Zawracanie koła

Przemysław Czapliński, Powrót centrali. Literatura w nowej rzeczywistości, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007


Literatura, włączając się w społeczną komunikację, powinna utrudniać nam to, co uważamy za łatwe i oczywiste, czyli uznawanie, że tylko nasze poglądy są słuszne […], ale powinna też ułatwiać to, co trudne, czyli pokazywać, że pomiędzy agresją a obojętnością istnieje nieprzebrana mnogość stanów porozumienia.

Retrospektywny tom jednego z najbardziej poczytnych i poważanych polskich krytyków literackich – pod względem wielu tematów aktualny, dla niektórych czytelników z katedr wręcz odkrywczy, miał szansę wywołać żywą dyskusję w środowiskach krytyków i historyków literatury współczesnej. Skupiając się przede wszystkim na rynku książki, historii pism literackich (przed erą Internetu), nagrodach literackich i czytelnictwie, autor opowiada o nowych warunkach, w których zaczęła funkcjonować literatura polska po 1989 roku.
Autor pokazuje procesy, które odpowiadają za zdominowanie polskiej literatury przez przeciętność, kulturę masową i za odwrócenie kryteriów w traktowaniu i lansowaniu książek czy pisarzy. Publikacja zbiera wiedzę i przypomina teksty dotąd rozproszone po sieci, czasopismach i pokonferencyjnych tomach zbiorowych. Zebrane w druku zwartym uwagi profesora UAM diagnozują, systematyzują stan wiedzy o tendencjach obecnych w literaturze współczesnej.


„W czym dostrzec można przejawy powrotu centrali? Lista jest, niestety, nader obszerna: upadek pism młodoliterackich jako rezultat procesu zastępowania dyskusji o literaturze informacją o książkach i zapowiedź przenoszenia tej informacji do wysokonakładowych gazet (najpierw były dodatki do kilku dzienników, potem zaś, od początku nowego stulecia, przede wszystkim ogólnopolskie tygodniki); dominacja niewielkiej grupy wydawnictw promujących literaturę konwencjonalną; standaryzowanie się oferty książkowej w księgarniach (eliminowanie książek niskonakładowych); umacnianie przez środki masowego przekazu standardowych gustów literackich; utrudnione warunki debiutu; osamotnienie kultury przez państwowego mecenasa, wreszcie – co wydaje się jedną z kluczowych przyczyn – potęga monoideowej mentalności rozbudzanej przez politykę i media”.

(Przemysław Czapliński, Powrót centrali? Literatura w nowej rzeczywistości, w: Literatura wobec nowej rzeczywistości, pod red. G. Matuszek, Kraków 2005).


O AUTORZE

Przemysław Czapliński – znawca polskiej literatury współczesnej. Zarówno działalność naukowa profesora, jak i jego zainteresowania skupiają się wokół historii i teorii literatury oraz krytyki literackiej.
Urodził się 6 listopada 1962 r. w Poznaniu. Studia na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej rozpoczął na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie w roku 1986 uzyskał tytuł magistra. W latach 1986–1992 był asystentem w Zakładzie Teorii Literatury UAM. W roku 1992 otrzymał tytuł doktora, broniąc pracy na temat manifestów literackich w dwudziestoleciu międzywojennym. Od tego czasu do roku 1998 pełnił funkcje adiunkta. W roku 1997 obronił prace habilitacyjną, która już w roku następnym zaowocowała tytułem profesora Uniwersytetu Adama Mickiewicza. W roku 2002 otrzymał tytuł profesora zwyczajnego. Ponadto jest autorem ponad 200 publikacji, organizatorem ogólnopolskich konferencji naukowych, od roku 2001 Kierownikiem Pracowni Krytyki Literackiej oraz redaktorem „Poznańskich Studiów Polonistycznych". Równolegle do działalności naukowej ogrom swej wiedzy wykorzystuje jako juror konkursów literackich, miedzy innymi juror Nagrody Literackiej NIKE (1997–2001), oraz członek zespołów przygotowujących programy promocji literatury polskiej zagranicą.

Najważniejsze wyróżnienia międzynarodowe i krajowe
- Medal Młodej Sztuki (1996)
- Nagroda im. Ludwika Frydego przyznawana przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyki Literackiej (1997)
- Nagroda Kościelskich (1998)
- Nagroda Prezesa Rady Ministrów (1999)
- Nagroda Rektora UAM (2002, 2004)

Publikacje książkowe:
- Tadeusz Konwicki, Rebis, Poznań 1994
- Poetyka manifestu literackiego 1918-1939, IBL PAN, Warszawa 1997
- Ślady przełomu. O prozie polskiej 1976-1996, WL, Kraków 1997
- Wzniosłe tęsknoty. Nostalgie w prozie lat dziewięćdziesiątych, WL, Kraków 2001
- Mikrologi ze śmiercią: motywy fanatyczne we współczesnej literaturze polskiej, Poznań 2001
- Ruchome marginesy: szkice o literaturze lat 90., Znak, Kraków 2002
- Świat podrobiony. Krytyka i literatura wobec nowej rzeczywistości, WL, Kraków 2003
- Efekt bierności. Literatura w czasie normalnym, WL, Kraków 2004

Książki współautorskie:
- Literatura polska 1976-1998. Przewodnik po prozie i poezji, WL, Kraków 1999 (współautor: Piotr Śliwiński)
- Kontrapunkt. Rozmowy o książkach, 1999, (współautor: Piotr Śliwiński)
- Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Wydarzenia, dyskusje, bilanse, WL, Kraków 2003 (współautorzy: Maciej Leciński, Eliza Szybowicz, Błażej Warkocki)


ROZMOWA

„TYGODNIK POWSZECHNY": – W swojej nowej książce Przemysław Czapliński opisuje, jak polska komunikacja społeczna, wymiana myśli, szeroko rozumiana kultura stopniowo, ale konsekwentnie się upraszcza, zmierzając w kierunku pewnego monolitu. Jaki właściwie jest ten monolit?

MAREK ZALESKI: – Mamy do czynienia z dominacją dyskursu medialnego, który staje się odrębną, samowystarczalną rzeczywistością. Media narzucają hierarchie, wynoszą na Parnas to, co często na takie wyniesienie nie zasługuje, co gorsza zaś, skazują na niebyt pisarzy, którzy z ich punktu widzenia nie są atrakcyjni, czyli właśnie: medialni. Dyktat ten narzuca też deformujący literaturę styl czytania, w którym wszelkie wartości przedstawiane są zawsze w postaci złagodzonej, a wszelkie jaskrawości – sztucznie oswojone.

Przemysław Czapliński: – W książce staram się jednak pokazać, że media nie działają w próżni, że promowany przez nie model uczestnictwa w kulturze zyskuje akceptację. W życiu literackim, w którym do tej pory zauważaliśmy przede wszystkim dwa najsilniejsze podmioty, czyli wydawców i media, wskazuję jeszcze jeden: polską mentalność komunikacyjną. Media i wydawcy starają się ten podmiot kształtować, częściej jednak mu się podlizują. Wydawca publikuje książki, które znajdą uznanie większości odbiorców, dziennikarze takie dzieła omawiają – ani jedni, ani drudzy nie chcą promować czegoś, co wykracza poza przeciętne oczekiwania.

Dariusz Nowacki: – Tymi oczekiwaniami rządzi w Polsce gust konserwatywny. Rynek i media odpowiadają na jego oczekiwania. Skąd o nich wiemy? Wystarczy spojrzeć na listy bestsellerów, gdzie znajdziemy odpowiedź na pytanie, jakiej literatury pragną nasi współobywatele. [...]

– Czy czytelnik oczekuje głosu autorytetów? Dlaczego sięga po konkretną książkę?

Nowacki: – Centrala kształtująca opinie – pisze o tym wyraźnie Przemysław Czapliński – jest wypadkową wielu czynników. Krzyżują się tu takie siły, jak interes wydawcy, nastawionego na maksymalizację zysku, interes mediów, chcących uwiarygodnić swą rzekomą kulturotwórczą rolę, oraz kilka innych, pomniejszych żywiołów. Rozumiem jednak, że w pytaniu chodzi o możliwości oddziaływania krytyki literackiej. Mogę powtórzyć tylko to, co mówię od dawna: nikt ani nic nie zmieni faktu, że dzisiejsza hierarchia literacka opiera się na kryterium rynkowego i medialnego sukcesu. O powodzeniu przedsięwzięcia pisarskiego decydują przesłanki – z jednej strony – dość oczywiste (wpływowy patronat medialny, skuteczna kampania reklamowa), z drugiej mniej oczywiste – np. wyrazisty wizerunek pisarza, utrwalony w szerokiej świadomości przez media elektroniczne i prasę wysokonakładową.

ZALESKI: – Mamy tu też do czynienia z pewnego rodzaju mistyfikacją. Ciągle jeszcze odwołujemy się do kategorii autorytetu, tradycji, a de facto żyjemy już w społeczeństwie, w którym tradycja została zerwana, wartością nie jest już ciągłość, ale ekscytacja, wszystko może zostać poddane w wątpliwość, zakwestionowane. Wielki przemysł, jakim jest obieg informacji, przemysł literacki, przemysł rozrywkowy, nominuje ludzi, którzy pełniąc role ekspertów odgrywają też rolę, którą kiedyś spełniały prawdziwe autorytety, dziś skądinąd wegetujące w uniwersyteckich zaciszach. Czy dzisiejsi „eksperci", a zarazem wodzireje życia intelektualnego czy literackiego, tworzą hierarchię? Raczej wytwarzają ranking wartości, ranking zaś nie jest tym samym, czym była i jest hierarchia.

Czapliński: – Wydaje mi się, że funkcjonujemy w społeczeństwie, w którym rozmaite więzi z przeszłością zostały jednak zachowane. Gdyby tak nie było, to w szkolnym kanonie nie ocalałby Sienkiewicz, a w życiu literackim nie funkcjonowałyby książki, które mają charakter postsienkiewiczowskich klonów – choćby ostatnia powieść Rylskiego...

Nowacki: – Chwin też jest "postsienkiewiczowski"...

Czapliński: – Tak, on jednak usiłuje ze sobą gadać, usiłuje rozpoznać w sobie i poddać refleksji ten sposób patrzenia na historię i rzeczywistość, który mu zaszczepiła tradycja. Tymczasem namysłowi umykają najtrwalsze modele uczestnictwa w kulturze, sposoby postrzegania hierarchii, poglądy na temat roli literatury. W tym kontekście powieść realistyczna (czy też uważana za realistyczną) zawsze będzie sytuowana wyżej niż powieść, która odsłoni swoją literackość. Książka napisana językiem "przezroczystym", stylem poprawnym, choć może nieco podbarwionym, zyska akceptację – książka napisana stylem idiomatycznym, prywatnym, zwichniętym, będzie uchodzić za dziwadło.
[...]

Nowacki: – Mówimy, że sposób pisania Rylskiego jest wzorcowy, że ten model literatury poniekąd skazany jest u nas na sukces. To jednak nie jest do końca prawda, bo w Polsce toczy się od wielu lat "Kulturkampf" między dwoma przeciwstawnymi wyobrażeniami. Nieco karykaturalnie nazwałbym te stanowiska nastawieniem "zachowawczym" i "postępowym". To pierwsze – by dać jakiś przykład – doszło do głosu podczas wręczenia Nagrody Kościelskich Jolancie Stefko, o której Jerzy Jarzębski mówił, że „nie goni za modami", że jest dla niej ważna twórcza osobność, ale też dusza, metafizyka. Za to właśnie premiuje pisarzy środowisko przyznające Nagrodę Kościelskich, środowisko konserwatywne, dla którego jest czymś nie do przyjęcia ten model literatury i pisarza, jaki symbolizuje Masłowska. To jest pojedynek na wizerunki. I żeby była pełna jasność: nie twierdzę, że Jerzy Jarzębski jest zakładnikiem czy przedstawicielem frakcji zachowawczej. Dość powiedzieć, że w tym samym czasie komplementował twórczość Stefko oraz udzielił wsparcie pisarce z antypodów – Agnieszce Drotkiewicz.

– Powiedzmy raczej, że w takiej opozycji po jednej stronie byłby Rylski, po drugiej np. Michał Witkowski. Stefko do równania nie pasuje – jest zupełnie z boku.

Nowacki: – Oczywiście, ale została przechwycona, zawłaszczona przez jedną z dwóch ścierających się sił.

Czapliński: – Można to sobie wyobrazić tak, że istnieje biegun ekscesu oraz biegun rozrywki. Pomiędzy nimi istnieje – coraz bardziej rozległe – pole „literatury do czytania", która jest prezentowana przez media i przez wydawców jako centrum bezalternatywne. Inaczej: przekonuje się nas, że w tym centrum powstaje to, co najwartościowsze, ponieważ zdołało ono wchłonąć zarówno walor eksperymentu, jak i „dobrego rzemiosła". W ten sposób narodziło się na naszych oczach symulakrum – układ komunikacyjny, symulujący zdolność reprezentowania wszelkich wartości. Tymczasem w granicach owego centrum wszystkie wartości podlegają uśrednieniu. Tak samo pojednawczo, uśredniająco, kompromisowo mówi się o tych książkach – by nie naruszyć konsensu, nie zakłócić podstawowego sposobu czytania.

ZALESKI: – Tu paradoksalnie nie ma prawdziwego konfliktu, ponieważ w owym dominującym dyskursie medialnym to, co jest prowokujące czy skandalizujące, jest jednak asymilowane – o ile daje się spożytkować jako krótkotrwała sensacja. Natomiast nigdy się takich "ekscesów" nie próbuje poważnie przemyśleć, stworzyć figury jakiejś całości. To jest jakby ciągłe budowanie kalejdoskopowych obrazów, naprzemienny mechanizm promocji i przeceny.

Czapliński: – Racja. Biegun ekscesu i biegun rozrywki są wykorzystywane przez centrum w celach legitymizacyjnych, ponieważ pomimo skrajnej odległości sposoby czytania, które stosujemy do książek hermetycznych i do książek rozrywkowych, są w pewnym sensie podobne, by nie powiedzieć identyczne. Wiersze metafizyczne Miłosza czytamy w tym znaczeniu dokładnie tak samo jak powieść rozrywkową, ponieważ jedno i drugie sytuujemy z dala od codziennych obyczajów komunikacyjnych. I tak nasz kapitał komunikacyjny nie jest modyfikowany czy rewidowany przez literaturę. To jest coś niepokojącego, co wynika ze stałego i w dodatku wąskiego zestawu stylów czytania, przekazywanych przez dom, szkołę, Kościół i komunikację publiczną, czyli wszystkie instytucje społeczne, które nas uczą lekturowej postawy wobec świata. Z tego wąskiego zestawu stylów odbioru wynika ubóstwo wyborów lekturowych: po kanonie szkolnym przychodzi czas na "klony Sienkiewicza" – w wersji sensacyjnej dla dorosłych chłopczyków, a w wersji romansowej dla dziewczynek.

– Pisze Pan o tym, że w Polsce grupa odbiorców książek jest od dziesięcioleci stała, nie zwiększa się, że czytanie nie prowadzi do zatarcia społecznych podziałów, ale je uwyraźnia.

Czapliński: – To jakiś fenomen: w roku 1980/81 studentów było 100 tysięcy, teraz jest ich dwa miliony, ale ilość osób czytających nie uległa zmianie: połowa społeczeństwa czyta jedną książkę rocznie, 15 proc. deklaruje przeczytanie siedmiu książek w ciągu roku. W dodatku ci, którzy czytają, chodzą także do teatrów, kin czy opery, słuchają radia i całkiem dużo, choć selektywnie, oglądają programów telewizyjnych. Znaczy to, że podział na czytających i nieczytających pokrywa się z podziałem na kulturowo aktywną i kulturowo pasywną część społeczeństwa. Ten podział nie uległ zmianie przez cały okres powojenny! Można powiedzieć, że dopóki nie nauczymy się czytać inaczej, dopóty będą nami rządzić podziały dychotomiczne i dopóty, jako społeczeństwo, będziemy podlegali łatwym manipulacjom.

ZALESKI: – W Polsce ludzie chcący czytać książki zazwyczaj mają mało pieniędzy i czasu, a kultura jest jednak „niepróżnującym próżnowaniem", trzeba mieć na nią trochę pieniędzy i wolnego czasu. Nasze społeczeństwo jest ciągle na dorobku, nigdy nie było dobrze wyedukowane. Niepokojące jest natomiast, że człowiek, który dorobił się i posyła dziecko na uniwersytet, oddaje je instytucji, które właściwie przestaje być uczelnią, przestaje kształcić, a jedynie „sprzedaje usługę edukacyjną". Niepokojące jest, że gdy to dziecko włączy telewizję, nie znajdzie w niej intelektualnej debaty, zaś w wielkiej gazecie porządnego dodatku poświęconego książkom. My też jesteśmy współodpowiedzialni za psucie się kultury, korupcję wartości. Dlatego nie powinniśmy się dać zepchnąć w getto tych, którzy krytykując kulturę masową są dezawuowani jako oderwani od rzeczywistości. W ten sposób popełniamy harakiri.

Nowacki: – Nie ma sensu gniewać się na rzeczywistość. Jesteśmy w takiej a nie innej sytuacji cywilizacyjnej, kulturowej, konsumpcyjnej. W świetle badań okazuje się zresztą, że nasze czytelnictwo jest po prostu przeciętnym czytelnictwem europejskim. Ciągle chyba myślimy po trosze życzeniowo. Przypomnijmy słynne wyniki oglądalności TVP Kultura: przez lata mówiono, że kultura wysoka w telewizji publicznej jest spychana na margines, że decydenci nie chcą dać jej szansy, choć czeka wielomilionowa publiczność. A potem się okazało, że gdy już jest możliwość, by cieszyć się kulturą wysoką przez całą dobę, to przed telewizorami gromadzi się co najwyżej parę tysięcy osób. Powoli znika pewna hipokryzja, znika mit powszechnego uczestnictwa w kulturze wysokiej, mit wypracowany i przez długie dziesięciolecia podtrzymywany w PRL-u.

ZALESKI: – Uczestnictwo w kulturze polega m.in. na pielęgnowaniu cnoty bezinteresowności. Cnotę tę kultura masowa i dyskurs dominujący, który opisuje Przemek, ma kompletnie za nic. Tymczasem właśnie owa niecelowa celowość, bezinteresowność, to są fundamenty myślenia, tworzenia czegokolwiek, uczestnictwa w kulturze, która inaczej się zamienia w sprzedawanie i kupowanie. Jeżeli tracimy zrozumienie dla takiego podziału pracy, w którym jedni robią rzeczy dla niewielu, po to, żeby kiedyś mogły stać się przedmiotem snobizmu wielu (czy historia literatury, muzyki, sztuki ostatnich dwustu lat nie tak wygląda?), to od razu spisujemy TVP Kultura na straty.

Czapliński: – Każdy z nas ma prawo nie tylko gniewać się na rzeczywistość, ale próbować ją zwalczać i zmieniać, natomiast złe rozpoznanie tej rzeczywistości spowoduje, że będzie się walczyło z wytworem własnego umysłu. Tymczasem to, na co warto wreszcie zacząć zwracać uwagę, to nie samo czytanie książek albo stan czasopism, ale także – pozwolę sobie powtórzyć – zaplecze: dom, szkoła, sfera publiczna. Niby z jakiego powodu człowiek, który przez 12 lat szkoły nie był systematycznie odsyłany do biblioteki miejskiej, ma wyrobić w sobie zwyczaj szukania pism? Jak człowiek, który z domu nie wynosi zwyczaju czytania, ma wykształcić nawyk sięgania po książki albo tę bezinteresowność, o której mówił Marek? Darek mówi, że nie wolno się obrażać na rzeczywistość. Zgadzam się, jeśli znaczy to, że nie powinniśmy obwiniać za wszystko rynku wydawniczego. Zgadzam się, jeśli znaczy to, że należy analizować istnienie literatury w kontekście komunikacji społecznej – modeli wychowania w domach, kształcenia w szkołach, sposobu odnoszenia się do siebie w Kościele i w przestrzeni publicznej. Trzeba wreszcie powiedzieć, że współtworzymy kulturę monologową, autorytarną, silnie zhierarchizowaną – i właśnie te czynniki sprawiają, że „czytamy" siebie nawzajem zachowawczo, stereotypowo, izolacyjnie. W tym sensie lamenty pod adresem pisarzy i rynku wydawniczego wydają mi się obłudne. Konieczne jest poszerzenie spojrzenia: literatura niezdolna do przeciwstawienia się komunikacji masowej jest reprezentacją społeczeństwa słabo organizującego się poza oficjalnymi strukturami, słabo komunikującego się, mało odpornego na język manipulacji politycznej, skłonnego „czytać" politykę i rzeczywistość przez pryzmat najprostszych schematów literackich – fabuły spiskowej, heroicznej albo ofiarniczej. Naszą sceną polityczną rządzi Sienkiewicz, ponieważ Sienkiewicz rządzi naszą głęboką mentalnością.

Nowacki: – Myślę, że jakąś porażką instytucji literackich – a i nas samych – jest to, że w ostatnich latach nie udało się wytworzyć mechanizmu, który np. doskonale funkcjonuje w świecie muzyki popularnej. Chodzi o permanentne i w sumie twórcze kreowanie alternatyw, o podtrzymywanie tzw. zdrowego snobizmu. Szanujący się konsument muzyki powiada: nie słucham tego, co wszyscy, bo to jest obciach. Ambitny student nie słucha „głównonurtowej" Jennifer Lopez, ponieważ się wstydzi, ale czyta mainstreamową Olgę Tokarczuk, która jest w tym akurat rozumieniu odpowiednikiem Jennifer Lopez.

– Na scenie muzycznej obok Jennifer Lopez istnieje olbrzymie bogactwo najrozmaitszych propozycji. A w literaturze?

Nowacki: – Bogactwo propozycji jest pozorne. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj wszyscy chcą przebywać na głównym parkiecie. W związku z tym pragnieniem znika podział, który utrzymywał się przez całe lata 90.: na pisarzy głównego nurtu i zarazem pieszczochów dużych domów wydawniczych oraz – na drugim biegunie – przedstawicieli literackiego undergroundu. Te nurty właściwie nałożyły się na siebie. Jeżeli ta przemiana rzeczywiście się dokonała, to moja uwaga o mainstreamowej Tokarczuk nie ma większego sensu. Sytuacja jest w dużej mierze nieprzejrzysta. Weźmy choćby to, co stało się z niszowymi wydawnictwami w rodzaju Korporacji Ha!art czy Lampy i Iskry Bożej. Z jednej strony pielęgnują swoją niszowość czy alternatywność, z drugiej – poprzez zabiegi marketingowe i flirt z mediami – wpisują się w „mainstream". W latach 90. istniał silny stereotyp, że ciekawe rzeczy istnieją właśnie w offie: na głównym parkiecie są pisarze wątpliwi, a gdzieś w tle przebywają artyści niepokorni, tworzący znakomite dzieła, tylko nikt nie dał im szansy. Również i ten mit zbankrutował.

Czapliński: – Z zanikiem alternatyw mamy do czynienia w całej komunikacji społecznej, nie tylko w literaturze. Wiele dzisiejszych zachowań społecznych budzi zdumiewające podobieństwo do reakcji na stan wojenny: wtedy zbudowaliśmy bardzo wąską tożsamość zbiorową (niepodległość, katolicyzm, antykomunizm), a cała reszta została wyobcowana – tak, aby broń Boże stan wojenny nie mógł zostać uznany za nasz. Później, u schyłku lat 80. i na początku 90., tożsamość zbiorowa zaczęła się poszerzać, pojawiło się pięciu Innych – Żyd, Peerelowiec, Kobieta, Odmieniec seksualny i Kapitalista – ale u schyłku dekady już ich przekształcono w Obcych. A skoro Centrum przed nimi się zamknęło, to znaczy, że nasza tożsamość zbiorowa znowu uległa zwężeniu.
Być może jednak nie mamy do czynienia z procesem nieodwracalnym. Zwłaszcza że pisarze podpowiadają pewien sposób wyjścia z impasu. Polega on na pastiszowaniu Wielkich Opowieści Społecznych. Pisarze mówią sobie chyba tak: skoro społeczeństwo chce rozmawiać wyłącznie o sprawach wspólnych (kapitalizm, PRL, kobieta i jej cielesność, Żyd i Holokaust, Odmieńcy seksualni), wobec tego opowiadajmy o tym – ale niejako od środka. Nie z pozycji outsiderów, lecz właśnie z perspektywy centrum. Tak powstały najbardziej wywrotowe książki ostatnich lat: „Sąsiedzi" Grossa to przecież wywrócenie polskiej opowieści o relacjach polsko-żydowskich czasów okupacji, „Wojna polsko-ruska..." Masłowskiej to dywersja w obrębie narracji patriotycznej, „Lubiewo" to wywrócenie opowieści o wstrętnych homoseksualistach, „Podziemie kobiet" Shanny Penn to opowieść o wyparciu do „podziemi" pamięci zbiorowej faktu, że „Solidarność" po stanie wojennym tworzyły kobiety. Być może właśnie pastiszowanie Wielkich Narracji jest dzisiaj szansą literatury. A co jest szansą dla literatury, jest też szansą dla komunikacji w Polsce.

[Nie popełniajmy harakiri!, „Tygodnik Powszechny”]


KONTEKSTY

Rynek książki: Zawracanie rynku kołem

Gdybyśmy się nie wtrącali, jedynym kryterium oceny książki byłaby wielkość jej sprzedaży. Tak jednak (na szczęście) nie jest. Co prawda, na wolnym rynku nikt nie może czuć się całkiem bezpiecznie – konkurencja, prawa podaży i popytu, wahania koniunktury dotyczyć mogą (i w znacznym stopniu dotyczą) także produkcji i dystrybucji książek – jednak w stosunku do kultury wszyscy zgadzają się na istnienie innych, pozarynkowych mechanizmów korekcyjnych, mających promować to, co wartościowe i kształtować czytelnicze gusty. Ta zgoda niestety często sprowadza się do tego, że podatnik nie protestuje, gdy mikroskopijna część jego podatków wpada do szufladki z napisem „kultura”, szufladką tą zaś rządzi centrala według swego widzimisię i środowiskowych nacisków. Tak czy inaczej, stawia to producentów i dystrybutorów książek w pozycji na tyle uprzywilejowanej, by oczekiwać wsparcia i narzekać na prawa rynku, złą politykę kulturalną, czytelników, krytyków i w ogóle cały wrogi świat sprawiający, że książka nie sprzedaje się tak dobrze, jak ich zdaniem powinna.
Prasa, dodatki literackie, ogólnie rzecz biorąc wszyscy zajmujący się pisaniem o książkach, są w istocie częścią tego mechanizmu promocji, wspierania, słowem – zawracania rynku kijem i wymaga to od nich namysłu nad sensem działań i miejscem w nowej demokratyczno-rynkowej konfiguracji.
[...] dziś na polskim rynku nie ma miejsca dla samodzielnie funkcjonujących pism o kulturze. W tej sytuacji istnieją dwie drogi. Można znaleźć sponsora – ministerstwo, władze lokalne... – który będzie utrzymywał niskonakładowe pismo bez względu na jego rentowność. Rozwiązanie wydaje się komfortowe. Z poczuciem całkowitego bezpieczeństwa można wydawać pismo na najwyższym – zdaniem redakcji – poziomie, nie przejmując się brakiem czytelników czy też pocieszając się, że przedsięwzięcie ma charakter elitarny. Można też związać się z prasą wysokonakładową i próbować zaspokoić gusty masowego czytelnika. Wówczas jednak szybko może okazać się, że masowy czytelnik w ogóle nie jest zainteresowany książkami, a recenzje zamieszczane w takim dodatku są jedynie ozdobnikiem dodatkowej powierzchni reklamowej. [...]
Po to, by pismo takie mogło zaistnieć, potrzeba sponsora zdającego sobie sprawę z wagi problematyki kulturalnej, weryfikujących pismo czytelników i merytorycznej niezależności.
[Beata Chmiel, redaktorka „Ex Librisu” – dodatku literackiego „Życia Warszawy" z lat 90.]


OPINIE

Erudycja humanistyczna i nie ustępująca jej umiejętność analizy obszernego materiału źródłowego pozwoliła Czaplińskiemu na zakwestionowanie najważniejszego mitu założycielskiego nowej rzeczywistości – mitu przełomu datowanego na lata 1989-1990. Przełomu – jak z uporem i z powodzeniem sugerowano – przed którym nie zdarzyło się nic. Badacz jasno i stanowczo przypomina, że dzieje kultury stanowią sekwencję mniej lub bardziej jawnych procesów rozwojowych, których dojrzewanie, przy sprzyjających okolicznościach, może doprowadzić do decydujących zmian jakościowych w przestrzeni, gdzie dokonuje się komunikacja literacka. Świetną tego ilustrację stanowi opis powstawania bezdebitowego obiegu książki (1976), u początku którego autor zauważa rozpad więzi pomiędzy upartyjnionym, socjalnym państwem, a społeczeństwem niezaspokojonym w swoich potrzebach bytowych, siłą rzeczy zmuszonym do aktywności, do samodzielności ekonomicznej, z czasem przekładającej się na samoorganizację w sferze komunikacji kulturowej. Jak zauważa nie bez racji, nieco dalej, pełen pogląd na to, co rozegrało się tuż przed ustrojowym zwrotem, zyskamy dopiero wtedy, gdy prócz obiegu państwowego i niezależnego, weźmiemy pod uwagę trzeciego aktora tego prologu: spontaniczny, superniezależny, barwny obieg kontrkulturowy. Obieg, który się wyczerpał około połowy lat dziewięćdziesiątych, gdy bunt jego twórców po dorosłemu się już ustatecznił lub rynkowo się ugrzecznił.
Sprzyjała temu rzeczywistość, nowa, uważana za nową, sterowana niewidzialną ręką rynku i wnet także starającymi się o powszechną zauważalność, przekazami mediów. Rzeczywistość często irracjonalnie wroga dawnym kodom kulturowym, podchwytująca i na rozmaite sposoby nicująca pogląd o zmierzchu paradygmatu (np. romantycznego) albo lansująca tezy o zmianie mitologii. Unieważniając jedne kody, stwierdza Czapliński, tworzyła inne. Liczne, sprzeczne, ze sobą konkurujące, krzyżujące się ze sobą lub wzajemnie się znoszące. Sprzyjał temu opisany przez Janusza Sławińskiego, empirycznie sprawdzalny zanik centrali, ośrodka wyznaczającego miary, estetyczne hierarchie, dyktującego wzorce porozumienia poprzez tekst. Wynikiem tego stało się rozmnożenie pism literackich. Także tych wydawanych w miejscowościach bynajmniej niespołecznych (przykład: ostrołęcka „Pracownia”). Obok dwumiesięczników lub kwartalników zauważa badacz także pisma szybkiego reagowania: dwutygodniki i tygodniki („Nowy Nurt", „Wiadomości Kulturalne"), przyspieszające obieg opinii, idei. Dlatego smutno się robi, kiedy czytamy o dosyć nagłym, a niespodziewanym ich końcu, spowodowanym wpierw odebraniem dotacji, a zaraz potem - przejęciem publiczności literackiej przez duże, masowe media. I to, twierdzi Czapliński, zapowiadało powrót centrali, początek formatowania gustów oraz powolnej utraty podmiotowości przez czytelnika coraz bardziej osamotnionego, zdanego na gust i bezguście recenzenta-dziennikarza lub przenikliwie zdiagnozowanej (por.s. 89-105) krytyki zobowiązanej do nowych służebności, także ideologicznych.
To dosyć surowy osąd, ale, gdy przyjrzeć mu się bliżej, oddaje całą niewygodę sytuacji, w jakiej znalazła się polska kultura duchowa na przełomie wieków: zaniedbana, zepchnięta na margines głównego nurtu zbiorowego życia, co odzwierciedlają także rozpoznania odnoszące się do czytelnictwa wzmacniającego podziały społeczne. Nagle książka Czaplińskiego, wciąż naukowa, może nawet mimo intencji jej autora, każe się czytać jak pamflet na pokraczności polskiego kapitalizmu, na przebieranki w garderobie polskiej duszy.
[Piotr W. Lorkowski, Jak sformatowano literaturę?, „Topos”]

Czapliński rozpoczyna od przypomnienia jednego z „mitów założycielskich” literatury powstającej po roku 1989, czyli opowieści o „zaniku centrali”, który doprowadzić miał do rozkwitu różnic, mnożenia się dyskursów prezentujących rozmaite formy Inności. Istotną w tym rolę miała odgrywać literatura jako swoisty generator nowych języków przydatnych do opisu rzeczywistości. Faktycznie, na początku lat 90. wydawało się, że będziemy umieli i mogli „pięknie się różnić”, że inicjatywy tworzone na „ruchomych marginesach” (to określenie zaproponowane przez Czaplińskiego w jednej z wcześniejszych książek) będą miały szansę zaistnieć równie mocno jak te tworzone w opiniotwórczych centrach.
Szybko, bo już w drugiej połowie lat 90., okazało się, że to jedynie pobożne życzenie; rozpoczął się wtedy proces restytuowania się nowej centrali, prowadzący do spłaszczenia i ujednolicenia komunikacji i wymazywania różnic.
Jaki jest efekt tego procesu? Czapliński pisze: „Jeden obieg, mniej gazet, sformatowane media i sformatowana literatura, zblokowane języki partii politycznych - wszystko to sprawia, że komunikacja powszechna nabiera pozorów zupełności”.
Nie ma tu żadnych rewelacji; o „powrocie centrali” pisano już w ostatnich latach wielokrotnie. Poznański krytyk zadbał jedynie o to, żeby rozwinąć i pogłębić wstępne rozpoznania, podać przyczyny i skutki „nieruchomienia centrum”.
Do tej pory ci, którzy starali się dociec przyczyn niekorzystnych zjawisk w literaturze czy w ogóle w komunikacji społecznej, wskazywali na kluczowe znaczenie rozmaitych czynników: „dyskursu dominującego”, światopoglądu liberalno-demokratycznego czy globalizacji. Czapliński spojrzał na zagadnienie z nieco szerszej perspektywy: jego zdaniem „jako naczelny układ odniesienia dla literatury lat 90.” (a także, dodam, tworzonej obecnie) potraktować należy komunikację masową. To właśnie ona - cytuję fragment kluczowego w książce szkicu zatytułowanego „Nieruchomienie centrum” - „wchłonęła nie tylko style lokalne, lecz także komunikację publiczną. I to ona wyznaczyła nowe miejsce literaturze”. Miejsce, co tu kryć, poślednie; znaczenie literatury zdaje się z roku na rok coraz mniejsze, czytanie poezji i prozy albo sprowadza się do niezobowiązującej rozrywki, albo traktuje jako hobby (by nie rzec - dziwactwo). [...]
Literatura tkwi w uścisku kultury masowej, a wielu graczy na literackim rynku zaakceptowało jej reguły, powiada Czapliński. Smutna to prawda, ale poznański krytyk nie zamierza współtworzyć „mitu przegranych”, nie chce włączać się do rytualnych narzekań, z których niewiele wynika. Kluczowe jego zdaniem jest uświadomienie sobie faktu, że wszyscy zajmujący się na rozmaite sposoby literaturą jesteśmy po trosze odpowiedzialni za obecny stan rzeczy, bo znajdujemy się w środku układu komunikacyjnego. A ponieważ wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni, więc powinniśmy starać się na miarę naszych możliwości ten stan rzeczy zmienić. Jak? Nie czekając na „sygnał z centrali” ani na dywersyjne akcje prowadzone z coraz bardziej nieruchomiejących marginesów, robić swoje, czyli wprowadzać do przestrzeni komunikacji społecznej nowe dyskursy i analizować jej reguły, podpowiadać nowe sposoby czytania literatury, pielęgnować różnice; cierpliwie próbować „poruszyć” centrum. Nie jest pewne, czy przeniesie to efekty, ale trzeba próbować.
[Robert Ostaszewski, Nie czekać na sygnał z centrali, Gazeta.pl]

Przemysław Czapliński, w wydanej niedawno książce o tym tytule, pisze o powrocie, po kilkuletnim rozproszeniu i usamodzielnieniu się dyskursów o literaturze, kulturze, idei, do zjawiska centrali, w której wszystko musi się zapośredniczać, musi ulec formatyzacji, wobec której się określa. Nic dziwnego, że takie zjawisko występuje również w świecie polityki...
[Mariusz Jaskuła]

Posłuchaj