poezji. Gwałt na poetyce, wysublimowanych pragnieniach bądź przyzwyczajeniach czytelniczych w wykonaniu Kaczki objawia się w: męczących rymach, sztampowej rytmizacji, szyderczym (para)frazowaniu cudzych wierszy, bajek, piosenek, wypowiedzi przedstawicieli młodoliterackich „kawiarni”, samokompromitacji klisz językowych i schematów budowania u/tworów dennych. Przewidywalność składników omawianego slam poetry sprawia jednak, że sam autor popadł w o/błędne powtarzanie się, wtórność i spełnianie najniższych pobudek artystycznych: wydać książkę i szukać czytelników. Ale same utwory Kaczki nie poszukują zbyt wymagającego (estetyki) odbiorcy. One zostały skrojone niepoważnie i pozostaną raczej prymitywną (w formie i wyrazie) rozrywką fanów z krakowskiego pubu. Tacy jak oni zniosą wszelkie objawy „kaczej grypy”: niepoetyckie wydalanie z siebie potrzeb śpiewającej fizjologii (wiosenny deszcz), liturgię obdarowywania apollińskim baranem-bożyszczem muz (w imię mniam), wyznania na łonie natury (jesteś chodzącą krainą łagodności), zarażanie sobą towarzystwa knajpianego (poznań zaprasza slamerów), by stać się osobnikiem pożądanym również w kon/tekście erotycznym.

Lansowanie idei hardcore’owego romansu stanowi intrygujący wycinek tematyczny Wiosny. Wyrażane obrazami chuć i erotomania nie trafiają się zbyt często, ale bywają unaoczniane obiektom pożądanym przez rzucanie się w/na oczy wersy:

_____ jak w galilejskiej kanie
_____ cud uczynił zbawiciel
_____ tak dziś spór nimfomanek
_____ przemienił glinę
__________________ w kisiel

_____ a w nim rwanie szwów koszul
_____ zachłyśnięcia i stęki
_____ i syczane do oczu
_____ sarkastyczne piosenki

_____ […]

_____ powiadają, że raczej
_____ na poetów się leci
_____ może któraś ze słuchaczek
_____ zechce pójść mi naprzeciw?


________ (floria i naria, s. 49–50)

Pomieszanie języków ludzkiego i zwierzęcego pragnienia tworzy sytuacje wieloznaczne z punktu widzenia obojętnego odbiorcy (czytaj: recenzenta?!). Czy są to zaloty? Podryw do zdjęcia galotów? A może niecne oczekiwanie na tknięcie, co pozwoli wbić do głowy samicy bolesny „gwóźdź” programu, czyli czynnik męski? Zapowiedź grzmiąco brzmi w wielorybim śpiewie:

_____ dalej sromotnie
_____ czajmy się w oknie
_____ by najpierw w oczach
_____ potem w kroczach
_____ poczuć pieszczotkę
_____ milionów cmoknięć
_____ boże! jakie to będzie słodkie […]


________ (s. 46)



Bagno poezji

Pozostałe materiały i szczątki poetyckie rozwijane lub marnowane w Wiośnie można wyliczyć w skrócie. Znajdą się tu: przeobrażane formułki i transformacje innych tytułów bądź słów-kluczy, szydercze przepisywanie ze zużytych matryc ry(t)motwórców z niewielkimi innowacjami, jakie oferuje wolny i nadużywany język-narzędzie stręczycielstwa czytającej lub tylko słuchającej publiki. Profanacja poezji odbywa się m.in. na gruncie poniżania wartości kompozycji, struktury znaczeniowo-retorycznej wiersza. Kaczka woli zejść na poziom personalnych aluzji (przyjazna tykalność i świętość dana tylko partnerowi ze sceny – Jasiowi Kapeli), wytykania palcem groźnych jednostek i grup („młodzież wszechpolska”), mącenia w (jeszcze literackich?) zdarzeniach: realnych i dopiero kreowanych na potrzeby wiersza.

Zagłębianie się w poetycki Kraków w jego knajpianym wydaniu może być lekturą intrygującą, ale trwa krótko. Po przeżuciu i wyzuciu z sympatii dla Macieja Kaczki tomik Wiosna wypada tylko zwrócić/wyrzucić. „Szlam poetry” wydaje mi się bowiem nie do przełknięcia/zaakceptowania jako nowa realizacja idei słów w działaniu także scenicznym. Duet poetyki i stylistyki w antydziele perfomance’u nie przekonuje do trwania w takiej pozycji lekturowej.


Gra słów bez Kapeli

Przyznam szczerze, że bardziej ujęła mnie nota redakcyjna na ostatniej stronie okładki tomiku (autorstwa Igora Stokfiszewskiego) niż zawartość Reklamy po kolejnym, chwilami nużącym, czytaniu 74 stronic książki Jasia Kapeli.

„Przerażająco dojrzały a zarazem frywolny debiut Jasia Kapeli zapowiada podniesienie poprzeczki dla młodych poetów polskich o co najmniej świetlny rok.
Nie pamiętam książki, po której byłbym pewien, że mamy do czynienia z zupełnie nową jakością w poezji. Jeśli co jakiś czas przyjść musi moment przesilenia, wyczerpywania się zastanych dykcji i oczekiwania na przełom, to z całą pewnością moment ten następuje właśnie teraz. Kapeli udaje się to, co nie udawało się żadnemu z autorów penetrujących rejony konfesji – uwolnienie się od taniego barbarzyństwa, nachalnego powtarzania tych samych banalnych gestów, przemierzania utartych szlaków personalizmu, nanoszonych w tym zimnym kraju przez prawie dwadzieścia lat na karty brulionów i postbrulionów.
Po prostu zajebiście świeża, nowoczesna i kurewsko dobra poezja”
(s. 4 okł.).

Nieznośnie przesadzony (autoironiczny chwyt marketingowy wydawcy – Korporacji Ha!art?!), choć przekorny i lekki w doznawaniu czytelniczym dla mnie-konsumenta, tekst odnośnie poetyckiego bytu rekomendowanej pozycji warto powiązać z (samą) treścią tomu na występie moich krytycznych wynurzeń. W swoisty sposób stał się on reklamą Reklamy, elementem bezpodstawnego lansowania nowych nazwisk w literaturze. O ich sile i wartości miałby świadczyć przede wszystkim wiek (tu: rocznik 84), deklarowana świeżość [jęzorów] i... współczesność, a nie jakość oferowanego asortymentu. Produkt młodej polskiej literatury – sprzedawany pod nazwiskiem Kapeli – zamiast „piętna” nowatorstwa nosi znamiona wierutnej palimpsestowości, (przed)wczesnego debiutu zaoferowanego pod publiczkę. Ta zna gwiazdora zlotów i festiwali slam poetry, Jaś wygrywał je wielokrotnie. W związku z tym zaserwowano widowni naoczny przejaw działalności (metrycznie) pełnoletniego chłopca, nieskończonego – więc niewprawionego jeszcze w pełnię możliwości słownego rzemiosła – polonisty z murów Uniwersytetu Jagiellońskiego, performera, autora popularnych blogów: poetycko-fotograficznego i wspomnieniowego .


Naśladownictwo niewolnika... idei!

Igor Stokfiszewski w swojej nocie trafnie zasugerował powinowactwa, dziedzictwo poetyckie, z którego czerpie Kapela... miejscami tylko przekraczając przyzwyczajenia czytelnicze. Chodzi o przedstawicieli pokolenia „brulionu”: Marcina Świetlickiego (autor Zimnych krajów) i Jacka Podsiadło (humanista – niegdyś – w glanach i z dredami, piszący wiersze-intymny dziennik do plecaka – dowód peregrynacji geograficznej i mentalnej). Młody slamer stawia na obeznaną literacko codzienność, wyzwalającą ludzkie odruchy zwyczajność, hiperbolizację lub pomniejszanie prywatności zakorzenionej w tu i teraz:

_____ widzę i gardzę słyszę i gardzę
_____ sprowadzony do tego błotnistego kraju
_____ na nie wiadomo czyje wezwanie
_____ sprzedaję się tanio bo boję się
_____ że drożej nikt nie chciałby mnie kupić


________ (zawsze jestem przystojny chyba że mam depresję, s. 71)

Podobnie jak kiedyś autor Arytmii, odnotowuje wyrazy świadomości czy historię kontaktów z humanity: zewnętrznych (współ/życie) i dośrodkowych (refleksja). Towarzyszy temu gest pozornej negacji dorobku czy znaczeń poprzedników, ale też (nieświadome?) wykorzystywanie ich stylistyki czy nadwyrężanie barbaryzującego podmiotu. W oj spierdalaj trudno nie zauważyć związków z autotematyzmem Rafała Wojaczka czy mitem poety w „nastroju nieprzysiadalnym”, gdy Kapela deklaruje tworzenie „poezji kuchennej”, „poezji wygodnej”... Niewiele zdarza się Jasiowi tak wymownych i dobrych artystycznie „kawałków”:

_____ [...] nie wierzę głosom.
_____ wierzę w twardy podmiot do zgryzienia.


________ (s. 52)

Szukając swojego miejsca w poezji życia, Jaś uprawia egocentryzm i egotyzm nazywane „monoteizmem” (w epitafium dla lassie), choć miejscami potrafi szukać rozmysłu w języku... Nawet jeśli praktycznie ograniczy się on tylko do przekształcenia frazeologii, negacji wy-mowy. To odrzucenie tekstu lingwizującego
[10] (nastawienie na drastyczną dla zastanych klisz i wzorów wyrażania się, celową, świadomą operację na języku) stanowi chyba przejaw niedoboru warsztatu oraz wystąpienie oporu-bariery wieku. Śmiem twierdzić, że dopiero próba krytycznej ucieczki od zakorzenienia w języku poznawanej rzeczywistości pozwoliłaby uniknąć wtórnego operowania dykcją niską. Mimowolny eskapizm w cudze osądy i – niezamierzona pewnie – forma dialogu są wpisane chociażby we wspomniany fragment. Obwieszczona w dwóch wersach reklama: „ja” zamiast „ich” głosów wpisuje się w dyskusję o status słowa (poetyckiego), funkcje mowy, języka na pokaz (publiczności)... Postawa Jasia wdaje się na przykład w dyskusję ze słowami i praktyką Stanisława Drożdża, autora wystawy Pojęciokształty. Poezja konkretna:

„[...] nie lubię zdań. Słowa nie kłamią, a zdania kłamią. Słowo nie może kłamać. A jak się złoży trzy słowa, to już się zaczyna przekłamanie”
[11].

Ten artysta, „najbardziej konsekwentny polski poeta konkretny” (słowa Piotra Rypsona) mógłby porozmawiać z Jasiem o wierze w język, jego wymowie czy prawdomówności w ludzkim wykonaniu. Kapela nie ufa zarówno zasłyszanym, jak i własnoręcznie dawanym słowom – tworzonej na własny użytek, wyimaginowanej „kosmicznej epopei”; woli niebezpiecznie ocierać się o kicz, tandetę popkultury, niż tworzyć poezję autoteliczną. Jego twórczość jest (wątpliwą) téchnē, sztuką wyraz-ów: mało instrumentalnych, bo z użytku sprozaizowanego, podporządkowanego małolatowi. Dopiero pozbawione zbędnych słów bajki narracyjne, przecedzone przez krytyczne sito utwory przedstawiciela generacji NIC [nieznaczącej...? ], dają się odczytywać, tworzą miejscami frapujący obraz lektur odbytych (nawet krytyków, jak Robert Ostaszewski
[12], którzy potrafią przekreślać starania młodych o miejsce w lepszym świecie – artystów!):

_____ [...] dobre pomysły są jak marsy
_____ niby słodkie ale chce się rzygać
_____ [...]

_____ prawdziwe z nas dzieci śmieci
_____ nie tyle gorszej koniunktury
_____ co fałszywych obietnic chcę

_____ z powrotem mojego lizaka


________ (mściciel z gotham city idzie na karaoke, s. 18)

Sfrustrowany, infantylny Jaś pożąda nowej wspaniałej utopii, wysuwa artystowskie i – jak mu się wydaje – prozaiczne po/żądania, by otoczyć go opieką, psychicznym mecenatem (byle nie upupieniem – jak czytam w podtekście cynicznych zapisków)... Ogarnięte kryzysem w pozornie lepszym od przeszłości (dystopia?) świecie dziecko-mówca Reklamy oddaje swój spóźniony głos w wyborach o rzeczywistość nieprzedstawioną, choć znaną... z dywersji do świata młodzieńczych lęków i fascynacji.

_____ w odruchu solidarności z umierającym światem
_____ idę oddać krew to brzmi
_____ na tyle dobrze że może
_____ nikt nie będzie w tym podejrzewał masochistycznej przyjemności

_____ kiedyś chodziłem z żyletką w portfelu
_____ żeby testować jako daleko potrafię się posunąć
_____ dziś dzięki pomocy profesjonalistów
_____ spokojnie się patrzę a krew się leje


________ (krew, s. 16)

Chwilowy nihilizm, obca i wulgarna (choć własna!) cielesność, używanie siebie jako kreacji i podmiotu fizycznego – te elementy przewijają się w różnych partiach Reklamy.

_____ kiwa się głową co zapewne jest podświadomą
_____ akceptacją tu i teraz. bo lepszy cyc niż nic.
_____ co się z kolei nazywa próbą walki z nihilizmem.


________ (tarantela, s. 19)

Deklarowany nonkonformizm, odejście od świata lansującego „inneego” („jestem szczęśliwy tylko zmęczony”), choć i bierność działania, wypisują się aktywnością poetycką Kapeli. W wierszowanych opowieściach koncentruje on uwagę widza-czytelnika na uciskanej podmiotowości, ale i zabawowej istocie. Bo Reklama jest wielce prześmiewcza, autoironiczna, szukająca dystansu wobec „ja”... tylko w zbyt bliskich kontaktach – intymnego obcowania ze sobą samym. Trąci to zadufanym autoerotyzmem, bezpodstawnym samozadowoleniem autora. Tymczasem wypada mu zacząć poszukiwania tkanki słownej, zamiast skupiać się głównie na przetwarzaniu materii zużytego, naiwnego (rozumienia) personizmu! Wiersz O’Hary „nie daje się uchwycić za jednym czytaniem”
[13], gdyż wdaje się w świadomą, choć ryzykowną grę z czytelnikiem, wzajemną prywatnością: okazjonalnym otwarciem i zamykaniem pod skórą znaków literowych i gestów osobistych. Utwory bitnika stanowią wyzwanie rzucone odbiorcy, wezwanie do poznawania się od pretekstu do własnej, tj. czytelniczej, projekcji. I mimo pozorowanej bliskości „życiu” (problem tkwi w tym, czyjemu?) O’Hara wymaga myślenia dyskursywnego, zamykanego w nie/wyrażanie się...

„Personizm, kierunek który [...] powołałem do życia [...], jest dla mnie niezmiernie ciekawy, ponieważ tak całkowicie przeciwstawia się [...] typowi abstrakcyjnego usuwania własnej osoby w cień, że naprawdę pierwszy raz w historii poezji, ociera się o prawdziwą abstrakcję. [...] Personizm nie ma nic wspólnego z filozofią, jest cały sztuką. Ani z osobowością bądź poufałością, od tego jest daleki! Ale żebyś miał o nim jakieś mgliste pojęcie powiem, iż jeden z jego mniej istotnych przejawów polega na zwracaniu się do jednej osoby (innej niż sam poeta), co pozwala ewokować odcienie miłości bez niszczenia jej życiodajnych wulgaryzmów, i podtrzymuje uczucia poety wobec wiersza, a zarazem nie pozwala by miłość rozproszyła go i pogrążyła w uczuciach ku tej osobie. [...] Umieszcza on wiersz pośrodku między poetą a tym drugim [...], dzięki czemu wiersz zostaje odpowiednio uhonorowany. Zamiast na dwóch stronach wiersz jest w końcu miedzy dwiema osobami”
[14].

Jaś Kapela może i zna utwory przedstawiciela szkoły nowojorskiej, ale nie zaproponował własnej wersji oharyzmu, autorskiej kontrkultury, literackiego buntu przekładalnego na wiersz. Na dodatek zbyt często pisze nieporadnie, oddając się perspektywie osobistej: miałkiego obrazowania „ja” wobec nas/was.

Pastisz imitujący rytmy disco z pola (bauns), autotematyzm w pozornej stylizacji biblijnej dla czytelników-wyznawców (bez tytułu ale z adresatami), gładkie przerzutnie, prześmiewcza (?) i niepoważna gramatyka, pojawiająca się znienacka zabawa syntaktyką spoza normy językowej i uzusu, wykorzystywanie aż do zużycia i przeobrażanie utartych wyrażeń i zwrotów, wyjmowanie cytatów z ust znajomych rzeczywistości, infantylne, ale intertekstualnie pobudzające do namysłu gry z mitami literackimi – to za mało by uznać jego debiut za poetycko udany! Huraoptymistycznym autoerotyzmem, „przeznaczaniem” wyrazistej podmiotowości też Jaś nie każdego skusi.


Anty-Reklama

Jasia Kapelę uznaję za jeszcze dziecko w poezji. Nie wiem, jakie będą jego następne kroki, ale wolałbym, żeby na wykładach i ćwiczeniach w krakowskim Gołębniku liznął więcej materii słownej, skoro chce wojować z bliźnimi w życiu-niekończącym się piśmie. Dopiero wtedy będzie miał (filologiczne) podstawy, by stwierdzić: „sam wiem lepiej”. Na poważne lub szydercze akty nieuzasadnionego przewartościowywania siebie („Zbliżenie na moją twarz promieniejącą / szczęściem, doświadczeniem i mądrością”) powinien zaczekać do czasów, gdy znajdzie lepsze, przekonujące tak estetycznie, jak ideowo środki wyrazu.


Teraz Polska – Kapela

Jako persona liryczna autor Reklamy koncentruje się na szukaniu autentyzmu w sobie, codziennych gestach i reakcjach (również niepoetyckich). W ten sposób usiłuje skłonić odbiorcę do współodczuwania (zamiast współtworzenia!) sytuacji przedstawionej – często wbrew regułom poezji. Młody slamer stawia na konwencję buffo, niskie rejestry mowy i... pobudki do działania. Stąd mistyfikacje z językiem (auto)reklamy, przekłamania z odrzuceniem znanych postaw i archetypów, a potem – już tylko podskórna – defalsyfikacja siebie-antybohatera.

_____ nie z własnej woli więc z własnej winy.
_____ hurtowo zamieniam uczynki na grzechy.
_____ rozdaję dzieci na organy.
_____ to jest twoje.


________ (to pytanie mnie nurtuje bo jest druga w nocy, s. 51)

Na kolejnych stronach autor oświadcza bezpardonowo: Jaś Kapela to żaden „frajer” o „elitarnej dupie”, ale „fajny koleś”. Mógłby też „w końcu zacząć pisać dobre wiersze”...

„Przesłanie pana Jana” brzmi: chcę być przez wybranych lubiany, kochany i dawać siebie (również poprzez poezję – intymny narząd... literackiej miłości) innym. Wolałby też oddalać obce sobie, zewnętrzne „my” (czyli nie zawadiackie miłowanie ja + ona), otocznie niepotrzebnie współobecne, więc określane jako „oni”. Czyni to poprzez negację, żaden dobór, eliminację niewygodnych zjawisk/osób towarzyszących:

_____ wszystko co nie jest w porządku
_____ jest w planie

_____ każdy chuj
_____ każda pizda


________ (miłość, s. 68)

Wrogowie zostają zesłani, skazani na kontekst. Bo poezji przysługują się tylko elementarnie, jako narzędzie poznawcze.

Kapela postuluje (dla siebie i innych) zejście na ziemię „zimnego kraju” i ulepienie z polskiej gliny poety, który swoją rolę częściej odgrywa... ocierając się nawet o dno, nie(ś)wiadomość, infantylizm użytych środków. Świadomość (?) dziecka w dziele literackim może pozwoli autorowi przetrwać? wygrać? rozgrywki o laur bohatera – dla siebie. Dowodem uznania winny stać się przebłyski pisma-znaków na kartkach tomów J.K., które prześwietli wzrokiem czytelnik.
Szkoła nowojorska nie nauczy współżycia z językiem polskim i umiejętności odnalezienia się w artystycznych konwencjach. Ale oby Jaś – mówię to personalnie – znalazł swoją drogę... do wyrazu. Będziemy mieć z niego większą radość jako z osobnika lirycznego.


Reklama własnego Jasia

Osobiste akcenty (z przejawami chłopięcej niewinności i – z drugiej strony – dandyzmu) do przesady wypełniają strony zbioru. Kapela stawia na podmiotowość, kreację, intymne słowo będące „bliżej krwiobiegu”, skoro wokół „ni chuja idei”. Polityka autorska przebija i usiłuje zamaskować brak wystarczającego skupienia na budulcu poezji – słowach. Świetlicki chociażby poznał z czasem siłę semiotyki w praktyce poetyckiej, odkrył dla siebie i zastosował koncepty, elementy wiersza ascetycznego, patrząc na rozległość frazy, nawet w niby-piosenkach
[15]; Kapela z uporem obstaje przy opowiadaniu siebie, obrazowaniu skromnego wnętrza, trwa w przekonywaniu o własnej „nieprzysiadalności” i nieprzystawalności (językowego) obrazu świata: jaki widzi, a jaki (go) kreuje. Stąd postawa wychodząca poza tekst, udawanie duchowego biografizmu. Bywają chwile, gdy prezentowana twórczość ociera się o konfesję, ale nie ma ona wiele wspólnego z tradycyjnie pojmowanym [16] wyznaniem „prawd wiary” (chyba że w siebie). Autor-„ja” wierszowe, podmiot-gawędziarz na swoje powołanie i rolę do odegrania wybiera motyw „poety publicznego”, który zasługuje na współżycie i użycie (tekstowe) w akcie romantycznego kontaktu z czytelnikiem. Jaś często nawiązuje do mitu poety-wieszcza, ale stara się uwzględniać przede wszystkim właściwości rytualne tej postawy (tu: błazeński zwrot do publiczności), przenosząc ów wzorzec do współczesności ogarniętej brakiem autorytetów i nomadycznych dyskursów do naśladowania. Ze świadomością, że sam (?) jest skazany na porażkę

Brak tej liryce programu, pozostaje pusta manifestacja oparta na mnożeniu gestów, wyliczaniu słów negatywnej (choć prześmiewczej i „autocynicznej”) krytyki zjawisk otaczających (ludzie), dotykających „ja” (dywersja z papierowego i przekłamanego świata mediów). To tylko pierwszy krzyk-wołanie o nowy humanizm i prywatny humanitaryzm, akceptację i potrzebę bycia z... (?). Gdy w wiersz wplącze się „innych”, towarzystwo (a towarzyski i spragniony „swoich” ludzi Jaś jest ponad miarę – w jednym z wierszy podaje swój? numer telefonu), autor poczuje spełnienie.
Zatem pomyślnego wypełniania wierszy i spełnienia ego życzy niżej podpisany.


Krytyk a cappella

Omówione tomy slam poetry wskazują na konieczność podjęcia z nimi niekonwencjonalnej gry, znalezienia środków (nie)godnych (tradycyjnej) kultury literackiej. Mamy w nich do czynienia z tekstami scenicznymi, przeznaczonymi do mówienia, melorecytacji. Często zostały zamierzone jako prześmiewczy wyraz ciągotek artystycznych, co wyjaśnia braki warsztatowe. Nawet jeśli krytyczny czytelnik posłuży się negacją ze względu na swoje wymagania estetyczne, zakorzenienie w kulturze wysokiej czy umiłowaniu świadomej i celowej awangardy, to wypada wyliczyć przyczyny niepokoju lekturowego. Wiersze z Wiosny i Reklamy trącą kiczem, tanią kabaretowością, prostackim, bo pozornie łatwym operowaniem popową strawą, słabym wyczuciem poetyki i możliwości języka jako budulca wszelkich konstrukcji zwanych literaturą. Wspomniani autorzy nie zawsze świadomie korzystają z konwencji tekstowych, które stosowało wielu poprzedników, a silą się na „nowoczesność”, uznanie ich za prekursorów nowego gatunku czy nurtu. Na to jeszcze za wcześnie. Slam poetry może wydawać się kopalnią pomysłów, wylęgarnią talentów scenicznych, ale niekoniecznie poetyckich. Maestria słowa wymaga treningu, zapasów ze sobą samym i narzędziami poznawczymi, konstruktami rzeczywistości (zewnętrznej czy wewnętrznej) do przeobrażenia w materię poetycką. Zaistnienie artystyczne i później(sza) recepcja twórczości – to osobna historia do opowiedzenia... przez krytykę towarzyszącą i potomnych. Może przedstawieni autorzy znajdą kolejnych (poważnych? auto/ironicznych?) czytelników silących się na analizę i interpretację. Taka reakcja dowiedzie ich artystycznego bytu.



Przypisy


[1] K. Jakubiec, Poezja na ringu. Poetry slam i slam poetry w Stanach Zjednoczonych, „Studium” 1998, nr 13–14, s. 17.
[2] Zob. też wywiad z artystą (Pisanie o przyrodzie jest aktem większej odwagi niż pisanie o gejach) w „artPapierze” 2006, nr 14.
[3] Zob. R. Kopyto, Slam poetry – współczesna literacka ANTYawangarda , „Ha!art” 2003, nr 2 (15).
[4] Zob. K. Jakubiec, dz. cyt., s. 20.
[5] Warto zaznaczyć, że Jaś Kapela jest współautorem (obok Kuby Głuszaka) Manifestu protodupistycznego, który miejscami (autorska polityka negacji) koresponduje ze stylistyką wypowiedzi zauważalną w jego wierszach.
[6] A. Neumeister, M. Hartges, Poetry! Slam! Texte der Popfraktion. Cyt. za: R. Kopyto, dz. cyt.
[7] Uczynił to już m.in. Jerzy Jarniewicz w szeroko komentowanym artykule Wiersze na ringu .
[8] Pojęciem dyskursu można określić całość aktu komunikacji: określoną werbalizację słowną (tekst) + czynniki pozajęzykowe (sytuacja użycia języka, uczestnicy aktu komunikacji). Mnie jednak interesuje przede wszystkim budowanie dyskursu krytycznoliterackiego jako formy dialogu (Bachtin) z pretekstem jako czynnikiem sprawczym.
Por. J. Jagodzińska, O tekście, w: Praktyczna stylistyka nie tylko dla polonistów, pod red. E. Bańkowskiej i A. Mikołajczuk, Warszawa 2003, s. 82–86.
[9] Zob. P. Marecki, Plotka o... Macieju Kaczce .
[10] Por. konstrukcję, stylistykę Manifestu protodupistycznego i Manifestu neolingwistycznego [„Ha!art” 2003, nr 3–4 (16–17)].
[11] Kochać słowa (Ze Stanisławem Drożdżem rozmawiali Maria Cyranowicz i Jarosław Lipszyc), „Meble” 2002, nr 5, s. 7.
[12] Zob. R. Ostaszewski, Dzieci gorszej koniunktury. Szkic (cienką kreską) do obrazu prozy najmłodszej, „FA-art” 2000, nr 3–4.
[13] F. O’Hara, Personizm: Manifest, w: Twoja pojedynczość, wybór, przekł. i posł. P. Sommer, Warszawa 1987, s. 5.
[14] Tamże, s. 6–7.
[15] Nawiązuję do stylistycznego „przejścia” w tomach Czynny do odwołania (Wołowiec 2001) i Nieczynny (Warszawa 2003).
[16] Myślę między innymi o św. Augustynie jako wzorcu od/wiecznym.



Skrócona wersja eseju opublikowanego w kwartalniku „Migotania, Przejaśnienia” 2006, nr 3.