Rzeczpospolita gejowska (proklamacja)

Dominika Buczak, Mike Urbaniak, Gejdar, Korporacja Ha!art, Kraków 2008 (Prywatne/Publiczne)


Korporacja Ha!art i Klub Bunkra Sztuki zapraszają na krakowską premierę tomu wywiadów „Gejdar” Dominiki Buczak i Mike’a Urbaniaka, pierwszej tak szczerej rozmowy o polskim homoseksualizmie.
Spotkanie odbywa się w ramach cyklu „Pre-texty”.

27 listopada 2008 (czwartek), godz. 18.30
Bunkier Sztuki, pl. Szczepański 3a, Kraków

Z autorami rozmawiać będzie Piotr Oczko.

Po spotkaniu przewidziano afterparty w klubie Miejsce na Kazimierzu (ul. Estery 1).


O KSIĄŻCE

Profesora medycyny, ucznia liceum, pracownika telefonu zaufania i niedoszłego księdza łączą dwie rzeczy. Są gejami. Mieszkają w Polsce. Dominika Buczak i Mike Urbaniak rozmawiają z kilkunastoma mężczyznami próbując odnaleźć w ich losach paralele.
Bohaterowie książki są różni. Mają odmienne poglądy społeczne i polityczne, inaczej zapatrują się na kwestie emancypacji, homofobii, formalizacji związków osób homoseksualnych czy adopcji dzieci. Niektórzy traktują kościół katolicki jako źródło homofobicznej opresji. Inni, głęboko wierzący, szukają w nim oparcia. Wielu sądzi, że nadal są skazani na życie w podziemiu. Część zauważa, że nadeszły czasy przełomu. Wszyscy czekają na normalność.
W rozmowach powtarzają się opowieści o trudnym procesie odkrywania tożsamości, bolesnym coming oucie, próbach nawiązania głębokich relacji w heteronormatywnym świecie. Bohaterowie „Gejdaru” mają odwagę szczerze mówić o swoim życiu.
Polska debata publiczna dotycząca homoseksualizmu i miejsca gejów w społeczeństwie pełna jest frazesów, pustych haseł, opinii często niemających pokrycia w rzeczywistości. Warto w końcu zapytać samych gejów co myślą, czego chcą, jak żyją. To właśnie zrobili autorzy książki „Gejdar”. Po prostu pytali.


O AUTORACH

Dominika Buczak (1975) – dziennikarka, miłośniczka Nowego Jorku, niekończących się rozmów i odważnych kobiet. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 2000 do 2006 roku pracowała w Radiu Kraków. Publikowała w „Midraszu”, „Słowie Żydowskim”, „Autoportercie”, „Zwierciadle”. Współpracuje z „Wysokimi Obcasami”. Ze Śląska uciekła do Krakowa, z Krakowa – do Warszawy.

Mike Urbaniak (1981) – dziennikarz i animator kultury. Pomysłodawca i współtwórca inicjatyw kulturalnych i kampanii społecznych. Był związany z wieloma organizacjami gejowskimi i żydowskimi. Współprowadzi Kibbutz Sztuki, promujący współczesną kulturę izraelską. Mieszkanie z widokiem na Starą Synagogę, zamienił na mieszkanie z widokiem na Pałac Kultury. Pracuje w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Uwielbia Tel Awiw.





FRAGMENT: „Kleine Princessa”

Dwudziesty piąty lutego. Ostrawa. Dom Polski. Impreza. O Boże, to była impreza! Urodziny taty – drugiego marca. Scena. Wrocław, Wrocław, Wrocław. Tydzień później bal w Ostrawie, w domu kultury. Urodziny Tomka. Trzydziestego marca – moje urodziny. Dziewiętnastego kwietnia Ostrawa. Niedziela po Ostrawie – „Ocean Niespokojny”, Teatr Rozrywki. Dwudziesty siódmy – Wrocław. W maju: Kraków, Wrocław, Spodek. Jedenastego czerwca – Simply Red. Potem Opole. Potem Budapeszt i Bratysława. Znowu Ostrawa. A potem październik i weekendy już były przeplatane. Sobota – makroekonomia, ósma rano. Dziesiąta – matematyka. Potem impreza.

– Poszalałeś sobie.

– To był dziewięćdziesiąty szósty rok. A co ja robiłem w dziewięćdziesiątym siódmym?

– Co?

– To samo.

– Od czego się zaczęło?

– Po rozstaniu z Darkiem spotkałem się z moją przyjaciółką, Iwoną. Siedzieliśmy w fotelach, piliśmy grzane wino i ja płakałem nad swoim losem. W pewnym momencie Iwona wypala: „Dlaczego ty się użalasz nad sobą? Przecież za rogiem jest gejowski lokal”. Rozumiecie? Trzysta metrów! Ja na to: „Co ty mówisz do mnie?”.

– Nie wiedziałeś?

– Nie! Jak kompletna idiotka z depresją, leżałem na kanapie, piłem wino i jęczałem: „O Boże, jaki jestem biedny, porzucony”. Iwona powiedziała: „Musisz wziąć prysznic, zrobić maseczkę i wyjść do ludzi”. Jej ówczesny kochanek, żonaty zresztą, miał firmę budowlaną i remontował klub gejowski. Właścicielem był Witek, a lokal to był Maxim.

– Jak wyglądała twoja pierwsza wizyta w Maximie?

– Siedziałem przy barze i piłem dżin z tonikiem. Szybko skończyły mi się pieniądze i chciałem już wychodzić, kiedy właściciel lokalu podszedł do mnie i postawił mi drinka. Był mną zainteresowany, bo byłem świeżym mięsem.

– Kto jest „świeżym mięsem”?

– To jest taka osoba, która pierwszy raz pojawia się w środowisku. Tak się mówi oczywiście wtedy, kiedy przychodzi ktoś, kto jest świeży, nowy, ale przystojny. Jeśli ma rozciągnięty sweter i okulary na nosie, to tak nie mówimy. Wchodzi takie świeże mięso, to trzeba się nim zająć, poznać, pogadać. Zobaczyć, co ma do powiedzenia, albo czego nie ma. I trzeba rzucić na pastwę. A potem: „O Boże, patrz na kogo trafił!”. W Krakowie mamy stały dopływ świeżego mięsa, bo jesteśmy ośrodkiem uniwersyteckim. Ledwie zaczyna się październik, a już jadą wozy kolorowe z chłopakami. A latem jest wielki dopływ turystów. Mięso z importu.

– Szybko pokochałeś kluby gejowskie?

– Tak, bo tam świetnie się bawię. Jestem wśród swoich. Nie muszę się obawiać, że jakiś młot przyjdzie i mnie pobije. Albo zabije. Bo takie historie się przecież zdarzały.

– Spędzałeś czasami weekend w domu, czytając książkę?

– Nie przypominam sobie. To były czasy przygód. We Wrocławiu poznałem wtedy Barnabę, transwestytę. Miała zgrabne nogi. Była szczupła i wysoka. Miała zafarbowane na blond końcówki włosów, duże kolczyki i bardzo zachrypnięty głos. Wyglądała rewelacyjnie. Rasowo. Wieczorne przygotowania przed wyjściem do Sceny, to był prawdziwy rytuał. Robienie sukienek na poczekaniu, obrywanie falban, doszywanie czegoś, makijaż w dwie godziny. To był cały proces. Barnaba dostała od jakiejś koleżanki barokową suknię. Miała dwudziestocentymetrowy kołnierz z drutami. Do tego łysa głowa, pióra w uszach i bardzo szeroka spódnica na stelażu. Trzeba było do Sceny podjechać kilka przystanków. Ona, na piętnastocentymetrowej szpilce, w tej sukni, bardzo ekstrawagancko wymalowana, wsiadła do tramwaju. Ludzie z dziećmi uciekali na koniec wagonu. Jechał też wtedy z nami mój znajomy, Olaf. Miał dwa metry wzrostu i bezrękawnik z niebieskiego misia. Do tego czarne glany i wielki srebrny łańcuch na szyi.

– A ty?

Ja byłem ubrany grzecznie, jak zwykle. Innym razem pojechaliśmy do Sopotu na koncert Annie Lennox. Barnaba ubrała majteczki z niebieskiego futerka i gorset taki, jaki miała Madonna. Szliśmy Monciakiem, a dzieci pytały rodziców: „Mamo, to jest pan, czy pani?”. Obok szedł Olaf z płytą kompaktową na szyi. Na koncercie niedaleko nas stała Steczkowska, ale kamery bardziej zainteresowane były nami niż nią. Ech, to były czasy. Ostatnio, jak pojechałem do Wrocławia, to już siedziałem na Rynku jako ta nadobna dama i sączyłem kawę.

– Często jeździłeś do Wrocławia?

– Tak, zakochałem się w tym mieście po wizycie w klubie, którego dawno już nie ma i nie pamiętają go nawet najstarsze cioty. To był Oskar, fajne miejsce, pełne diw operowych i „koleżanek” z różnych stron kraju i świata. Potem otworzyła się Scena, gdzie przychodziło dużo fajnych ludzi. Była tam muzyka robiona na żywo, a wtedy to była rzadkość. W Oskarze pierwszy raz zdecydowałem się postawić chłopakowi drinka. Czułem się pewnie, bo nikt mnie tam nie znał. On siedział przy barze. Po chwili uśmiechów zostałem zaproszony bliżej. Zaczęliśmy rozmawiać. Miał na imię Igor. Po powrocie do Katowic, odwiedziłem mojego kolegę Jarka. Opowiadam mu, że Wrocław, że fajna zabawa, że tańce. On mnie pyta: „A co tam słychać u Igora?”. Jaki ten gejowski świat jest mały. Albo się kogoś znało, albo zna, albo będzie znało.

– Albo się z kimś spało, albo sypia, albo będzie spało?

– Tak. Dlatego wyjeżdżałem czasami do Wrocławia, do Gdańska, czy do Warszawy. Albo do Berlina, Pragi, Ostrawy, a nawet do Boystown w Chicago. Ciągle jest ruch w interesie. Choć zdarza się, że i w Krakowie spotykam w klubie kogoś ciekawego.

– I idziesz z nim do darkroomu.

– Albo tak, albo nie.

– Jak rozwijała się znajomość z Igorem?

– To była znajomość weekendowa. Zabawa, alkohol, seks i wracałem do Katowic.

– Potem zaczęliście jeździć do Ostrawy.

– Gdzie chłopcy nosili białe skarpetki, kowbojki i byli obcięci na Hondzlika. My już się wtedy lepiej ubieraliśmy.

– Nieśliście kaganek oświaty.

– Oczywiście. Z czasem tamci zaczęli inaczej wyglądać. Butelka wina kosztowała tam mniej, niż jedno piwo w Polsce, więc kupowało się butelkami. Stół wyglądał jak gorzelnia. Było jak na dobrym weselu. Gdy zaczynaliśmy się bawić, to cała sala była nasza. Po kilku godzinach byliśmy bez koszulek, pooblewani winem. Bawiliśmy się przednio. Często gdzieś wyjeżdżałem w piątek po pracy, a wracałem w poniedziałek prosto do banku.

– Lata dziewięćdziesiąte to był jagielloński okres życia gejowskiego w Polsce?

– Mam do tych czasów sentyment. Byłem młody – bardzo, atrakcyjny – bardziej. Lubiłem Amsterdam, Pragę. Pamiętam, jak w Pradze otworzył się Gejzer, albo Angel w Budapeszcie. Uwielbiam Crowbar w Chicago. W Brukseli dominują małe kluby, ale jest ich bardzo dużo. Są pełne, atmosfera jest miła, bo miasto jest takie kosmopolityczne. Unia Europejska. W sobotę koło północy, do centrum wjeżdżają gejbusy i zabierają ludzi do klubu, który ma kilkanaście tysięcy metrów kwadratowych.

– Gejbusy do gejraju?

– Tak. Tam jest kilka tysięcy ludzi i naprawdę fajna zabawa do białego rana.

– A w Krakowie?

– Tu geje udają, że nie uprawiają seksu, tylko chodzą z księżycem w butonierce i czytają Gombrowicza. Ciągle spotyka się ludzi. To jest fajne, ale sprzyja plotkarstwu, któremu krakowskie środowisko oddaje się z największą pasją. Specyfika tego miasta powoduje, że większość osób czuje się specjalna, wyróżniona faktem, że mieszka w Krakowie i że tu powinno się być osobą oczytaną i kulturalną. Te wystawy, premiery, wernisaże – to, co ciotki lubią najbardziej.

– Warszawa?

– W Warszawie to jest snobizm, podniecanie się marką samochodu, butami od Prady, albo od Gucciego. Czy mnie wpuszczą do tego lokalu, czy nie? W Katowicach chodziliśmy na piwo do Maxima, ale najczęściej imprezowaliśmy w domach, w gronie bliskich przyjaciół.

– Twój ulubiony klub gejowski w Polsce?

– Kiedyś, przed laty nie było przesadnego wyboru. Ale uważam, że ten Maxim sławny, albo krakowski Hades z upoconymi ścianami – to były najlepsze imprezy, na których byłem w życiu. Dzisiaj w klubie spotykam osiemdziesiąte roczniki. To ludzie sporo młodsi ode mnie. Na rynku pojawia się już rocznik osiemdziesiąty siódmy. Oni bawią się inaczej.

– Może to ty się zmieniłeś?

– Nie sądzę. Jak podchodziłem w Maximie do chłopaka, który mi się podobał, to on był zadowolony, że ktoś z nim rozmawia. Teraz ludzie idą do knajp, żeby się lansować. Kiedyś tak nie było.