Fikcje zamiast biografii czystej

Miljenko Jergović, Ruta Tannenbaum, tłum. Magdalena Petryńska, Czarne, Wołowiec 2008 (Inna Europa, Inna Literatura)


Wieści o tytułowej Rucie Tannenbaum, ulubienicy przedwojennej zagrzebskiej sceny teatralnej, docierają nawet do Hitlera. Jednak po ogłoszeniu w 1941 Niezależnego Państwa Chorwackiego Ruta budzi się pewnego dnia jako zwykła Żydówka i jej życie gwałtownie się zmienia…
Fabularyzowana biografia, albo jej próba, Lei Deutsch, zwanej chorwacką Shirley Temple. Wnikliwe studium drobnomieszczaństwa w Zagrzebiu. Jergović bierze pod lupę dusze zwykłych ludzi, którzy nagle stają się żądnymi krwi ustaszami, a wtedy w miejsce życzliwej ironii i humoru wkrada się autentyczny gniew.

OPINIE

Przez wyobraźnię czytelnika jedzie kolorowy pociąg opowieści pełnych bajania. Nawet śmierć okrutna chowa się w tym bajaniu trochę. I z każdej opowieści okrucieństwo człowiecze straszy, bo tyle w człowieku dobra, ile szafranu w kaszy biedaka. Żadna z nich nie ma dobrego zakończenia. Złowroga baśń zapowiada koniec świata, który wyruszył z ulicy Gundulicia.
(Anka Grupińska)

„Ruta Tannenbaum” zaczyna się jak baśń czy gawęda. Salomon Tannenbaum, ojciec małej bohaterki, który „nie ma nawet tyle rozumu, co szafranu w kaszy biedaka”, przypomina nieco znanego z książek Hrabala wujaszka Pepina, szczególnie gdy podczas knajpianych wieczorów wciela się w postać wydziedziczonego szlachcica Emanuela Keglevicia. Sposób prowadzenia narracji także kojarzy się z ludowym opowiadaniem. Pojawiają się tu zresztą wiedźmy, wilkołaki i wampiry, w które święcie wierzą zagrzebscy drobnomieszczanie. Stopniowo jednak urzekająca, a przy tym świetnie napisana opowiastka zmierza ku tragedii.
(Krzysztof Cieślik)

Powieść Jergovicia przypomina mi niedawną krakowską wystawę „Świat przed katastrofą”. Cykl zdjęć Żydów krakowskich kończył widok jednej z ulic. Leżały na niej osobiste rzeczy mieszkańców, którzy – wraz z pojawieniem się oficerów w mundurach ze swastyką – nagle zniknęli z pejzażu Krakowa.
Nieoczekiwany zabieg zmiany perspektywy „sprzed” na perspektywę „po” był wstrząsający. W pamięci powracały twarze z fotografii – na żadnej nie było widać strachu, nikt nic nie przeczuwał.
Bohaterowie powieści bośniacko-chorwackiego pisarza, Żydzi zagrzebscy, także nie wiedzą, co ich czeka. Wie to narrator – i czytelnik. Niezwykła zmowa narratora z czytelnikiem, ponad głowami przyszłych ofiar, jest najbardziej frapującym przeżyciem z tej lektury.
Postać tytułowa, Ruta Tannenbaum, to obiecująca młodziutka aktorka zagrzebskiego teatru, druga Shirley Temple. Zbiorowym bohaterem powieści jest rodzina Ruty: ojciec Salomon (zwany przez narratora pieszczotliwie, ale i złośliwie – Moni), matka Ivka i dziadek Abraham Singer – były kupiec. Ot, zwykli ludzie przedwojennego Zagrzebia. Ich zwykłość polega także na tym, że – wyjąwszy poczciwego dziadka – nikt nie jest bohaterem pozytywnym. Manichejski podział na dobrych i złych pojawia się dopiero w chwili, gdy wybucha wojna i Żydzi stają się ofiarą praw o czystości rasowej. Wtedy ich ludzkie wady zostają wymazane, czytelnik ich już nie pamięta.
Antysemityzm w przedwojennym Zagrzebiu – jakim go przedstawia Jergović – nie był na tyle dokuczliwy, by zagrzebska publika nie akceptowała swojej ulubienicy z powodu jej pochodzenia. Owszem, tu i ówdzie zdarzały się antyżydowskie ekscesy, ale piekło miało się dopiero zacząć w momencie wybuchu wojny (w Chorwacji to rok 1941). Autor nie daje zapomnieć czytelnikowi, że koniec się zbliża – w tle powieściowej akcji co rusz pojawiają się fakty historyczne: a to Anschluss, a to agresja na Polskę. Czas płynie nieubłaganie.
Po powstaniu faszystowskiej Chorwacji Ruta (która nie chce nosić opaski z gwiazdą Dawida) i jej rodzina nie mają już wstępu do miejsc publicznych, a przyjaciele sprzed wojny ich nie zauważają. Tak jakby rodzina Tannenbaumów zniknęła. I rzeczywiście znikają – ojciec, nienawidzący swojego żydowskiego pochodzenia i podkreślający ideologiczną przynależność do faszyzmu (!) – zostaje skatowany na ulicy w centrum miasta. Zgorszone damy i panowie z towarzystwa, dawni przyjaciele, przechodzą obok, z niesmakiem odwracając głowy. W ostatnich momentach życia Salomon zapragnął, by nikt nie widział, że on – ojciec słynnej Ruty – padł ofiarą jako Żyd.
Niewidzialna staje się także Ruta. Czternastoletnie dziecko, zaszczute we własnym mieszkaniu – zapragnęło wyjść na podwórze i nagle zniknąć. Tam już czeka na nią dwóch mężczyzn. Wyjeżdża – podobnie jak duża część zagrzebskich Żydów – „w podróż do Polski”, w wagonie dla bydła. Pociąg do Auschwitz dojechał, ale mała Ruta zmarła w podróży. Nie wiemy tego z powieści, ale – z historii. Rutę Tannenbaum wzorował bowiem Jergović na rzeczywistej postaci przedwojennej sceny zagrzebskiej, Lei Deutsch.
(Maciej Czerwiński)


O AUTORZE

Miljenko Jergović (ur. 1966 w Sarajewie) – jeden z najwybitniejszych pisarzy chorwackich, debiutował w roku 1988 jako poeta, ma w dorobku dziesięć tomików, a jego poezja jest tłumaczona na wiele języków, w tym polski. W latach wojen w b. Jugosławii i później pisał eseje i felietony dla czasopism (późniejsze wydania książkowe m.in. Nazi bonton, 1998, Žrtve sanjaju veliku ratnu pobjedu, 2006 – Ofiarom śni się wielkie zwycięstwo wojenne). Jest także autorem sztuki Kažeš Ađeo (2000, Mówisz Anioł). Prozę publikuje od roku 1994, najpierw były to zbiory opowiadań (Sarajevski Marlboro, 1994, fragmenty m.in. w „Krasnogrudzie”; Karivan (Karivanowie), 1995; Mama Leone, 1996, fragmenty w „Literaturze na Świecie”), do których w ostatnich latach wrócił (Inšalah Madona inšalah, 2004). Przejściem do większych form jest planowana tetralogia o ludziach i autach, której pierwszy tom, nowela Buick Rivera(2002), ukazał się w Polsce (2003, przeł. M. Petryńska) następny jest Freelander z roku 2008, a obecnie autor pracuje nad kolejnym, pt. Wołga. Później były wielkie powieści Dvori od oraha (2003, Orzechowe dwory, saga dubrownicka), Gloria in excelsis (2005) i wydana w roku 2007 Ruta Tannenbaum. Jergović jest tłumaczony na wszystkie wielkie języki świata, jego książki ukazują się także w Chorwacji i Serbii. Jest laureatem ponad dziesięciu nagród bośniackich i chorwackich, Nagrody im. E.M. Remarquue’a i Premio Napoli. Mieszka w Zagrzebiu.


FRAGMENT

Wiosną 1943 księżniczka z ulicy Gundulicia, nie jest już ważne, spod którego numeru, odprawiła czary, nie wiadomo przy pomocy którego i czyjego boga, żeby się stać niewidzialną.
Takie były czasy, że jedynym, czego mogły zapragnąć księżniczki, była niewidzialność. A nie warto nawet wspominać, jakiego zuchwalstwa trzeba było na takie pragnienie.
Jeśli chodzi o zuchwalstwo, Ruta Tannenbaum była mistrzynią ulicy Gundulicia.
Pokoje były wysokie na cztery metry, a sufity całe pochmurne od tytoniowego dymu. Tata palił, zanim zabrali go w podróż. Mama paliła, zanim zabrali ją w podróż. Nawet dziadek palił, ale jego nie zabrali, bo umarł przed wyjazdem.
Ruta Tannenbaum miała piętnaście lat i nie ponosiła winy za pochmurne sufity. Ale sześć miesięcy mieszkała pod nimi sama, strasznie się bała i dlatego zapragnęła być niewidzialna.
Uf, ależ była zuchwała!
Kiedy przyszli, żeby ją zabrać w podróż, z Ruty Tannenbaum została tylko prawa stopa. Cała reszta była już niewidzialna.
Dobre i to, to także jest coś, powiedzieli ludzie z biura podróży i zabrali prawą stopę Ruty Tannenbaum aż na dworzec towarowy. Poniżej białej sukni księżniczki kroczyła mała bosa stopa.
Mówię wam, trzeba to było widzieć.
Wsadzili ją do bydlęcego wagonu. Jedziemy do Indii, pomyślała Ruta Tannenbaum, tam gdzie krowy są świętymi zwierzętami. Czuła, jak wilgotny krowi język zlizuje sól z jej prawej stopy. Wtedy się uśmiechnęła ostatni raz.
Ta księżniczka była zuchwała i niezbyt mądra, bo kto by wiosną 1943 roku pomyślał o podróży do Indii.
Nie, pociąg jechał do Polski. Było ciemno i śmierdząco, toteż niewidzialność niewiele pomagała na strach. Co to w końcu znaczy dla księżniczki, że jest niewidzialna w swojej białej sukni, skoro wszyscy widzą jej małą prawą stopę.
Moglibyśmy powiedzieć, że żyła tak do śmierci. I nie byłaby to pomyłka. Ruta Tannenbaum nie dojechała do Indii, tylko do Polski. Zniknęła gdzieś po drodze, wyobrażając sobie wilgotny krowi język liżący jej prawą stopę.
Spójrz na tę suknię. Może wciąż jeszcze w niej jest. Gdzież się ukryła prawa stopa Ruty?

1
Jest rok 1920, Salomon Tannenbaum siedzi w gospodzie Pod Austriackim Cesarzem, która już od dobrych dwóch lat tak się nie nazywa, ale nikt z bywalców, a więc i Salomon Tannenbaum, nie używa jej oficjalnego imienia Pod Trzema Jeleniami, nadanego na mocy decyzji władz miejskich. Salomon Tannenbaum zawsze rzuca kapelusz z jednego końca sali na drugi, za każdym razem trafia w wieszak i woła – przyszedł Moni do austriackiego cesarza, a pijacy odpowiadają – Bóg niech mu da zdrowie! I tak zaczyna się jeszcze jedna długa popołudniowa libacja, kolejna w tym miejscu, odkąd wojsko króla Petra wyzwoliło Zagrzeb. Pije się nie dlatego, żeby coś oblać, pije się, bo nie ma się nic lepszego do roboty. Jakby się na coś czekało, a nikt nie wiedział na co.
Tego dnia nikt nie odpowiedział Salomonowi Tannenbaumowi, gdy rzucił kapelusz i wykrzyknął – przyszedł Moni do austriackiego cesarza, tylko wszyscy milczeli, wpatrzeni każdy w swój kieliszek albo kufel, jakby Salomona nie było, jakby nie wszedł do gospody i jakby nie siedział teraz za swoim stołem, nie pogryzał laski chrzanu, nie pił macedońskiej mastyki i nie zaprosił ich, głuchych teraz i ślepych, żeby się do niego przysiedli.
– Ludzie kochani, co się dziś z wami dzieje? – jęknął.
Wkrótce potem podeszli do niego dwaj, wyższy i wąsaty zażądał legitymacji, a mniejszy, bardziej szary i jakoś bardziej kapeluszasty, uderzył Salomona w twarz, zanim zdążył sięgnąć do kieszeni. Nie zapytał, za co go biją, ani wtedy, ani później, w podziemiach policji, kiedy ci dwaj fachowo i z wprawą walili go kijami po piętach, a on krzyczał i wzywał pomocy na cały głos. I skrawkiem rozumu myślał: jak to dobrze, że mury są grube i nie ma go kto słyszeć, że się nie hańbi przed znajomymi, może więc krzyczeć i pomstować, ile chce. Nie wierzyli mu potem, że nie wiedział, za co go biją.
Ech, Salomonie, Salomonie, Bóg ci nie dał nawet tyle rozumu, ile jest szafranu w kaszy biedaka!
Jedni mówią, że puścili go po pięciu dniach, inni że to przesada i że Salomon Tannenbaum wyszedł z podziemi na Zrinjevcu już nazajutrz, a pytanie jego samego, co jest prawdą, byłoby daremne, bo niczego nie pamiętał i jeszcze miesiącami wałęsał się po Zagrzebiu nieprzytomnie, udając, że nikogo nie poznaje. Wszystko jedno, czy bili go pięć dni, czy tylko jedną noc, zrobili to tak fachowo, z taką wprawą, że z pięt zeszła mu cała skóra. Wreszcie miał jakąś korzyść z tego, że nauczył się chodzić na rękach. Salomon Tannenbaum tego dnia nie mógłby inaczej wrócić do domu na ulicę Gundulicia.
I kiedy leżał, biedny, nieszczęśliwy i przestraszony za trzech, nie mógł widzieć, co się dzieje na dworcu, a co ma ścisły związek z jego aresztowaniem. Nie mógł widzieć, jak przy dźwiękach trzech narodowych hymnów na pierwszy peron wjeżdża pociąg złożony z trzech wagonów, a w nim następca tronu młodego Królestwa Aleksandar w towarzystwie przybocznych, adiutantów, admirałów i rozmaitych ordynansów, wodzów plemiennych i podpór młodego państwa narodowego. Całą tę barwną, umundurowaną i wystrojoną ekipę wita, z oczyma pełnymi łez i przemówieniem w spoconych rękach, chorwacki ban Matko Laginja. I kiedy młody królewicz wychodzi z pociągu, przerażony ban Laginja drży w wiosennym słonku i ze zgrozą pojmuje, że atrament rozpłynął mu się na dłoniach, słowa rozmazały na papierze, a ręka, którą ma podać sławnemu królewiczowi, jest upaprana i niegodna uścisku. Gdy znalazł się przed Aleksandrem, nie był w stanie wymówić ani słowa. Patrzył na przyszłego króla, jakby zobaczył śmierć. Niezręczną sytuację, niemal porównywalną z batożeniem stóp Salomona, uratowała małżonka bana, zawsze stanowcza i przedsiębiorcza. Odepchnęła Laginję na bok i tak oto zwróciła się do królewicza:
– Wasza wysokość! Nie witamy chlebem i solą, bo przyjechałeś, panie, do swego domu!
Z tymi słowami, co prawda trochę upiększonymi na potrzeby państwowych protokołów i bez wzmianki o przygodzie, jaka spotkała bana, jego małżonka weszła do szkolnych czytanek, a zdanie o domu Aleksandra stało się w następnych dziesięcioleciach miarą jugosłowiańskiego patriotyzmu chorwackiego rodu i plemienia i jego stołecznego miasta Zagrzebia.
Jeśli chodzi o Salomona Tannenbauma, nawet mu na myśl nie przyszło wspominać austriackiego cesarza, choćby w nazwie gospody, którą i tak wkrótce zamknięto, a na jej miejscu otwarto sklep z artykułami żelaznymi, bo pozostali goście także nie mogli się przyzwyczaić do nowej nazwy i ilekroć przyjeżdżała do Zagrzebia jakaś ważna osoba, jakiś minister, królewski pełnomocnik albo wysoki oficer, któryś pijaczyna dostawał za austriackiego cesarza po piętach.
Od tego czasu Salomon Tannenbaum nigdy nie udawał bohatera, a kiedy rzucał kapeluszem w stronę wieszaka, starał się nie trafić przynajmniej raz na trzy rzuty.
Osiem lat później – było lato – długa kolumna wspinała się w stronę Mirogoju, niosąc trumnę z ciałem ludowego przywódcy Stjepana Radicia*. Dokoła kręciło się mnóstwo żandarmów, agentów w cywilu i rozmaitych szpicli, dla których była to okazja do awansu. Wszyscy oni pilnie uważali, żeby jakiś rewolucjonista nie wyrwał się z kolumny z hasłem przeciw królowi i królowej, ale nie działo się nic i było nudno, przynajmniej z punktu widzenia policji. Słychać było tylko szloch i powolny stuk tysięcy, już to gumowych, już skórzanych, już to drewnianych podeszew, który, jeśli zamknie się oczy, mógł brzmieć groźniej od uwłaczania czci królowej i nawoływań do obalenia państwa i systemu, bo wydawało się, człowiekowi z zamkniętymi oczyma i ślepcowi, że ludzi, którzy przyszli na pogrzeb, są miliony i że w każdym ich kroku słychać tylko rozpacz, gorycz, nienawiść i zemstę.
Nie jest jasne, z jakiego powodu akurat w tym czasie pod bramą mirogojskiego cmentarza znalazł się Samuel Tannenbaum, ale gdy stał tak i patrzył, raz na oprawców i żandarmów, raz na żałobną kolumnę, jego uczucia się zmieniały. Kiedy spojrzał na tłum, wsłuchał się w stuk tysięcy podeszew i przeraził tego, co słyszy, jego serce zwracało się przeciw oprawcom i żandarmom, ale kiedy zobaczył ich oczy, wypełnione tą szczególną nienawiścią, od której trzaskają kości i krew krzepnie w żyłach, Salomon Tannenbaum przemieniał się w wieśniaka z Liki lub Slavonii, który opłakuje martwego przywódcę i zbiera odwagę w zaciśniętych pięściach. Ta niepewność zostanie w nim do końca i będzie jego nieczystym sumieniem. We własnym odczuciu Salomon Tannenbaum zawsze był po niewłaściwej stronie.
Kilka miesięcy po pogrzebie ludowego przywódcy Salomon Tannenbaum podjął decyzję, że poprosi o rękę Ivki Singer, córki kupca towarami kolonialnymi z ulicy Mesničkiej. Ivka była małym dodatkiem do wielkiego interesu.