Twarze, oblicza, maski

Proza Łukasza Orbitowskiego (i jego portrety)

Autora „Świętego Wrocławia” wielokrotnie nazywano najciekawszym polskim twórcą horrorów (jak twierdzi prozaik: ten gatunek „mówi sakramentalne TAK wszystkim przejawom ziemskiego życia”), klasyfikowanych zresztą jako realistyczne ze względu na świetnie oddany koloryt lokalny i wyjątkowy zmysł konstruowania przestrzeni, a przede wszystkim fantastyki – debiutował „Diabłem na Jabol Hill” w „Science Fiction” 2000, nr 1.




„Jego utwory są swoistym połączeniem powiastki filozoficznej, [...] prozy psychologicznej i ambitnej fantastyki” – witał młodego pisarza ciepłymi słowami Wojciech Kajtoch. Akcja na poły realistycznych opowiadań rozgrywa się najczęściej w rodzinnym mieście pisarza – Krakowie. W narracjach łatwo wychwycić pierwiastki realistyczne (język ulicy, konteksty społeczne, losy „ja” - wyrazistej kreacji „jednostki ludzkiej”), często funkcjonujące jako piętno zwyczajności bądź element determinujący narodziny sił nadnaturalnych. Orbitowski nasyca znane miejsca duchami, koszmarami (balansowanie na granicy jawy i snu, rekwizyty grozy), elementami nadprzyrodzonymi.

Zwinnie realizowana fabuła, metanarracyjne wstawki podkreślające irracjonalność doznań i zdarzeń, zaskakująca pointa, uciekanie się do ironii, persyflażu - to charakterystyczne składniki opowiadań pomieszczonych w wymienionych zbiorach oraz składniki powieści „Horror Show” (Kraków 2006). W swojej pierwszej dużej fabule Orbitowski „opowiada o próbie zachowania czy też odzyskania tożsamości”. Osadzona w realiach współczesnego Krakowa opowieść-układanka o Giełdziarzu, jego zetknięciu się z paskudnym Wujem i rudym kotem prowadzi do odkrycia makabrycznej tajemnicy starego domu...

Uwiodła i zadziwiła, przebijając wcześniejsze pozycje i rozmiary prozy krakowska książka 2007 roku – „Tracę ciepło”. Historię chłopięcej i męskiej przyjaźni, realizującej przekornie wzorzec Bildungsroman (przypowieść o polskiej szkole i przełomie 1989), osnuł Orbitowski wokół kryminalnej intrygi, rozwijanej w oparach grozy i magii.
Główni bohaterowie, Kuba i Konrad – kumple z podstawówki na krakowskim Kazimierzu – próbują rozwiązać zagadkę śmierci szkolnego woźnego. Dookoła mnożą się jednak dziwne, mrożące krew w żyłach zdarzenia. Duchy umarłych przechadzają się wśród żywych. Tajemnicza sekta i jej prorok rosną w siłę. Znanym im światem zaczynają rządzić mieszkańcy tajemniczej krainy jezior… Młodzieńców ocalić może jedynie udział w przestrzeniach dla innych niedostępnych...
Trzymającą w napięciu, fantastycznie uformowaną opowieść grozy traktowano również jak niepokojący przewodnik po zakamarkach Kazimierza, zanim stał się on dzielnicą turystycznych atrakcji…

W swojej tegorocznej, „wrocławskiej” powieści piewca tematyki osiedlowej powraca do korzeni, zapraszając czytelników do polskiego Twin Peaks… – jak twierdzi i kusi wydawca.
Tym razem w blokach nie zagnieździły się diabły ani duchy, a druga przestrzeń życia. Z każdym dniem na dziwnym osiedlu Polanka przepada coraz więcej ludzi, mnożą się gapie, wyznawcy i badacze, szaleństwo ogarnia administrację i media. Nieokiełznany „Święty Wrocław” można czytać jako horror-balladę o Polsce proroków, pielgrzymów i wariatów, o mieście pierwszych miłości, o wiośnie dziewięciu cudów, o zbliżającej się katastrofie. Powraca w tekście i wykuwa się w świadomości czytelnika motyw modlitewny: „Święty Wrocławiu, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami”…


FRAGMENT

Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt.
Niektórzy — jak pies, który przychodzi do mnie — utrzymują, że nigdy nie istniał. Pies mówi: to było zwykłe osiedle, tyle że brudniejsze od innych, nieprawda, że ludzie tam poszaleli, a jeśli poszaleli, to nie bardziej niż na Starym Mieście, w Krzykach czy Psim Polu. Cały świat dostał szmergla, a szmerglem jeszcze większym jest zrzucanie winy na jedno miejsce — kiwa poważnie kanciastym łbem i patrzy na mnie ocalałym okiem, oplecionym kremowym pierścieniem ropy. (…)

Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt. Próbuję spisać tę historię. Nie mam dokumentów ani świadectw, tylko urywki historii, wspomnień, słowa moich zwierząt. Nikt, kto był w Świętym Wrocławiu, nie może o nim opowiedzieć, a ci, którzy widzieli go z zewnątrz, albo nie żyją, albo mają lepsze rzeczy do roboty.

Nie pisałbym, gdybym znalazł inne zajęcie lub lepsze towarzystwo. Trudno rozmawiać tylko ze zwierzętami i pozostać przy zdrowych zmysłach. Nawet nie wiem, która jest godzina. Nie odróżniam nieba od ziemi — być może zwisam z gwiazdy głową w dół. Czasem śnię, że się obudziłem. Opisuję Święty Wrocław jako rozmowę z samym sobą.

Zaczęło się na przełomie zimy i wiosny, w najpaskudniejszy czas roku. Do połowy marca mróz ścinał miasto, śnieg skrzypiał pod butami, a na samochodach siedziały wielkie białe czapy. Temperatura — jeśli wierzyć emerytom — spadała do minus dwudziestu w dzień, na ulicach leżały zamarznięte koty i gołębie. (…) Mróz ustąpił gdzieś w połowie marca…


Głosy o „ŚWIĘTYM WROCŁAWIU”


Nic w horrorze Orbitowskiego nie jest oczywiste. Nie ma tu tanich chwytów znanych z powieści tego typu, nie ma niepotrzebnego epatowania krwią czy wnętrznościami. Sceny z opętanymi mieszkańcami Świętego Wrocławia czy ostateczna bitwa potęgują atmosferę grozy. Jest strasznie, tym bardziej że wszystko dzieje się w znanej przestrzeni. Na polskich blokowiskach zwykle trzeba się bać zakapturzonych osiłków popijających piwo na ławkach lub ekshibicjonisty w windzie. Te znane strachy są zupełnie nieporównywalne z tym, co zagnieździło się na Polance. Orbitowski wykreował to, co przerażające z umiejętnością godną mistrza gatunku Stephena Kinga. I tak jak u amerykańskiego pisarza każda scena prowadzi do nieuchronnej katastrofy.
(Agnieszka Kołodyńska, „Gazeta Wyborcza Wrocław”)

„Święty Wrocław” napisany jest rytmicznym językiem, wątki przeplatają się dynamicznie, a bohaterowie zmieniają w szybkim tempie. Dynamiczna horror-ballada broni się filmowością spojrzenia wszystkowiedzącego narratora i świetnie zarysowanym drugim planem. Specjalnie nie zdradzam fabuły, bo w „Świętym Wrocławiu” poza niepokojącą atmosferą, malowniczymi obrazami, wyrazistymi postaciami – bardzo ważne są suspens i intryga, przyprawione czarnym humorem. (Adrian Chorębała, „Machina”)

Łukasz Orbitowski tym razem z Krakowa przenosi się do Wrocławia, choć nie rezygnuje ze stylistyki horroru. Tym razem w jego książce straszy miejsce niesamowite. Osiedle, do którego można wejść, ale z którego się już nie wychodzi. Osiedle, które nieodmiennie zmienia – fizycznie i psychicznie tych, którzy znajdą się w jego granicach. Przyznaję, że nie lubi,ę kiedy w książce, zwłaszcza fantastycznej strefa wrażeniowa, opisowa przeważa nad akcją. Lubię jak coś się dzieje i już. Wyjątków jest niewiele, a należą do nich Jacek Dukaj, chociaż przy czytaniu jego książek mózg mi paruje, i właśnie Łukasz Orbitowski. Dlatego "Święty Wrocław" mnie pochłonął, tak jak książkowy Święty Wrocław pochłonął mieszkańców.
(Monika Frenkiel, Onet.pl)

Odwlekanie w nieskończoność rozwiązania zagadki, podtrzymywanie czytelniczej niepewności dezorientacji to także sprawdzone chwyty współczesnej powieści grozy. Klasyka klasyki. Wydobywam konwencjonalność powieści Orbitowskiego bynajmniej nie po to, żeby czynić pisarzowi wymówki. Wręcz przeciwnie - krakowski prozaik od lat uprawia z powodzeniem pisarstwo rozrywkowe i ma świadomość rzemiosła. Po prostu wie, jak to się robi. Jako rzemieślnik jest naprawdę niezły.
(Dariusz Nowacki, „Gazeta Wyborcza”)

Wydawca reklamuje książkę jako wariację na temat polskiego Twin Peaks. Zastanawiam się właśnie, co bardziej mnie przeraża: te bardzo polskie tapety, boazerie, meblościanki, czy diaboliczną rzeczywistość, którą skrywają pod spodem. Metafora horroru, który ukrył się pod powierzchnią ścian w zwyczajnym blokowisku, jest zresztą godna przemyślenia. Do koszmaru małej stabilizacji Orbitowski dorzucił sporo biblijnej symboliki. Niektóre „znaki", zwiastujące nadejście Świętego Wrocławia, kojarzą mi się z zapomnianą książką Nicka Cave'a, Gdy oślica ujrzała anioła. Deszcz leje się z nieba, rzeka występuje z brzegów, zwierzęta giną w tajemniczych okolicznościach. Policja jest bezsilna, media szaleją, ludzie organizują się w komitety blokowe. Święty Wrocław wymierza sprawiedliwość. Orbitowski funduje swoim bohaterom małą apokalipsę(…). Powieść przeczytałam w jedną noc, bo czyta się dobrze, wciąga, momentami straszy, a potem można jednak zasnąć przy zgaszonym świetle. Z dala od ściany.
(Hanna Rydlewska „Exklusiv”)


O AUTORZE

Łukasz Orbitowski (1977) – pisarz, felietonista, recenzent wszechstronny. Absolwent filozofii UJ. Terminował u horrorystów, fantastów, awangardzistów i realistów. Opublikował powieści: „Horror Show", „Tracę ciepło" (krakowska książka 2007 roku), a ostatnio – „Święty Wrocław". Ze swoich opowiadań ułożył zbiory: „Złe Wybrzeża", „Szeroki, głęboki, wymalować wszystko", „Wigilijne psy" (dla starszych), „Prezes i Kreska. Jak koty tłumaczą sobie świat" (dla małych i dużych). Współautor tomów „Tancerz" i „Przeciwko wszystkim" z cyklu powieściowego „Pies i klecha".
Pisze gęstą prozę z bohaterami twardo stąpającymi po glebie i dzielnie stawiającymi czoła wyzwaniom tego czy tamtego świata. Jak powiadają w KRK, Luke Skywalker polskiej fantastyki.
Strona autorska: www.orbitowski.pl