Dycio: wybierając poezję jako miejsce na ziemi

[Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Dzieje rodzin polskich, Sic!, Warszawa 2005]


I

W swoim ubiegłorocznym tomie – Dzieje rodzin polskich – Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki zdobył się na chęć portretowania bliskich… Nie tyle chodzi o ludzi (przodkowie, krewni), ile o emocje, ekspresje ducha i ciała rodzące się w chwilach odejścia czy utraty: tak członków rodziny jak… siebie od siebie. Opowiadający o niby-rodzinnych związkach psychicznych i mentalnych Dycio usiłuje budować własną świadomość wobec problemu własnego? członków rodziny? nieistnienia wśród żywych. Dotyka też materii uwieczniania bądź uśmiercania pamięci. Czyni to, mówiąc o własnej matce:

„jeszcze kiedyś napiszę

na czym polega umieranie
moje i jej w ciemnym pokoju”.
(XLVIII Odbiorca)


Czyni to chwilami niepozornie („Dycio jest li tylko Dyciem”), kiedy indziej z nad wyraz celnymi środkami osiągalnymi dla bywającego-w-świecie podmiotu („co w nas co wywiedliśmy ze słów”). Próbuje bowiem uchwycić stany własnej umysłowości, nauczonej przez doświadczenia przodków, że po prawdę należy sięgać do przeszłości, jej śladów-rekwizytów. Najpierw trzeba jednak zapuścić korzenie-myśli do cudzych losów „niebycia” o/sobą, ale zawsze kimś (innym?). W nich odnajduje siebie współczesnego… wobec śmierci.


II

Cykl pięćdziesięciu ód i pieśni – w tej funkcji sprawdzają się kolejne wiersze – rejestruje momenty ścierania się historii osobistych (tożsamość seksualna), dziejów mentalnej i duchowej walki o przynależność kulturową i narodową („jestem […] / niewiadomego pochodzenia”) oraz szukania drogi „autorskiej” transcendencji. Każdą z metod stawiania się nieżyciu ucieleśnia wiersz:

„jesień już Panie daleko stąd
zostawiłem swoje dawne i niedawne
ciało z którym się kiwam”.
(VIII)


Niezależnie od miejsca zamieszkania, czyli ciała, istota ludzka gra o siebie: krąży, błądzi po świecie w poszukiwaniu wiary, nadziei i miłości – jakby one mogły ocalać. Podmiot Dziejów rodzin polskich odnajduje resztki tych wartości w o/sobie-poezji („miejsce na ziemi dane od boga”), księgach i pamiątkach rodzinnych, rekonstrukcji uczuć synowskich. Odkrywanie potencjału emocjonalnego odbywa się u Dyckiego również w starciach z (tajonymi) skłonnościami bądź tylko myślami „pedzia”. Uparcie bowiem roztrząsa „ja”, by tylko odnaleźć sens w ziemskim szaleństwie:

„[…] nam trzeba odwalić
tyle brudnej roboty wokół siebie w sobie”.
(XXI Tyle brudnej roboty)



III

Miejsce (dla) osoby w poezji – tak brzmi oferta literatury. Tkaczyszyn ją przyjmuje dla swojego alter ego. Odtąd uwiecznia „ja” przez ucieleśnienie na piśmie – w dzienniku ucznia pobierającego „nauki o nieistnieniu”. Praktyka to ryzykowna, ale okazuje się dobrym sposobem na uwiecznienie myśli i postaw:

„nie daj Bóg nikomu widoku
dawnych i niedawnych ciał
w których jestem (odkąd prowadzę
dziennik) nie do obronienia”.
(XXVI)


„Ja” Tkaczyszyna może wygrać pojedynek o zaistnienie, nabranie znaczenia w walce o pamięć, jeszcze możliwą (?) prawdę osobistą. Warunek stanowi czytanie bytu-w-świecie.


IV

Pozostaje pytanie o to, co dalej: rozmowa z mającymi jeszcze dech w piersiach czy współdziałanie z duchami przeszłości. Podmiot Dziejów rodzin polskich wklucza na próbę i ewentualnie szybko wyklucza zawodnych:

„[…] kiwam się z każdym
kto chce mnie wyruchać (wywieść
w pole) […]”.
(XLVI Zawodnik)


Dycki usiłuje przyswajać śmierć obserwowaną podczas „wykładu z baroku” („stałem się pośmiewiskiem”) czy daremnych prób opanowania innych głosów niż „ja” mówiące („jesteś moim jedynym światem”). Ale wiadomości o niebycie odważnie, wulgarnie i poetycko nie przyjmuje. Z kolei zarysowana w tomie próba uchwycenia w pieśni wątków prywatnych, mistycznych kontaktów rodzinnych stanowi przykrywkę, by wyrazić diagnozę „ja” udręczonego manią prześladowczą o zanikaniu siebie-w-świecie. Przed zejściem „z boiska” w grze o prze-życie!




Pierwodruk: „Portret Online” 2006, nr 17–18