Bez seksu, bez łez, proszę Państwa

Edward Pasewicz, Śmierć w darkroomie, EMG, Kraków 2007 (Polska Kolekcja Kryminalna)


Według słowniczka gejowsko-lesbijskiego slangu pomieszczonego w Tęczowym elementarzu Roberta Biedronia darkroom to „wydzielone miejsce w niektórych lokalach gejowskich, w którym jest możliwość uprawiania seksu”. Kto by(wa)ł, ten wie nawet więcej. Z burdelpojęcia cosmopisarka Rujana Jeger, w swej po(d)ręcznej opowieści Darkroom, uczyniła przegiętą metaforę życia jako nieustających poszukiwań obiektu do kochania. Każdy zaangażowany literacko osobnik lub śledząca „bieżączkę” femina chyba słyszała już cytat: „Życie jest jak darkroom – nigdy się nie wie, kto i jak cię przeleci, a i ty nie wiesz, kogo i jak przelecisz. Ale jest zbyt podniecające, by po prostu z niego wyjść...”. Te słowa przysłużyły się promocji książki i przygotowanego na jej podstawie spektaklu w reżyserii Przemysława Wojcieszka (Teatr Polonia w Warszawie, 2006). Chorwatka włożyła je do ust (albo buzi, jak kto woli) geja Krystiana, najlepszej „koleżanki” głównej bohaterki i kakaowego chłopca do towarzyszenia jej w domu czy na imprezach. Wygłoszone przez ciotkę zdanie posłużyło również autorce za motto do tomu i slogan reklamowy na okładkę polskiego wydania cyklu fragmentarycznych narracji.

Ceniony poeta Edward Pasewicz (ma na koncie pięć zbiorów wierszy) poszedł tylko nominalnie śladem Chorwatki, umieszczając darkroom w tytule swojej debiutanckiej powieści. (Ponoć jako ironiczny gest nawiązujący do Śmierci w Wenecji Tomasza Manna, o czym informował czytelników zaprzyjaźnionego z EMG portalu kryminalnego) oraz czyniąc z niego jedno z miejsc bez/akcji. Bo prawda jest taka, że w książce niewiele się dzieje, a czas i przestrzeń Śmierci w darkroomie przepełnia nuda, rozdeptana chwilami quasi-krytyką kilku wycinków (a)społecznego dyskursu publicznego („dzieje rodzin polskich”) czy to już bardziej literackimi ozdobnikami, przechodzącymi czasem w ohydniki („być poetą”). Ani (lirycznego) powabu, ani (racjonalnego) składu.

O po/szczególnych składnikach poznańskiego zakalca przyjdzie mi wspomnieć dalej, chociaż niechętnie „gładzę” Pasewicza ostrzem pióra i języka. [Nie kcem, ale muszem.] Jedyne postlekturowe pocieszenie znajduję w tym, że „debiutant w powieści” przynajmniej nie zaraził się admirowaniem „flaków z olejem” Manna (jawnie je zresztą wyśmiewa) i nie wystąpił z wczesnomodernistycznymi popis(kiwani)ami skrojonymi na miarę chłopięcych prózek Dehnela.

Sęk w tym, że siódmy tom z serii Polska Kolekcja Kryminalna oficyny EMG to kompletny niewypał. Powód do wstydu dla autora i wydawnictwa. Pozycja jest promowana jako „pierwszy polski kryminał gejowski”, ale brakuje jej literackiej za/wartości czy potencjału do wzbudzenia zainteresowania, o kontrowersjach – godnych noty redakcyjnej w haartowym stylu – nie wspominając.

Obłędny pseudokorektor powieści, Marcin Świetlicki, po lekturze powiedział wyzywająco: „Edward Pasewicz robi rzeczy, których ja nie potrafię…” – co skrzętnie odnotowano na okładce w funkcji blurba. Miał rację wokalista Świetlików. Krakusowi takiego gniota prozatorskiego spod swojej ręki jeszcze na rynek książkowy nie udało się wypuścić.

Obaj kryminalni autorzy popełniają odmienne błędy książkowe (Pasewicz to znakomity poeta, do roli udatnego prozaika jednak mu daleko – nieumiejętnie, choć obyczajnie się facet postanowił sprzedać) i czysto językowe. Tych ostatnich (ortografia, interpunkcja, leksyka) nawet redaktor Marcin Baran, znany apologeta Raymonda Chandlera, i zespół wydawnictwa EMG przepuścili zdecydowanie więcej niż dopuszczalna w mistrzowskich antykryminałach liczba „dwanaście” (albo „trzynaście” – wliczając korektorskiego bękarta). Kiepskie opracowanie redakcyjne o jednak pikuś. Ta książka powinna zostać napisana od nowa albo wcale! Bo zagraża woli czytania (dalej, innych).

FABUŁA, nawiązująca częściowo do wydarzeń poznańskich z listopada 2005, jest dość przewidywalna i prosta w swej wymowie – jak barszcz z żywego buraka. Policja rozpędziła wtedy nielegalny marsz równości. Uczestniczył w nim też Igor – młody gej odrzucany przez swą katopolską rodzinę. Chłopak wraz z innymi, którzy wyszli na ulice, został przewieziony na posterunek na przesłuchanie. Następnie brał udział z towarzyszami w postmanifestacyjnej imprezie w klubie Grzechu Warte. (Poznański kompleks rozrywkowy prawdopodobnie przewyższa w liczbie potencjalnych atrakcji krakowskie Off Cenrum z Kitschem na czele, o którym zresztą wspomina autor Śmierci w darkroomie jako jedynym znanym sobie ciociobarze i przystani gejowskiej w mieście Kraka – sic!). Ciało Igora zostaje znalezione tego dnia w ciemni popularnej knajpy przez pierwszych podejrzanych „homo nie wiadomo” – bliźniaków Oskara i Olafa. Nieoczekiwanie szybko śledztwo zostało umorzone, za sprawą czcigodnych rodziców zamordowanego. W związku z tym posunięciem policji do Poznania przyjechał na własną rękę komisarz Marcin Zielony, zamierzając samodzielnie odnaleźć mordercę brata…

[...]

Przez początkowe 50 kartek napalony czytelnik (we mnie) doznawał – strona po stronie –zawodu w miłości lekturowej, przysypiając. Bo zamiast przyglądać się grzechu wartym (s)ekscesom i sensacyjnym wydarzeniom, śmiertelnie się wynudziłem i irytowałem. Czy dlatego że uśmiercony w darkroomie bohater został prędko zabrany z miejsca zbrodni + uciech towarzyskich maszerujących paradnie i manifestacyjnie poznaniaków? Niewykluczone. Autorowi najwidoczniej zabrakło talentu fabularnego, pozapodręcznikowych rozwiązań formalny (Jak napisać powieść kryminalną radziła już w 1999 po polsku, za sprawą tłumaczenia Michała Rusinka i publikacji w Wydawnictwie Literackim, Lesley Grant-Adamson), pomysłów i słuchu do pisania dialogów, a w szczególności – wywoływania jakichkolwiek odczuć, innych niż obojętność i znudzenie. Łącznie uśmiechnąłem się tylko kilka razy, wzruszyłem (Młody w roli skomlącego o uczucie psa – to najlepsze i chwytające za serducho kawałki narracji) i byłem zaskoczony dwukrotnie. Na tym koniec przyjemności obcowania z autorem wielbionym i szanowanym przeze mnie za Dolną Wildę. Oznacza to, że Pasewicz technik wywierania wpływu na ludzi czytających popularne gatunki nie zna wcale. (Przed następnym występkiem zalecam sięgnąć chociażby po akademicki, ale przystępnie napisany podręcznik autorstwa Roberta B. Cialdiniego, poświęcony temu zagadnieniu). Podczas grzebania się w 224-stronicowym, poznańsko-krakowskim zakalcu, sporządzonym w towarzystwie wydawałoby się specjalistów od gatunku, nie zaznałem ani erekcji, ani przestrachu; tylko szykowanie się na reakcję zwrotną, czyli womitowanie żółcią w pozycji łóżkowego zawodu. Na przyszłość wolę wziąć ze sobą na noc Fernanda Vallejo, autora Matki Boskiej Płatnych Morderców czy Błękitnych dni. Ten funduje odlot bez potrzeby stosowania sztucznych pobudzaczy!

Starczy wyrzutów i ironicznych docinków. Kolejne, zgoła inne, powody do smutku z powodu Śmierci w darkroomie i autorskie pomyłki obnaży samodzielna lektura niby-kryminału. Polecam ją jednak tylko zdeklarowanym masochistom i bezkrytycznym amatorom cudzosłownej miłości płynącej z literatury gej/les. Osobiście wolę pozostać w roli apologety i składającego wyrazy szacunku Edwardowi Pasewiczowi za tomy poetyckie. Prozaik z niego pogrzebany już przy pierwszej próbie „skurwienia się, by TO zagrać” – gorzej niż piosenkowy River Phoenix.



Edward Pasewicz (1971) – poeta, prozaik i kompozytor.
Laureat VIII Konkursu im. Jacka Bierezina (2000). Autor zbiorów poetyckich Dolna Wilda (Anima–„Tygiel Kultury”, Łódź 2001; WBP, Poznań 2006), Nauki dla żebraków (arkusz dołączony do pisma „Topos“ 2003, nr 4–5), Wiersze dla Róży Filipowicz (Biuro Literackie, Wrocław 2004), „th“ (kserokopia.art.pl, Kielce 2005), Henry Berryman. Pięśni (kserokopia.art.pl, Kielce 2006) oraz kryminału Śmierć w darkroomie (EMG, Kraków 2007).
W 2007 został nominowany do Nagrody Literackiej Gdyni za książkę Henry Berryman Pięśni. Jego wiersze były tłumaczone m.in. na niemiecki, angielski, słoweński, serbski, bułgarski, czeski, hiszpański, włoski.
Jest buddystą, uczniem Ole Nydahla. Mieszka w Poznaniu.
O sobie mówi: „Urodziłem się w 1971 roku. nie wiem kiedy umrę i to mnie martwi“.