Na granicy czy poza nią? Dycki i ostateczność
|
[Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania, Legnica 2000]
| Co potrafi zrobić człowiek w sytuacji krańcowej? Wolę nie odpowiadać na pytanie ani jako homo sapiens, ani jako czytelnik. Ale po przeczytaniu Przewodnika dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego myślę więcej... będąc „w” materializacjach słownych zwanych wierszami. Warszawski poeta o ukraińskich korzeniach w tomie z 2000 roku podnosi kwestię szukania tożsamości człowieka ogarniętego kryzysem świato(p)oglądowym. Droga okazuje się kręta i wyboista, gdyż mężczyzna musi uciekać jeszcze przed śmiercią, a ciało i umysł nie stanowią w tym przypadku azylu.
Ograniczanie się do siebie
Pole manewru zmniejsza się tym boleśniej, im większe problemy ma dana osoba ze sobą. Zaś w starciu z życiem człowiek gra różne role. W związku z tym podmiot poezji Tkaczyszyna cierpi na rozszczepienie jaźni bądź poprzez wielość używanych głosów próbuje odzwierciedlić kondycję fizyczną i umysłową mężczyzny w stanie/momencie kryzysu. Fugowa kompozycja utworów pozwala ujawnić przyczyny wieloaspektowego oglądu spraw doczesnych i tego, co poza nimi (jeżeli w ogóle coś czeka nas po śmierci).
Wyrazić niewyrażalne
Dycki posługuje się trzema sposobami poetyckiego przekazu: monologiem, rozmową ze słuchaczem zaprojektowanym przez podmiot (s)twórczy, liryką roli, czyli tutaj – wcielaniem się w przemawiających członków grupy (on + ona + ono = oni). Ukazaniu jednostki zakłopotanej sprzyja struktura mówienia do siebie lub dialogu z różnymi wcieleniami i urojeniami „ja”. Monologowe rozmnażanie wyrzutów wewnętrznych podkreśla dylematy, co do własnej tożsamości i świadomości literackiej, kulturowej, narodowej:
w lubelskich domach publicznych […] czy to byłem ja czy też ktoś inny tego nie wiem
(I)
Te zewnętrzne przejawy zagubienia zapowiadają zdradę ideałów cielesności, gwałconej przez niezorientowaną seksualność osoby mówiącej. Gejowskie zapędy służą za „przykrywkę”, pod którą odczytać trzeba fascynację ciałem: ułomnym, grzesznym, upadłym, ale intrygującym, pobudzającym do dalszego poznania.
żeby choć wymówił moje imię i zaciągnął się niewinnością żeby choć potrafił bawić się niewinnością na oczach wszystkich
i pokazać czym jest gdy nabiera rozpędu i nie zatrzymuj się proszę abym nie musiał zawracać do koszar w których stoję od stycznia
jest ich co najmniej dwóch ale obaj od rzeczy żeby choć jeden z nich włożył w to co robi więcej serca a mniej wódki żeby w ogóle włożył
(XXXVII Przepustka)
Prowokacja i skłonność do perwersji stanowią istoty składnik tej poezji. Dobór słów ma tutaj szokować (?), bo treści metaforyczne są równie sprzeczne jak zaburzenia osobowościowe mówiącego (lub skrajna odmienność ról, które gra).
a ciało jest nie moje mimo że upieram się przy sobie
(XLV Haloperidol)
Tak poeta buduje swoje wiersze: po zburzeniu własnych przejawów istnienia (również w piśmie) i oddaleniu cudzych oczekiwań niego i „jego”.
(U)gryzienie języka
Składniki i ton wypowiedzi zrywają z kulturowymi i literackimi świętościami. Przewodnik… zaprawiony jest szczyptą potoczystego słownictwa ulicy, ale – co zadziwiające – nie stoi ono w sprzeczności ze stylem wysokim (próba szukania wzniosłości w materii przyziemnej?). Przewartościowanie cielesności stanowi wstęp do zajęcia się metafizyką („hipoteza sensu całości bytu”?). Paradoksalnie, w omawianej poezji istnieje rozziew tylko między metodami kształtowania mowy: zmysłowy (bo ukryty) patos osiąga się przez stosowanie stylu niskiego w roztrząsaniach prymitywnego hedonisty, zaś zetknięcie z duszą (tj. ludzkim makrokosmosem) przez mowę następuje bez górnolotnych analiz mentalno-emocjonalnych, bo na drodze luźnych skojarzeń.
W kolejnych utworach spo-tykamy przemilczenia i pojedyncze obrazy, układające się w ciąg przypadkowych kadrów z filmu utrwalonego oczami poety. Kompozycja rozwijania sytuacji przedstawionej przez rysowanie lub zrywanie kliszy pozwala rozwinąć strategię autosugestii i szukania dopowiedzeń u czytelnika. Doskonałym środkiem wyrazu okazał się tu dialog, gdyż tylko ta forma umożliwia rzeczone kontakty podmiotu z anty/bohaterem, „ja” z odbiorcą nie/literackim oraz czytelnika z kreacjami osobowymi w tekście.
Dookreślanie podmiotu najlepiej widać w próbach nawiązania rozmowy z wymyślonym lub znalezionym w u/traconym czasie słuchaczu. Tę rolę pełnią: matka, zmarły przyjaciel, żona, kochanek, potencjalni partnerzy seksualni. w kontaktach z wymienionymi osobami „ja” odsłania wielostronność swego działania i strategię istnienia – „wędruję przez życie, by pisać”…
[…] nas pragnie urodzić zmusić do dalszej jazdy w ciemno
(XVI)
jesień już Panie a ja nie mam domu i coraz trudniej o siebie […] (VIII)
w sąsiednim pokoju umiera moja matka odkąd pamiętam umiera raz po raz […]
(VI Tumor linque)
chciałem ci powiedzieć do widzenia moja najdroższa […]
(VII Promocja)
słyszę cię przez zamknięte drzwi z innego świata jesteś już chora i jesteś niczym nowa święta […]
(XVII)
[…] opowiadasz niestworzone rzeczy i wierzę ci co do słowa wierzę w górę twoich członków spośród których ten jest wyłącznie prawdziwy co się z ust nie wymyka jak paluszek jak ptaszek
(XIII)
Lubujący się w autocytatach poeta podróżuje przez etapy tworzenia literatury, by dojść do sensu w kwestii tych działań – nicości. Tyle bowiem może znaczyć spuścizna autora dla mających styczność ze „sztuka pisarską”:
na czym polega moje urzędowanie piszę wiersze proszę państwa pochylam się nad zmyśloną kartką papieru jak nad samym sobą i spływa na mnie natchnienie migotliwe światło […]
odkąd pamiętam nie mam stosunku proszę państwa do napisanego i skończonego wiersza […]
(VI Tumor linque)
Gdzie szukać powodów tego stanu? Kogo winić? Chyba tylko autora Przewodnika donikąd. Nie znając punktu dojścia (w granicach sztuki) można tylko zbłądzić w monotonnych repetycjach. [Jeśli poezja – pozostanie, gdzie dawne i niedawne ciało liter/atur/y]. Wypada przyznać, że pewne jednostki osiągają cel wyższy – samopoznanie.
W przypadku podmiotu wierszy Tkaczyszyna widzimy odkrycie w sobie mrocznej Kostuchy – pozbawionej średniowiecznego optymizmu na myśl o godnym zejściu, ale według barokowych koncepcji o autodestrukcji, samozagładzie. „Ja” nie popada w żadną ze skrajności, ale trwa ze świadomością swego powołania, jakim jest „złowieszczenie”.
opowiem ci o śmierci w moim niedoskonałym języku znanym z niedoskonałości […] jak to już robiłem dla wielu przed tobą
[…] opowiem ci o śmierci wtedy opowiem ci głównie o sobie
(XXII Piosenka o sytuacji bez wyjścia)
Osoba (?) mówiąca została przeznaczona do misji z powodu wcześniejszych czynów i przewinień. Ziemska wędrówka podmiotu okazała się pusta, ale nie nadszedł jeszcze jej kres. Ostateczność ma zbliżać się powoli, bezlitośni dotykając wybrańca przez „jego” niszczenie bliskich:
rozmawiam z twoją śmiercią (skoro tylko tyle mogę) o mojej śmierci […]
myślę o twoim życiu które dobiegło dwudziestu paru lat aby cieszyć się wonnością […]
zatem myślę o twoim życiu które tutaj nigdy nie było wonnością ani nie jest tym czym jest gdzie indziej […] co ja mam ze sobą zrobić
(XLI Bezczynność)
Motyw turpistyczny staje się niezbędny do ukazania człowieka kryzysu – ma szukać swego szczęścia, spełnienia (czasem przez krzywdę innych), choć pozostaje skazany na porażkę osobistą. Podmiot Przewodnika… zagrożony jest autodestrukcją, która zaraża innych! Prowadzone przezeń poszukiwania ostoi normalności też się nie udają, gdyż „ja” usiłuje czynić to w o(?)błędny sposób, używając złych środków (prowokacja obyczajowa, epatowanie cielesną stroną człowieczeństwa).
Zakorzenienie
Dobrą metoda na uzyskanie życiowej równowagi byłby powrót do korzeni, ale podmiot – mężczyzna stracił dom – matkę, nie założył własnej szczęśliwej rodziny (przymus spłodzenia potomka rodu), a do spotkań z bliskimi dochodzi w
lubelskich domach publicznych moich przyjaciół i zarazem nieprzyjaciół do których ani zapraszam ani nie zapraszam spotykam chłopców o nowych imionach
(II)
Osoba mówiąca krąży na granicy życia i śmierci, szukając dla siebie misji. Przez to wciela się w kontrowersyjne postacie (każda rola i maska w nieświętej liryce człowieka dozwolona?!): burdeltatę, stręczyciela chłopców, męskiej dziwki (a raczej dziwaka próbującego znosić siebie samego i ciągle żywe manie prześladowcze). (Nie)Polak ucieka z mniejszości narodowej w mniejszość seksualną, by tu znaleźć natchnienie, środki poetyckie niezbędne do tworzenia.
taki już jestem: grzeszny lepki od grzechu powiadają ci którzy widzieli mnie wczoraj rzuconego między psy
i kamienie […]
(VIII)
łąki wam oddaję i rzeki wam powierzę Wisznię Sołotwę Lubaczówkę które wylewają w kwietniu lecz słów wam nie oddam bo to nie kartofle z ziemi wyguzdrane
z niczym pójdę gdyż z niczym przyszedłem
(XX Epitalamium)
Wyrażanie osobowości przez język wymaga wierności (sobie) w naśladowaniu, czasem ocierania się o realizm. Tymczasem „ja” liryczne u Dyckiego woli chaotycznie wysuwać namiastki gejowskiej świadomości na przemian z makabrycznymi widokami ciemiężonej Ukrainy i mieszkańców pogranicza (mówca jednym z uciskanych). Wewnętrzne rozdarcie osoby powoduje niespójność poetyki oraz (celową?) monotonność motywów i zagadnień egzystencjalnych. Powtarzające się problemy (śmierć, ciało, seksualność, akt pisania) tworzą łańcuch tematów w cyklu elegijnym. Dycki (zaledwie? aż?!) przeobraża, unowocześnia, chwilami nawet pastwi się nad wzorcami poezji minionych lat i epok. Wiersze autora Kamienia pełnego pokarmu układają się (z czasem) w poematy i pieśni, które okazują się silnie zależne od siebie w warstwie myślowej i pod oglądem języka.
W Przewodniku… mieszają się role, jakie przypisano podmiotom (s)twórczym. Z jednej strony chaos bytów odpowiada konsekwentnie budowanej strategii zagubienia, z/błądzenia i dążenia do samozagłady, z drugiej jednak – wielość mieszających się głosów (on, ona, ono, ja, ty) niszczy od środka konstrukcję pewnych tekstów (XXI Kamień pełen pokarmu, XXIV, XLVIII Dobranocka). Tkaczyszyn traci kontrolę nad swą wylewnością i powielaniem siebie w już nakreślonych wyraziście motywach; te z kolei tracą jakość realizacji, gdy brakuje nowego języka.
Wydaje mi się, że z odmienności głosów można było stworzyć literacką polifonię rozkładu (bądź co bądź – istotny aspekt zaistnienia przedstawianego tomu). Dylematy twórcze połączone z zaburzoną tożsamością narodową mogłyby zostać bodźcem do poszukiwania nowatorskiego ujęcia kwestii rozpadu kultur (polonizacja kresowiaka) oraz – równocześnie stającego się – rozdarcia wewnętrznego artysty zakorzenionego w przynajmniej dwóch tradycjach mówienia. Takiemu sposobowi wyrażania się nie zapisuję (i w przyszłości nie przypiszę) śmierci…
[…] umieranie którym jestem odkąd nakarmiła mnie matka
(XXV Zaradność)
– to zdanie nie wpisuje się w los w poezji Dyckiego!
Poezja po przejściach niepoetyckich
Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania diagnozuje pewną bolączkę współczesności: zarówno w świecie ziemskim, jak i do/mniemanym – pozagrobowym – nie mamy pewnego miejsca z gwarancją stałego (po)bytu. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, tkwiąc w estetyce baroku i pozorowanego realizmu (codzienność), wędruje między metafizyką (śmierć ducha, a nie materii) a cielesnością (umierająca na raka matka, zmechanizowane stosunki z kobietą, seks z nieznajomymi). Częściej pojawia się i zabija słowami świadomość tego co „po”: nie/istnienia. Chyba w poezji i w życiu znajdzie się odzwierciedlenie tej przykrej prawdy, że ludzie jak płomienie – samoistnie skrzą w swym wnętrzu albo są bliskie wypalenia. Przykro (?) informować o tym w literaturze pięknej, ale rozkład osobowości zaczyna się jeszcze w doczesności, zanim ciała obce odbiorą nam możliwość umierania według własnego uznania. Zmuszanie do umierania zgodnie z cudzymi ideałami potrafi okazać się doświadczeniem marazmu w sztucznej doczesności. W końcu nikt nie wie, czy jest coś dalej, skoro na ziemi Bóg nie dba o podopiecznych.
By(wa)ć poetą
Tkaczyszyn-Dycki naznaczył już swoje nieśmiertelne piętno na poezji współczesnej. Pozostaje czekać na kolejne tropy poetyckie pozostawione na piśmie. Wiersze nie znają granic ludzkiego umysłu ani ręki smiertelnej...
|
| |