Bieg po młodoliteracki sukces – antywzór

Alan Sasinowski, Sukces, Operahaus, Polgres Multimedia, Szczecin 2006 (Biblioteka „[fo:pa]”)



Na rynku panoszy się, ale tylko w połowicznych próbach wyziera kolejna opowieść nieskończonego studenta filologii polskiej. Tym razem napisał ją prawdziwy magistrant – Alan Sasinowski z Uniwersytetu Szczecińskiego. Młodzieniec (urodzony w 1983 roku) ma za sobą sporo doświadczeń lekturowych, estetycznych i życiowych – nawet jeśli tylko urojonych. Część z nich zawarł w debiutanckiej minipowieści Sukces.


Po co komu ten towar

Luka dobrej, prezentującej poziom drukowalności i wielopoziomowej poczytalności młodej literatury wypełnia się powoli, metodą prób i błędów wydawniczych. W przypadku studenta US mamy raczej do czynienia z faux pas niż pełnowartościową prozą, o(d)żywczą karmą dla wygłodniałego jakości czytelnika. Nawet jeśli autor miał projekt krytyczny wobec medialności, literatury samej (w) sobie nieporadnej, nie zrealizował go.





Domyślam się, że tekstualnych pobudek, (anty?)wzorów do pisania nie brakowało rogatemu poloniście znad zatoki... W końcu współpracuje z ciekawym kwartalnikiem literacko-filozoficznym „[fo:pa]”, stale recenzuje nową prozę polską w dwumiesięczniku „Pogranicza”. Winien zatem mieć pojęcie o tym, jakich książek filolodzy nie chcą czytać! Błędne jest to przekonanie – twierdzę po lekturze jego debiutu. Sasinowski napisał książkę perfidnie płytką, populistyczną, nieświadomą swej funkcjonalnej niedorzeczności. Popadł w mechanizm, tworzenia przeciw któremu chciał wystąpić... Przerysowana kiepskimi składnikami (retoryczna tandeta i wtórność), wypełniona niedorzecznościami przestrzeń narracji, nie przekonuje. Źle dobrane narzędzia walki z poza/książkową rzeczywistością nie do przedstawienia? Owszem... Niby na przekór polonistkom, ich równie konserwatywnym babciom, ale w sam raz dla nieświadomości przeciętnego widza medialnej papki, bez politowania dla bywalca literackich światków i świadomego możliwości Literatury czytelnika.

Jeśli laikowi może się spodobać stos kpin i wierutnych bzdur urojonej fabuły, przekorne żonglowanie cytatami („hej, suczki, my znamy wasze sztuczki”) i aluzjami do podlonych środowisk, zapodany miszmasz i „andergrand” w służbie „reprezentacji”, to polonista nie przepuści w osądzie krytycznym nieporadności konstrukcji, stylistycznego zamieszania, kiepsko wykonanej parodii i pastiszu (gatunki... konwencje...). Nawet komizm (postaci, sytuacji, językowy) – mówiący często sam za siebie – nie został ubrany w odpowiednią maskę cynizmu, celowo serwowanej zgryzoty. [...]


Świat i antyświat – destrukcja razy dwa

Wykluty jakiś czas temu Sukces portretuje światek zdeprawowanych artystów, którzy poszukują uznania i akceptacji wśród mas, szykując pseudokulturowe rozrywki pod publiczkę. Bohaterowie jego książki noszą znamiona autentycznych osób z życia publicznego. Są to (z pierwowzorami): znana pisarka Dorota Kowalska (Masłowska), rockman Maciej Bolechowski (Maleńczuk). Na kartkach książeczki grasują dewianci wszelacy... z osiedlowego podwórka: rapujący diler Jarek – „Obmierzły Sodomita”, Diabeł – donżuan w dresie, Paweł „Jebol” Szewczuk z reality show. Przez ogarnięty tanią sensacją kryminał oprowadza z kolei Tomasz Lalik – 22-letni student polonistyki (alter ego autora?), kolega Doroty ze szkolnej i uczelnianej ławy, niedoceniony poeta.

[...]

„Fakt” y „Mity”

Fabuła Sukcesu to element gry z czytelnikiem („Wielka Improwizacja”); koncentruje się na... żadnym problemie głównego bohatera i narratora ze znalezieniem kozła ofiarnego popełnionej własnoręcznie zbrodni. Opowiadający krótką historię nieumyślnego spowodowania śmierci rzutką [in d’art], oddając się reminiscencjom, szybko przechodzi do prób wrobienia w zbrodnię któregoś z byłych kochanków Doroty K. Typków, z którymi ćpunka sypiała, nie brakuje...

Zamordowana miała szanse na „Nagrodę Nike”, więc w morderczą grę wszedł afekt... – chęć dorównania komercyjnemu i artystycznemu (?) sukcesowi wyrachowanej koleżanki, która mechanizm rynku i ludzkich pożądliwości poznała na wskroś, pisząc zgodnie z zapotrzebowaniem odbiorców. Zaś ideał „prawdziwej sztuki – mierzącej się z rzeczywistością” to „hańba” – prezentacja upadku, marginesu, czarnego kolorytu lokalnego. Literackość okazuje się blefem, wierutną bzdurą, wymysłem nadambitnych estetów. Groteskowy lud chce autentyku widzianego w brudzie codzienności, a nie kolorowanych polityków czy ośmielonej wyobraźni. Taktykę pisania Doroty Kowalskiej (tematyzm) streszcza Jurek z grupy „Propaństwowych Anarchistów”:

„W Polsce są haniebne czasy i pani ma odwagę o tym pisać. Zepsucie, upadek obyczajów, narkomania i alkoholizm, wszędzie tylko pedofilia, gangsterzy i skorumpowani urzędnicy” (s. 89).

Inspiracją pisarki okazują się osobiste spotkania, wysłuchane „anegdotki”, którymi zabawiały ją „wyrzutki”. Dzięki nim 22-letnia studentka-już-pisarka „uroniła” bezpośrednie relacje z dna, zapis doświadczania obskuranckiego mimesis:

„[...] wałęsaliśmy się po Dworcu Centralnym, po najgorszych dzielnicach miasta, wynajdywaliśmy narkomanów, bezdomnych, kilkunastoletnie prostytutki, dawaliśmy im trochę pieniędzy. Belowski wyciągał kamerę i nakłanialiśmy ich, żeby opowiedzieli nam dzieje swojego życia. Niech urzeknie nas twoja historia – mówiłam. Ulżyj sobie, moje dziecko. Zbiorowe gwałty, molestowanie seksualne, próby samobójcze, pedofilia i syfilis – samo życie. [...]
Umiem słuchać, umiem udawać zainteresowanie, gdybym była mężczyzną, mówiliby o mnie, że mam twarz księdza. Gdybym nie potrafiła wyczuwać potrzeb, nie byłabym tak popularna. Żeby być Wielkim Artystą, nie trzeba wielkiego talentu. Wystarczy empatia” (s. 87–88).


Tymi samymi metodami Dorota mamiła mężczyzn. Obezwładniała psychicznie kochanków, czyniła z nich zabawki w swoich rękach, narzędzi do określonych czynności życiowych.

[...]

Szczeciński autor usilnie próbuje demaskować wzory czy dyskonwencję literatury popularnej... Stawiając na mozolnie konstruowaną symulację „artefaktyczności”! – jak nazwał podobne działania innego autora, Michała Sufina, w Niepokojącej dowolności („Pogranicza” 2006, nr 3). Manifestując dehierarchizację porządku powieściowego, dokonuje Sasinowski malwersacji groteską, doprowadza swoją opowieść do granic absurdu, przy okazji pokazując siebie jako zarażonego indyferentyzmem – nie tylko moralnym. Uobecniany w książce brak zasad dotyczy też sztuki pisarskiej. Młody prozaik pogrąża się w nieprzekonująco ukształtowanym poszukiwaniu nowych źródeł ironii, dystansu do siebie – przedstawiciela kultury masowej.


POrażenie

Książkowy Sukces przypomina dobrze znany, oswojony, ale wciąż złośliwy i siejący zniszczenie komórek (mózgowych?) nowotwór. Rozprawiać nad bezkształtem i bliskim zeru pomyślunkiem formalnym wydanej w Bibliotece „[fo:pa]” prozy? Wyliczać jej kurioza można długo: „niekompatybilne” wypowiadanie się postaci i narratora, nieporadnie prowadzone „pamiętnikarstwo” i akcja „śledztwa”, makabryczna maniera obrazowanie językiem remiksu – Masła ze zjełczałym olejem z głowy jakiegoś Bezmózgowca. Na tym jednak zakończę uwagi á propos do bólu przegiętego powieściątka Alana Sasinowskiego!