Dzieła po męsku cytowane: O czym marzy prawdziwy mężczyzna?

[ Przegląd czasopism: „(op.cit.,)” 2006, nr 1 (28) ]


Nie odmówiłem sobie przyjemności wzięcia (do siebie) gazety o intrygującym podtytule: O czym marzy prawdziwy mężczyzna?. Dlaczego miałbym zachować się inaczej, skoro wszystkich okazji (nie tylko czytelniczych) do spełnienia nie wykorzystałem, a zawsze można dowiedzieć się czegoś więcej o ukrytych pragnieniach – cudzych i własnych?!
Czy zostałem uświadomiony przez piszące (one!) do „maszyny interpretacyjnej” o sugestywnej nazwie „(op.cit.,)”? O tym poniżej, bo warszawskie pismo kulturalno-społeczne, zajmujące i moje myśli nieczyste, zastanowi swoim kształtem, szukaniem dróg ujścia i dojścia do zaspokojenia nie tylko edytora. Zawiera bowiem teksty zaplanowane na merytorycznie pełne skłonności do obnażania prawd nieznanych i odkrywania nie/świadomości.

Czytając publicznie 28. numer „(op.cit.,)”, nie pomyślę tylko o odpływach i przypływach szowinistycznej świadomości w (moim!) raczej zwyrodniale męskim ciele i na umyśle. Postaram się za/grać na czułych miejscach tkniętych przez autorki (i autorów) tekstów… Zabawę czas zacząć!


Let’s talk about sex, Katie…

W nastrój dyskusyjny wprowadza Katarzyna Hagmajer, dziennikarka Polskiego Radia i autorka znanej w pewnie lingwizujących kręgach Fugi – tomu wierszy bajecznie obnażających to, co często tylko kobiece, intymne, skrywane przed otoczeniem-czytelnikami (interesujący rzeczownik: pospolity, rodzaju męskiego). Już doktorantka Kasia wpłynęła na mnie dzięki zainteresowaniu dyskursem miłosnym w tekście Let’s talk about sex, baby… Do tych słów chętnie zanuciłbym melodię, chodzącą mi po głowie znienacka, ale stanąłem w nastroju nieprzysiadalnym. Do aktywności czytelniczej i sporów mój umysł skłonny, więc zabieram się za lekturę-samicę, kontynuując po/rachunki na pozornie nijakim piśmie.

Przyczynkiem staje się dla mnie wędrówka Kasi „od fizjologii do transcendencji”. Autorka artykułu rozpoczyna ją od szukania źródeł poznania seksualności i mowy płci w książkach, a kończy na poziomie cosm(opol)i(ty)cznie z(a)bawiających czasopism.


„Ćwierć wieku temu Michael Foucault w Historii seksualności wyraził przekonanie, że nic tak nie zniewala naszego ciała jak dyskurs. Właśnie w procesie werbalizacji doświadczeń zmysłowych następuje ich lokowanie na planie moralności czy na osi norma – patologia. Foucault kładzie nacisk na wyznanie jako formę komunikowania własnej seksualności. W takiej perspektywie zmysłowość jest podwójnie ograniczona – z jednej strony przez język, który jest swoistym narzucającym pewien ogląd świata systemem, a z drugiej zaś przez ów charakter wyznania”.

Panna Hagmajer zaświadcza, że „zasada decorum dla dyskursu intymnego podlega indywidualizacji”, choć zdradza uwięzienie w tradycji form za/przeszłych i w masowych re/prezentacjach nowoczesności. Przecież choćby medialne mówienie o miłości cielesnej ociera się bardziej o prowokowany i symulowany seks niż tylko insynuowanie erotycznej gry pozorów…

Tekst Let’s talk about sex… żeruje na obnażaniu prywatności (?) osób anonimowych, które piszą listy-wyznania (z braku obeznania w…) do rubryk prasowych dla wymagających porady: redaktora? psychologa? innego specjalisty?… We wzywającej pomocy korespondencji autorzy „uciekają się do klisz literackich” (motyw tańca jako zamiennia dotykalnej cielesności), przekraczają lub naginają normy obyczajowe (otwarcie, szczerość) i językowe (specyficzne nazwy organów płciowych: neologizmy kontra zaimki, eufemizacja lub hiperbolizacja pojęć kluczowych). Strategia przemilczenia, tworzenia w tych „wypowiedziach” luk do wypełnienia pojawia się rzadko, ale chyba jako przejaw skłonności do poprawności politycznej i chęci zachowania obszaru prywatności zarówno fizycznej (jakość ciała oddającego się – na potrzeby „pisma” – w tworach mentalno-językowych), jak i psychicznej (co pomyślą o moich skłonnościach i potencjale ci, którzy się do/myślą?!). Widać to w wizjach seksu „twardego” i „miękkiego” oraz domysłach co do przyczyn postaw/strategii łóżkowych. Kasia, po zapoznaniu się z tajemnicami cudzych alków, zdradza:


„Bycie «prawdziwym» mężczyzną sprowadzone zostaje do znaków biologicznych.
[…] kobiety lubiące «ostro» postrzegane są jako nieco wyuzdane, a mężczyźni preferujący subtelne rozkosze mogą być uznani za «mięczaki»”.


Moja manipulacja Let’s talk about sex… i wykorzystywanie cudownej używki zwanej językiem wyrażają podziw dla Kasi Hagmajer, a jednocześnie chcą poddać dyskusji stawiane przez kulturoznawczynię z UW tezy. Dlaczego? Poczułem się… członkiem społeczeństwa – sprowokowanym do ujawnienia się i wyrażenia kształtu własnego czytania (męskiej) płci. Jeden z powodów zamieszczam poniżej:

„Określenie [«samiec»], oznaczające męskiego osobnika danego gatunku, jest niezwykle funkcjonalne. Stwarzając pozory neutralności i odwołując się do biologicznego, a więc naturalnego porządku świata, bardzo wyraźnie podkreśla znaczenie różnicy płci i jej wymowę. Samiec to zwykle ten agresywny osobnik, który zdobywa pokarm, terytorium i samicę. «Playboy» [z którego teksty posłużyły za materiał do badań – przyp. T.Ch.] umieszcza mężczyznę w tradycyjnym schemacie: aktywny aż do agresji, nakierowany na wymierny sukces”.

A inne media? Odmienne dyskursy? Niestereotypowi w myśleniu i działaniu (na piśmie) mężczyźni? Czy faktycznie są mniej interesujący jako źródło wywodów i analiz (naukowych?). Oby znalazł się intrygujący materiał do (swa)wolnych badań Kasi… (służę duszą i ciałem-pismem).
Zanim nastąpi nasze graficzne zbliżenie, pozwolę sobie zacytować wniosek autorki, po której artykuł sięgnąłem, szukając powodu do wymarzonego w lekturze zadowolenia, a zyskałem znacznie więcej – wirtualną partnerkę do rozmowy.


„Język strukturyzuje nasze przeżycia. Od tego, jakie określenia z bogatej leksyki wybierzemy, by o danej intymnej relacji nie tylko mówić, ale nawet myśleć, zależy, jak ją będziemy postrzegać i w jakim planie wartości ją umieścimy (społecznym, religijnym, medycznym, prywatnym), a także jak będziemy postrzegać własną seksualność. Język, przez narzucane nam ograniczenia, często manipuluje naszymi doświadczeniami. Ale jak długo mamy tego świadomość, możemy próbować manipulować nim”.

Powyższe oświadczenie odbieram jako zgodę na indywidualne oznakowywanie znaczeń ukrytych poprzez jawnie męski język wypowiedzi. Mój lub nasz dyskurs sprawdzi się w działaniu również pozajęzykowym. Ale wnioski zapewne zostawimy dla siebie. Bo płciowość i jej uknute z ukrytych pragnień znaczenie pozostaje substancją nie do końca odkrytą. Winne jest tak wnętrze, jak poza/językowe otoczenie i jego zakorzenienie w znanych już o/środkach wyrazu.
Osobiście podejrzewam, że innowacje czynione w stosunku do twórczych kreacji „narzędzi mowy” pozwalają: wyrazić to, czego sobie życzymy (świadomie lub nie), nie/chcący ujawnić zdrady wobec samej (?) sobie (psychofizycznej) istoty, dać powody do myślenia i de/konstrukcji odbiorcom i czytelnikom wspólnej bądź indywidualnej postawy „autora”.


Przerywnik (let’s have a break!? )

Po osobliwych – bo własnych – wyn(at)urzeniach wypada mi wrócić do kontynuowania lektury pisma „(op.cit.,)”. Znajdziemy w nim różne postaci szkiców, które doznały odchylenia od form (i norm!) akceptowalnych dla tekstu artystycznego bądź zawierającego w sobie „coś” zadowalającego inaczej... np. powodując narodziny „innych” dyskursów.
I tak: Sławomir Sikora szuka przejawów „intymizacji języka w opisie doświadczenia” na przykładzie Rolanda Barthesa (Czy istnieje intymność w nauce? ), Aleksandra Burek prezentuje wpływ nie/wrażliwej sugestii na ogarnięte fobiami masy (Testowane nie na zwierzętach), Marta Skwirowska przedstawia funkcjonowanie w odległych cywilizacjach berdache, czyli „pół mężczyzny, pół kobiety” (Trzecia płeć). Uwagę czytelnika przykuwa też Ewa Maciejowska-Mroczek (Tożsamość Wiktorii), intrygująco zaznajamiając z ludzkimi kłopotami z seksualnością i ujawniając głębokie zanurzenie w problemy płci, w odpowiedzi na list 16-letniej czytelniczki „Twista”, która po zerwaniu z chłopakiem zastanawia się nad własnym… lesbianizmem.
Tyle gratek dla czytelników bez większego za/angażowania. Dla mnie istotą pierwszego w 2006 roku numeru „(op.cit.,)” pozostaje próba odkrywania i werbalizowania męskich pragnień, a potem uchwycenia ich sensu dla płci – myśląc stereotypowo i samokrytycznie – brzydkiej.




Zaspokojenie (własnego?) bez/sensu

O czym marzy prawdziwy mężczyzna? – w artykule przewodnim domniemywa Magdalena Radkowska. Teza – do udowodnienia (?) lub obalenia (!) – brzmi: „sztuczna kobieta” służy mężczyźnie do zaspokojenia pragnień. Autorka wstępnie diagnozuje:


„Marzenie o posiadaniu doskonałej, pięknej, niezobowiązującej i niewymagającej kochanki jest marzeniem bardzo starym. Protoplastą dzisiejszych panów wolących imitacje od oryginału był na swój sposób Pigmalion, który wyrzeźbił piękną Galateę, by zaraz obdarzyć ją miłością. Jak się wydaje, zakochał się jednak nie tyle w pięknie lalki, posągu, ile we własnym dziele. Był Pigmalion może i większym narcyzem niż sam Narcyz. I ojcem konstruktorów androidek pojawiających się w literaturze od XIX w., w kinie niemal od początku jego istnienia, a ostatnio coraz częściej na sklepowych półkach”.

Rozwinięcie i dowody (literackie, filmowe, „obyczajowe”) na słuszność stwierdzenia znajdziemy (?) w szkicu Radkowskiej.

W jaki sposób zaspokaja się prawdziwy mężczyzna i dlaczego wybiera takie formy aktywności (twórczej)? Rozważa autorka: po co mężczyźnie sztuczna kobieta – efekt pracy męskiej podświadomości…


„Czy tylko by spełniać z nią swoje fetyszystyczne zachcianki? W ten sposób twórca androidki także rekompensuje sobie fakt, że sam nie ma możliwości rodzenia. Równocześnie jednak neguje biologiczne metody reprodukcji. […] w wielu współczesnych opowieściach o cyborgach i robotach doskonałość może być jedynie skutkiem pracy dwóch mężczyzn. Jest wynikiem ich związku”.

Facet jako istota dwoista? Złożenie przeciętnej męskiej psychế (id, ego, superego) i libido w akcie sublimacji? Skoro tak nas widzą i piszą (również inne) kobiety, nie będę negował ich odczuć. Chwilami jednak przestaję się mysleć o sobie jako osobniku męskim. Zostaję pogrążony – w osobistym wynaturzeniu… Bo źle się czuję w roli pisanej przez Magdalenę Radkowską!

„Mężczyzna chce lalkę, która będzie pozorowała życie”? Zdradza skłonności mizoginistyczne, postulując „wymianę na boskie androidy kobiet skażonych czasem i fałszywa sztucznością, kobiet, które są puste”? Hm, zastanowię się, nim zaneguję stwierdzenia i ciąg dalszy takich do(na)mysłów.


„To mężczyźni ze względu na «rozdęte pojęcie ja», ze względu na nadmiar siebie w stosunku do świata muszą tworzyć coś, co będzie w ich mniemaniu znacznie bardziej tożsame z nimi niż kobieta, kwintesencja obcości, wieczna tajemnica. Mężczyzna – konstruktor pięknych lalek, chce się kochać tak naprawdę z samym sobą”.

Pojawiają się przecież zastrzeżenia i komplikacje jedno/znacznie antymęskiego obrazu:

„Z wnętrza […] cyborga nie ma prawa wydostawać się brud, pot, fizjologia – «automat, który się wypróżnia, to przecież czysta wulgarność»”.

Szukamy zbliżenia z ideałem?! Sięgamy po nierealne, by poczuć smak życia? A może to kobiety – podobnie jak mężczyźni – są dalekie od ideału…?! Taki wniosek wysnuwam w opozycji do Magdaleny Radkowskiej, która konkluduje:

„Marzenie o sztucznej kobiecie jest motywem stale obecnym w naszej kulturze. Najczęściej obrazuje fantazje o fizycznym obcowaniu z całkowicie poddaną woli Pana lalką. Innym razem kobiety cyborgi są zmaterializowanym strachem przed destrukcyjną siłą kobiet-modliszek. Możemy jednak znaleźć i inne ukryte sensy tego typu opowieści. Androidka to wynik pracy mężczyzn, owoc ich związku. Jest jeszcze jedna nieprzyjemna dla konstruktorów prawda […]: lalka, sztuczna kobieta, która staje się kochanką swojego twórcy, jest […] także w pewien sposób jego córką”.


Jakie to szczęście, że autorka O czym marzy prawdziwy mężczyzna? operuje fikcją literacką i wizjami reżyserów, a nie ujednoliconą wizją rzeczywistości… Przecież ani filmy, ani książki nie muszą być zwierciadłem przechadzającym się po gościńcach męskich pragnień. A wyrażanie jakichkolwiek tez na piśmie stanowi tylko propozycję lektury świata-człowieka.