Portugalskie spojrzenie Mii Cuoto

Mia Cuoto:
Ostatni lot flaminga, przeł. Elżbieta Milewska, PIW, Warszawa 2005 (80 Światów)
Naszyjnik z opowiadań, wybór i oprac. Dorota Kwinta, Jakub Jankowski, José Carlos Dias, przedm. Eugeniusz Rzewuski, Instytut Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich UW–Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2008 (Biblioteka Iberyjska)
Taras z uroczynem, przeł. Elżbieta Milewska, Świat Książki, Warszawa 2009 (Lemur)
Lunatyczna kraina, Karakter, Kraków 2010


Moją rasą jestem ja, Jan Ptasznik. [...]
Moją rasą jestem właśnie ja. Osoba jest indywidualną ludzkością. Każdy człowiek to inna rasa, panie policjancie.

Mia Couto – urodzony w 1955 r. w Beirze pisarz mozambicki (prawdziwe nazwisko António Emilio Leite Couto), jest jednym z najwybitniejszych prozaików tworzących w języku portugalskim. Oprócz krajów portugalskojęzycznych, gdzie cieszy się ogromną popularnością, jest znany i tłumaczony w Anglii, Hiszpanii, Norwegii, Francji, Szwecji, Niemczech, Holandii, Belgii, Chile, Danii, Grecji, Finlandii, Izraelu, Południowej Afryce, Chorwacji, Bułgarii, Republice Czeskiej i we Włoszech.
Couto urodził się w rodzinie białych Portugalczyków w czasie, gdy Mozambik był kolonią tego kraju. W swojej prozie ukazuje wpływ długoletniej wojny domowej na życie mieszkańców Mozambiku. Jego twórczość bywa porównywana z południowoamerykańskim realizmem magicznym.

W Polsce wydano 2 jego powieści: „Ostatni lot flaminga” („O Último Voo do Flamingo” 2000) i i „Taras z uroczynem”, a także przeglądowy zbiór nowelistyczny „Naszyjnik z opowiadań” (Instytut Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich UW–Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, 2008 PL), w mało znanej jeszcze serii Biblioteka Iberyjska. Wkrótce ukaże się najsłynniejsza, zekranizowana „Lunatyczna kraina”.

Określany mianem „białego z czarną duszą” Mia Couto jest z zawodu biologiem i ekologiem ale całe jego dorosłe życie jest związane z literaturą i dziennikarstwem. Jest autorem kilku tomów opowiadań, nowel oraz powieści.
Uwarunkowania historyczne (wojna domowa w latach 1962-1992) sprawiły, że osią tematyczną jego prozy są losy kraju i ludzi umęczonych wojenną zawieruchą. Nie jest to jednak proza czysto realistyczna, gdyż Mia Couto, zafascynowany miejscowymi tradycjami, wierzeniami i folklorem, tworzy własny, niepowtarzalny świat przedstawiony, zbudowany z konglomeratu elementów realnych, mitycznych i fantastycznych. Ważnym elementem niezwykłej prozy tego autora jest także język. Mia Couto nazywany jest „magiem” języka portugalskiego, który pod jego piórem staje się materią poddającą się zaskakującym zabiegom transformacji. Na bazie literackiej oraz zafrykanizowanej portugalszczyzny stworzył barwny, poetycki idiolekt, który doczekał się już własnego słownika. Jest jedynym autorem afrykańskim zasiadającym w Brazylijskiej Akademii Literatury.

Nagrody literackie?
Powieść „Terra Sonâmbula” („Lunatyczna kraina”; zekranizowana) – w 1995 otrzymała nagrodę Związku Pisarzy Mozambiku; w 1996 nagrodę brazylijskiego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki; w 2000 – Nagroda ALOA (Dania) dla najlepszej książki Trzeciego Świata; w 2002 – NOMA African Award.
Mia Couto jest ponadto laureatem kilku innych nagród w Mozambiku i Portugalii. Kilka jego utworów doczekało się adaptacji filmowych i teatralnych w Mozambiku, Portugalii, Południowej Afryce, Brazylii i we Włoszech.


Naszyjnik z opowiadań

Zbiór dwudziestu opowiadań mozambickiego pisarza Mia Couto, jednego z największych mistrzów literatury pisanej w języku portugalskim.
Opowieści zawarte w tej książce zabierają nas do Mozambiku, skolonizowanego i ogarniętego wojną, ale także – a może przede wszystkim – do współczesnego, niepodległego Mozambiku, amalgamatu kultur, tradycji i języków. Pisarstwo Couto oczarowuje, w miarę jak ukazuje on naszym oczom swój kraj, w którym flirtują ze sobą i krzyżują się kultury – Wschodu i Zachodu, Afryki i Europy; tradycje – racjonalna i magiczna oraz mowy – język portugalski i języki Afryki. Nie jest to jednak literatura etniczna, ale nawiązująca do tradycji oralnej literatura filozoficzna.
Publikację poprzedza przedmowa Eugeniusza Rzewuskiego, afrykanisty, byłego ambasadora Polski w Angoli i byłego wykładowcy Uniwersytetu im. E. Mondlane`a w Maputo. W funkcji posłowia występuje tekst opiekunów przedsięwzięcia translatorskiego , a także esej samego Mii Couto, poruszający zagadnienia związane z pojęciem luzofonii.


Taras z uroczynem (A varanda do frangipani: Romance)

Mikropowieść „Under the Frangipani” Mii Couto zapewne będzie czytana przede wszystkim jako tajemniczy „pamiętnik zza grobu”, prawie thriller z elementami satyry na żywych nowoczesnościowców... bądź zaskakujący Latynosów i Europejczyków „kryminał magiczny” z Mozambiku. Książka piszącego po portugalsku autora z Afryki to odświeżające połączenie egzotyki języka i wierzeń, nieznanych rytuałów ciał i dusz, dawnych modeli opowiadania (sztuka oralna starych monologistów) z intrygą prawie sensacyjną i czarnym humorem. Nie brakuje tu żarliwych uwag i przyczynków do refleksji o człowieczeństwie dzisiaj czy - zwyczajnie - „ludzkich” obserwacji obyczajowych i społecznych. Taras z uroczynem to smaczny kąsek dla wszystkich, którzy poszukują w literaturze czegoś oryginalnego - od pozamainstreamowej tematyki po niepowtarzalny sposób wyrażania się w literaturze.
Swą historię opowiada Ermelindo - skromny cieśla, który... nie żyje od dwudziestu lat. Nieboszczyk po niezgodnym z tradycją pochówku stał się zbłąkanym duchem. By zaznać „ostatecznego” spokoju, musi wstąpić w kogoś żywego, kto niebawem umrze i zostanie zwyczajowo już pochowany. W ten sposób „wchodzi w skórę” Izidine’a – inspektora policji, który prowadzi śledztwo w sprawie rytualnego morderstwa dyrektora miejscowego domu starców. Śmiertelnie poważna sprawa i śledztwo w toku zaskakują tak człowieka, jak ducha w nim - bowiem zbyt wielu odwiedzanych i przesłuchiwanych ochoczo przyznaje się do win(y)...
Tytułowy uroczyn [czerwony], znany też jako plumeria czy Frangipani, to pochodzący z Ameryki „kwiat świątyń buddyjskich”.


Ostatni lot flaminga (O Último Voo do Flamingo)

Akcja ożywczej fabularnie, potwornie podniecającej czytelników książki rozgrywa się w Mozambiku, ojczyźnie piszącego po portugalsku Couto.
Narratorem powieści jest tłumacz z Tizangary. W tajemniczych okolicznościach zaczynają wylatywać w powietrze żołnierze Organizacji Narodów Zjednoczonych, a tłumacz pomaga rozwikłać zagadkę ich śmierci.
Tragikomiczna proza Couto, przywodząca na myśl realizm magiczny, traktuje o archaicznych wierzeniach Afrykańczyków, o poszukiwaniu tożsamości przez naród, który zrzucił jarzmo kolonializmu i przeszedł przez gehennę wojny domowej, opisuje także niezwykłe zderzenie kultury zachodnioeuropejskiej z afrykańską.


FRAGMENT

Rozdział 1: Odcięte okazałe przyrodzenie

Świat to nie to, co istnieje, lecz to, co się dzieje.

(Porzekadło z Tizangary)


Oto nagi fakt: na samym środku drogi krajowej, przy wjeździe do miasteczka Tizangara pojawił się amputowany penis. Od cięte okazałe przyrodzenie. Znalezisko poraziło mieszkańców. Zbiegli się hurmem. Zwartym kołem otoczyli ową rzecz. Ja też tam byłem, ale nie chcąc rzucać się w oczy, trzymałem się na uboczu. Wiadomo, że stojąc z boku, widzi się więcej, jest się zarazem mniej widocznym. Jak mówi przysłowie: gdy igła wpadnie do studni, wielu zagląda, niewielu jednak schodzi, by jej szukać.

W naszym miasteczku nigdy nie wydarzyło się nic niezwykłego. W Tizangarze tylko fakty są nadprzyrodzone. A o faktach się nie dyskutuje. Toteż pognali tam wszyscy jak jeden mąż i nikt nie ruszył się ani na krok. Przez cały dzień wśród gapiów wrzało od plotek. Wymieniali wątpliwości, pokrzykiwali.

Trzeba by to sprzątnąć... jeszcze ktoś rozjedzie.
Rozjedzie? Raczej rozczłonkuje!
Biedny facet, okulał na trzecią nogę.

Ludziska kłębili się i bazarowali w najlepsze, gdy nagle ktoś wypatrzył na niebie błękitny beret.

Patrzcie, tam, na czubku drzewa!

Był to beret żołnierza Narodów Zjednoczonych. Wisiał na gałęzi, kołysany bryzą. Gdy zorientowali się, co to za beret, gwar ucichł jak nożem uciął. Natychmiast zmienili front. Nie warto robić tyle szumu, przecież nic się nie stało, po prostu zadziwiło ich coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli. Rozchodzili się pośpiesznie, przebąkując półgębkiem:

Teraz dopiero rozpęta się burza.
Lepiej pilnować własnego nosa.
Spadajmy stąd!

Rozpierzchli się zatrwożeni. Na gorącym asfalcie pozostał osierocony wypustek. Na suchej gałęzi, wśród podmuchów wiatru, tkwił misyjny beret. Błękit na tle błękitu.

Byłem sam i owładnęło mną dziwne uczucie. Jakiś cierń ranił mi duszę. Jak to mówią, miałem przedsmak żółci i octu. Niby jeszcze nic się nie stało, ale już na coś się zanosiło. Kiedy panu je niezmącona cisza, do głosu dochodzą mroczne przeczucia. Nagle zaskoczył mnie zdyszany głos:

Wzywają cię!
Mnie?

Znałem, i to aż za dobrze, tego posłańca – to Chupanga, adiutant administratora. Wazeliniarz, oślizgły, służalczy typ. Jak każdy lizus był uniżony wobec możnych i arogancki wobec maluczkich. Facet zgrywał ważniaka, udawał, że mnie nie zna. Chciałem podać mu rękę, ale on pośpiesznie prze szedł do rzeczy. No cóż, osioł w towarzystwie lwa przestaje witać się z koniem.

Podobno mówisz płynąco innymi językami.
Owszem, kilkoma.
Miejscowymi czy światowymi?
Jednymi i drugimi. Niektórymi jak po maśle, innymi jak po grudzie.

Posłaniec po żołniersku trzasnął obcasami. Ten zwyczajny odgłos odebrałem jako przestrogę. Wydawało mi się, że anioł przeleciał skrajem przestworzy. I rzeczywiście tak było. Tylko anioły widzą to, co jeszcze się nie dokonało. Dokładnie w owej chwili pojawiły się pierwsze problemy, pierwsze zakręty, w które miał się wlabiryntować mój los. Do rzeczywistości przywołał mnie ponaglający głos Chupangi:

Jego Ekscelencja cię wzywa.

Jego Ekscelencja, czyli administrator. Taki rozkaz nie pod lega dyskusji. Przyjmuje się go bez słowa, udając, że milczenie oznacza posłuch. Nie warto oponować. Jeszcze się taki nie urodził, któremu najpierw wyrosłyby zęby, a dopiero potem usta. Im mniejsza miejscowość, tym większy posłuch.

Tak więc po paru minutach wylądowałem w siedzibie administracji. Mieściła się ona w tym samym budynku, co w czasach kolonialnych, tyle że oczyszczonym z duchów. Domiskiem, zgodnie z obyczajem, zajęli się czarownicy. Niebawem rozległ się głos z piskliwym zaśpiewem:

Wejdź, przyjacielu. Jesteś nam potrzebny.

Estevao Jonas, administrator miasteczka, wypełniał całą szerokość drzwi. Jego twarz wprost ociekała troską. Białą chusteczką co i rusz osuszał czoło. Z powodu hałasu generatora, administrator musiał podnieść głos:

Wejdź, towarzyszu... to znaczy, przyjacielu.

Wszedłem. W środku było znacznie chłodniej. Wiatrak pod sufitem rozdmuchiwał powietrze. Wiedziałem, podobnie jak inni, że administrator Jonas przywłaszczył sobie szpitalny generator wyłącznie do użytku osobistego. Jego małżonka, dona Ermelinda, ogołociła szpitalne oddziały z takiego wyposażenia, jak lodówki, łóżka, kuchenka. W jednej stołecznej gazecie napisali nawet, że to nadużycie władzy. Ale Jonas tylko się z tego śmiał. Mówił, że niczego nie nadużywa, po prostu inni nie mają żadnej władzy. Powoływał się na przysłowie: koźlę pasie się tam, gdzie jest uwiązane.

Kazałem cię zawezwać, bo musimy działać szybciej niż natychmiastowo.

Administratorowi nawet załamywał się głos. Nie bez powodu: lada chwila miała zjawić się oficjalna delegacja. Będą ba dać sprawę odciętego przyrodzenia. Przyjadą władze krajowe i zagraniczne. Nawet z Narodów Zjednoczonych. Będą badać sprawę amputowanego organu oraz inne przypadki zaginięcia błękitnych hełmów. Tizangara nigdy nie gościła tak ważnych osobistości. Głos administratora drżał, gdy wskazując na mnie, powiedział:

Mianuje cię, od zaraz, oficjalnym tłumaczem.
Ale na jaki język?
Nieważne. Każda licząca się władza ma swoich tłumaczy. Będziesz moim osobistym tłumaczem. Rozumiesz?

Nie rozumiałem, ale wiedziałem, że w Tizangarze niczego nie trzeba rozumieć. Toteż swoje obiekcje wyraziłem jedynie chrząknięciem. Wtedy właśnie wkroczyła dona Ermelinda, połowica administratora. Była powszechnie znana jako „Pierwsza Dama”. Spojrzała na mnie tak, jakbym nie zasługiwał na miano człowieka i robiąc wielką łaskę całemu światu, przemówiła:

Podobno przyjedzie jakiś Wioch i zostanie tu, żeby prowadzić śledztwo. Mówisz po włosku?
Nie mówię.
To świetnie, bo Włosi nigdy nie mówią po włosku.
Przepraszam, panie administratorze, właściwie na jaki język mam tłumaczyć?
Angielski, niemiecki. Jakikolwiek, musisz sobie radzić.

Administratorowa ponownie się wtrąciła, usuwając małżonka w cień. Mówiła, poprawiając turban i otrzepując długie tuniki. Według niej był to typowy afrykański strój. Ale my, Afrykańczycy z krwi i ducha, nigdy nie widzieliśmy podobnych szat. W pewnej chwili powiedziała:

Ja, jako Ermelinda, chcę im pokazać, że my tu, w Tizangarze, mamy tłumaczenie symultaniczne.

Poruszyła palcami, by poprawić biżuterię. Mogła pochwalić się większą ilością pierścieni niż Saturn. Następnie zwróciła się do męża z pytaniem, czy już wezwali kulturę.

Kulturę?
Zespoły taneczne.
Wątpię, czy zechcą wystąpić. Bez zapłaty się nie zgodzą.
Czy w tym kraju już nikt nic nie robi z potrzeby serca?
– Pierwsza Dama chciała jeszcze wiedzieć, czy ludzie nadal gromadzą się na szosie. Zamierzała bowiem udać się na miejsce zdarzenia z oficjalną wizytą. Zakłopotany mąż spytał:

Chcesz to zobaczyć?
Chcę.
Wiesz, że leży martwe, na środku drogi?
Wiem.
Według mnie to niestosowne, kobieta z twoją pozycją... razem z tymi ludźmi...

– Nie pójdę tam jako Ermelinda. Udam się oficjalnie, jako Pierwsza Dama. Tymczasem każ usunąć ten motłoch.
– Ale jakże mam rozproszy ć masy?
– A nie mówiłam, żebyś kupił syreny? Czy szefowie, ci z Narodów, nie jeżdżą na sygnale?

Wyszła z miną udzielnej księżnej. Na progu potrząsnęła głową i uzłocone warkoczyki zadźwięczały przy wtórze imponujących naszyjników na obfitym biuście.


Lunatyczna kraina (Terra Sonâmbula)

Zekranizowana powieść Mii Couto (głośny film pokazywano w Polsce podczas festiwalu AFRYkamera), której premierę na 2009 rok zapowiedziało krakowskie wydawnictwo Karakter.
Na terenie Mozambiku trwa wyniszczająca wojna domowa. Muidinga, wrażliwy 12-latek zostaje wybawiony z opresji i przygarnięty przez starego kolejarza Tuahira. Razem uciekają przed wojną przez zniszczony kraj. Największym marzeniem chłopca jest odnalezienie rodziców, których niestety nie jest w stanie sobie przypomnieć. W końcu wędrowcy znajdują schronienie w autobusie spalonym przez grupę bandytów. W rzeczach jednego z zamordowanych pasażerów chłopiec odkrywa dziennik opowiadający historię rybaka Kindzu i Faridy poszukującej utraconego przed laty syna. W miarę jak Muidinga i Tuahir poznają tę opowieść, staje się ona częścią ich życia. Chłopiec wierzy, że to on jest utraconym synem Faridy. Celem lunatycznej wędrówki bohaterów staje się mityczne morze, gdzie na opuszczonym statku kobieta czeka na swoją latorośl.
Film operuje dwoma poziomami narracji. Lunatyczna kraina to, z jednej strony, opowieść o pragnieniu pokoju i poszukiwaniu tożsamości. Z drugiej zaś, realistyczny obraz relacji w kraju i na kontynencie afrykańskim, któremu brutalne i chaotyczne wojny, nie pozwalają na normalną egzystencję.


FILM





Reżyseria: Teresa Prata
Scenariusz: Teresa Prata;
Zdjęcia: Dominique Gentil
Muzyka: Alex Goretzki
Kraj produkcji: Mozambik/Portugalia
Rok produkcji: 2007