Festiwal opowiadania

2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań, red. i posł. Andrzej Skrendo, Forma, Szczecin 2008 (Kwadrat)


Uformowany na północy zbiór opowiadań współczesnych pisarzy w dużej mierze odzwierciedla to, co dzieje się obecnie w polskiej prozie. Zebrane w tomie utwory nie były dotąd publikowane, a większość z nich została napisana specjalnie z myślą o nim. W antologii znalazły się zarówno teksty nieco bardziej tradycyjne w podejściu do języka i reguł narracji, proza realistyczno-satyryczna, jak i awangardowa. Do pierwszej grupy należą teksty penetrujące i ujawniające za pomocą opisów potocznych zdarzeń sferę metafizyczną. Grupa druga to proza nadzwyczaj zabawna, żwawa oraz jędrna, pokazująca to, co doraźne, dojmujące i groteskowe. Grupę trzecią tworzą natomiast opowiadania autorów szczególnie wyczulonych na językowe walory tekstu, wykazujących się własną inwencją formalną. Ale zebrane w tym tomie utwory można dzielić również według kryterium tematycznego. Skłaniają do tego zwłaszcza dwie tendencje: zapisywanie doświadczenia kobiecego i męskiego, które z dwóch różnych perspektyw, mówią o tym, jak wyglądają relacje międzyludzkie, oraz próby uchwycenia doświadczenia emigracji czy zapisy przebywania w innej kulturze i w innym języku.


OKIEM REDAKTORA

Książka, którą przedstawiamy Czytelnikowi, zawiera zbiór opowiadań współczesnych polskich pisarzy. Oto zasady jej powstania. Po pierwsze, zwróciliśmy się o teksty do wielu autorów, niektórzy z nich z różnych powodów nie skorzystali z naszej oferty, inni nadesłali swe utwory, ale nie weszły one do tomu. Zestaw nazwisk – jak zawsze w przypadku tego rodzaju wydawnictw – jest zatem rezultatem działania wielu czynników, wśród nich główną rolę odegrały decyzje samych pisarzy oraz wybory redaktora i wydawcy. Cieszymy się, że udało nam się skłonić do współpracy wielu znakomitych artystów słowa, z różnych pokoleń i o różnych poglądach. Po drugie, zebrane utwory nie były dotąd publikowane. Wielu autorów napisało opowiadania specjalnie do tego tomu. Po trzecie, zamierzeniem tego tomu jest pokazanie – w ograniczonym zakresie, ale, mamy nadzieję, że w sposób dość reprezentatywny – tego, co dzieje się w polskiej prozie współczesnej. Książka ta nie jest zwykłą antologią: okolicznościową, regionalną, konkursową etc. Autorzy mieli całkowitą dowolność w wyborze formy i tematu.
Przedsięwzięcie podjęte przez wydawnictwo Forma nie jest jednorazowe. Podobne tomy będą się ukazywać co dwa, trzy lata.

Układ tomu i następstwo opowiadań - to kwestie, które muszą tłumaczyć się same. Wystarczy powiedzieć, że z jednej strony chodziło o to, aby książka zaciekawiała swą różnorodnością, a z drugiej – aby nie ulegało wątpliwości, że jest efektem działania przemyślanej strategii i ma ścisłe reguły spójności.
Proponuję zastanowić się nad czymś innym. Nad kwestiami nieco bardziej ogólnymi, które jednak blisko wiążą się z prezentowaną książką. Zadajmy sobie pytanie: jak wygląda dziś polska literatura, dziś, czyli niemal 20 lat po odzyskaniu swobody w roku 1989? Już samo to pytanie, wydawałoby się neutralne, wcale neutralne nie jest. Owa „swoboda” wielu wydaje się czymś dyskusyjnym i wątpliwym. Coś się zatem zmieniło, ale nie wiadomo dokładnie, co. Na pewno zmieniały się warunki komunikacyjne określające kształt życia literackiego. Zniesiono cenzurę, życie kulturalne się zdecentralizowało, zadebiutowały co najmniej dwa nowe pokolenia (roczniki 60. i 70.), połączyły się w jedno – obieg emigracyjny i krajowy. Jednak na tym historia literatury najnowszej nie skończyła się. Rychło, już w połowie lat 90., krytycy i pisarze doszli do wniosku, że zamiast cenzury pojawił się terror mediów, o wartości i poczytności zaczęły decydować mechanizmy reklamowe, książka stała się towarem – mało atrakcyjnym towarem, bo pozbawionym aury czegoś zakazanego politycznie. Życie kulturalne zamiast się zdecentralizować, zatomizowało się i zanikło, a następnie odrodziły się mechanizmy centralizujące – znane pisma, znane wydawnictwa, władza dystrybucji i sprzedaży na nowo zaczęły odgrywać wielką rolę. Szybko straciliśmy wiarę w to, że wraz z pojawieniem się wielu nowych pisarzy pojawiło się w literaturze wiele nowego. Przeciwnie, rychło okazało się, że wśród młodych autorów jest niewiele nowych talentów. Literatura powstająca lub powstała na emigracji nadal jest słabo znana.

Do tego obrazu warto dodać jeszcze kilka wątków. Zmniejszył się zakres oddziaływania krytyki (choć pewnie nigdy nie był zbyt wielki), a w roli krytyków występują teraz recenzenci, którzy w swych ocenach kierują się ideologicznymi oczekiwaniami swych szefów. W efekcie krytyka stała się zabawą, i to zabawą śmiertelnie nudną. Z góry wiadomo nie tylko kto (bo to mniej ważne), ale w jaki sposób w jakiej gazecie zrecenzowana zostanie książka konkretnego pisarza. Doszło też do osobliwego rozwarstwienia: książki z list bestsellerów prawie w ogóle nie są recenzowane na łamach czasopism literackich, zaś te recenzowane na ich łamach nie są czytane i mają niskie nakłady. Krytycy – co jest szczególnie przygnębiające – czytają tak różne rzeczy, że często nie są w stanie rozmawiać ze sobą, gdyż zwyczajnie każdy z nich czyta co innego. Zamieszanie objęło zresztą nie tylko bieżącą produkcję literacką – nie wiadomo również, jaki jest dziś kształt kanonu, czym kanon jest i czy w ogóle powinien istnieć. Dziwna jest ponadto sytuacja debiutu – z jednej strony jest tak, że istnieje ogromne zapotrzebowanie na nowe „wydarzenia” i nowe nazwiska. Z drugiej, choć nietrudno wydać dziś książkę, bardzo trudno natomiast sprawić, aby została ona zauważona. Trudno, bo musi wydarzyć się coś nadzwyczajnego, aby poruszyć machinę medialną i zainteresować nią, a poprzez nią rzesze czytelników, czymś nowym. Gdy jednak już ona ruszy, nie zatrzyma się aż do momentu kompromitacji. Znaczący jest tu przykład Sławomira Shutego, który ze swej krytyki mediów uczynił świetny temat medialny, został przez media kupiony (za własną zgodą), wykorzystany i porzucony. Świadectwem smutnego końca jest jego ostatnia powieść.

Oto – zarysowane w ogromnym uproszczeniu – warunki, w jakich powstaje dziś literatura. Być może jest tak, że nie mają one w sobie – wbrew pozorom – tak wiele dramatyzmu. Powstał jakiś stan normalności, ustabilizowały się mechanizmy rządzące komunikacją literacką, ustaliły pewne hierarchie. Wybory pisarskie nie mają zatem w sobie wielkiego dramatyzmu, bo niby wolno wszystko i każdy ma szansę. Zarazem jednak bardzo dojmujące jest uczucie jakiejś fikcyjności, umowności, hipokryzji całej tej sytuacji. Można by zatem powiedzieć, że prezentowany zbiór ukazuje się w momencie pozornie nieznaczącym, nienacechowanym, słabo wyróżnionym na osi czasu i na mapie zdarzeń. Być może – jak sądzimy i jak mamy nadzieję – jednak o czymś zaświadcza i coś zapowiada.

Gdyby spojrzeć na zebrane tu opowiadania z punktu widzenia poetyki, to zarysowują się pewne prawidłowości. Po pierwsze, znajdziemy tutaj teksty nieco bardziej tradycyjne w swym podejściu do języka i reguł narracji. Penetrujące i ujawniające za pomocą zapisów potocznych zdarzeń sferę metafizyczną. Mówiące o istnieniu jakiegoś innego porządku niż porządek doraźności. Należą do nich między innymi opowiadania Jerzego Sosnowskiego i Artura Daniela Liskowackiego. Po drugie, znajdujemy prozę realistyczno-satyryczną. Prezentują ją między innymi Kain, Suskiewicz. Tę prozę świetnie się czyta. Jest zabawna, niepozbawiona efektów komediowych, żwawa, świeża i jędrna. Pokazuje – w przeciwieństwie do pierwszego nurtu – w pewnym wyjaskrawieniu to, co doraźne, dojmujące, groteskowe. Po trzecie – mamy tu prozę, którą można by nazwać bardziej awangardową, eksperymentalną, campową. Nazwy te są umowne, a mają wskazywać na pewne szczególne wyczulenie takich autorów, jak Wiedemann, Wróblewski, Foks, Rudnicki, Malzahn, Płaczek, Sakowicz, Niewrzęda, na językowe i formalne walory tekstu. Każdy z wymienionych pisarzy jest oczywiście inny i osobny, a jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że jest coś, co ich łączy, a co trudno nazwać. Tym czymś jest podobny rodzaj wrażliwości językowej. Nie szukanie metafizyki poza doraźnością, nie sama doraźność ukazana w krzywym zwierciadle, ale język, gry narracyjne, dążność do ukazania własnej inwencji formalnej łączy te teksty w pewną luźną grupę.

Te podziały nie obejmują wszystkich tekstów, są takie, które trudno zakwalifikować. Wymieniłbym tu np. utwory Pluty i Ćwiklińskiego, bardzo różne, a jednak podobne. Pierwszy ostentacyjnie dokumentalny, jakby bliższy drugiemu z wymienionych nurtów, drugi fingujący dokumentalność za pomocą mechanizmów literackich – i bliższy w tym nurtowi trzeciemu. A jednak oba teksty są osobne i trudne do zakwalifikowania.

Zebrane utwory można dzielić również wedle kryterium tematycznego. Wskazałbym dwa zwłaszcza tematy, które wyróżniają się spośród innych. Pierwszy to zapisy doświadczenia kobiecego i męskiego. Mamy kilka opowiadań, które z dwóch różnych perspektyw, męskiej i kobiecej, mówią o tym, jak wyglądają relacje międzyludzkie. A także miłość. Co ważne, w tekstach Iwasiów i Helbig różnica ta zostaje wysłowiona dość wyraźnie w języku feministycznym, co wzbogaca i komplikuje opisywaną teraz problematykę. Drugi ważny temat to – jak się wydaje – doświadczenie emigracji, czy też po prostu zapisy przebywania w innej kulturze i w innym języku. Takich opowiadań jest sporo, co chyba zresztą można uważać za znak rozpoznawczy wydawnictwa Forma. Ukazało się w nim kilka ważnych książek o przeżyciu emigracji, często pisanych przez autorów przebywających długo lub stale poza granicami kraju. Ale oczywiście tu znów trzeba się zastrzec – zarysowany podział tematyczny nie jest rozłączny. Różne tematy krzyżują się w poszczególnych opowiadaniach.

Czy nurty rysujące się w naszym tomie są rzeczywiście najistotniejsze z punktu widzenia całej polskiej prozy? Nie odważyłbym się tak powiedzieć. Ale z całą pewnością są obecne mocno. Metafizyka, proza realistyczno-groteskowa, nurt awangardowo-postmodernistyczny (ta nazwa mnie szczególnie uwiera, jest najmocniej umowna). Tworzą one interesujący układ, w którym widać oddziaływanie różnych tradycji, które można by umownie sygnować w przypadku pierwszym nazwiskami Miłosza i Herlinga-Grudzińskiego (jako autora opowiadań), a w trzecim Gombrowicza i Białoszewskiego. Wymienianie patronów dla nurtu drugiego, w takim kształcie, w jakim prezentuje się on w tym zbiorze, byłoby zbyt ryzykowne, z tego więc rezygnuję.

Na koniec uwaga następująca. Bez wątpienia żyjemy dziś w czasie pewnego pomieszania, a na pewno równorzędności wielu tradycji. Nie istnieje tradycja uprzywilejowana, ani tym bardziej centralna. Mamy do czynienia z wyborami pisarskimi, które mają autonomiczną motywację i równorzędne uzasadnienie estetyczne. Ocenianie tych tradycji, zwłaszcza w ramach krótkiego posłowia, byłoby lekkomyślnością. Można jednak powiedzieć, że sytuacja taka, oprócz zalet – a jedną z nich jest pewna swoboda w podejmowaniu decyzji artystycznych – ma również swe niewygody. Pojawia się bowiem niebezpieczeństwo zerwania dialogu, wyboru w sytuacji zupełnej równorzędności wartości, które nie muszą i nie chcą się ze sobą komunikować.
Przedkładając Czytelnikowi nasz tom, mamy nadzieję, że niebezpieczeństwo to udało się zażegnać. Że prezentowane opowiadania wchodzą z sobą w dialog, przeglądają się w sobie nawzajem i toczą ze sobą interesującą i ważną dla nas, ważną tu i teraz, rozmowę. Rozmowę o tym, czym jest literatura, czym jest dziś dla nas i czym stać się może.
– Andrzej Skrendo


TREŚCI

Jerzy Sosnowski, „U.R.L.O.P”
Paweł Przywara, „ABSOLUTYSTA”
Artur Daniel Liskowacki, „ODCHODZĄC, WRACAJĄC”
Marek Gajdziński, „KOREK”
Karol Maliszewski, „SEKTA”
Inga Iwasiów, „U CINDY”
Dariusz Muszer, „NASZA KLASA”
Brygida Helbig, „KALLEMALLE”
Artur Becker, „MOJA KOCHANKA”
Krzysztof Gedroyć, „AKOMPANIAMENT”
Janusz Rudnicki, „ZAWAŁ MAM...”
Adam Wiedemann. „KEEP WALKING”
Krzysztof Ćwikliński, „NUESTRA SENORA DE LA SOLEDAD”
Jerzy Pluta, „OSTATNIA SZANSA ERICHA SCHUMACHERA”
Marcin Bałczewski, „JAN VERTELLEN”
Dawid Kain, „HODOWLA”
Łukasz Suskiewicz, „MIESZKANIA”
Zygmunt Stamm, „KATHARSIS CON FIGURIS – TRENY”
Waldemar Góźdź, „DAWID”
Darek Foks, „ROCZNICA ŚMIERCI”
Miłka O. Malzahn, „PRZED-WIERSZE(M)”
Grzegorz Wróblewski, „CLLAAARIIIIS”
Michał Płaczek, „LITOŚĆ”
Krystyna Sakowicz, „KSIĘGI”
Krzysztof Niewrzęda, „NIEUNIKNIONA SNOPODOBNOŚĆ”
Anatol Ulman, „OBIAD ZABÓJCÓW”
Lech M. Jakób, „ZJADACZ KSIĄŻEK”


OPINIE

...tom – skonstruowany ponad rozmaitymi podziałami – łączy tedy obieg krajowy z emigracyjnym, patriarchalny z feministycznym, młodoliteracki z „dojrzałym”, a wszystko po to, by móc pokazać aktualnie panujące w polskiej prozie trendy i bogactwo formalno-językowych rozwiązań. Każdy z dwudziestu siedmiu obecnych w zbiorze prozaików jest – co oczywiste – na swój sposób niepowtarzalny i każdy z nich posiada własną wrażliwość językową, a mimo to da się pogrupować ich utwory choćby pod względem dokonywanych przez twórców wyborów tematycznych. Dlatego zamieszczone w antologii opowiadania – z grubsza rzecz ujmując – dzielą się na trzy sekwencje, zdominowane przez trzy wyraźnie zarysowane problemy tematyczne: naświetlane z dwóch perspektyw relacje damsko-męskie, doświadczenie emigracji oraz (...) kłopotów z pisaniem. (...) W moim odczuciu składające się na tom „2008 antologia współczesnych polskich opowiadań” teksty, dialogując ze sobą, wzajemnie się dopełniają i dopowiadają. Wszak sekret dobrego polskiego bigosu tkwi poniekąd w tym, że wszystkie jego składniki – mimo swej różnorodności – są w stanie zespolić się w jedno, mające wyjątkowy smak danie.
– Agnieszka Nęcka, „artPapier”

Kompilacja ta, w założeniu nie poddana żadnym rygorom co do treści, tematyki czy pochodzenia regionalnego (...), pomimo swej różnorodności jest pozycją dość spójną. Efekt ten osiągnięto, umiejętnie zestawiając poszczególne opowiadania, w ten sposób, iż każde kolejne nawiązuje do elementu poprzedniego. (...) W tej wielości form po części realizuje się ambitny zamysł wydawcy ustanowienia dialogu między różnymi tradycjami pisarskimi.
– Bartosz Chmielewski, „Lampa”

Wszystkożernego „zjadacza książek” z opowiadania Lecha M. Jakóba torsje łapały nie po zleżałym pierniku powieści Kraszewskiego, ale po prozie współczesnej, co w smaku przypomina paloną gumę. „2008. Antologia współczesnych polskich opowiadań” pod redakcją Andrzeja Skrendy nie grozi czytelnikom niestrawnością. To 27 dań bardzo różnych i w wiekszości pożywnych. (...) Świat tu przedstawiony w szybkim tempie parszywieje, ale książka nie poraża wizją końca wartości, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Bo grozę sytuacji często rozbija śmiech. Czasem dla odmiany jakiś superman wybucha płaczem, bo czegoś mu w wypasionym życiu bardzo brakuje. Różnorodność podejścia, ironiczny dystans wielu autorów do opisywanych spraw pozwalają zgłębić opasłe dzieło nie tylko z apetytem, ale i w dobrym nastroju.
– Halina Lizińczyk, „Kurier Szczeciński”