Nie czas na łzy
|
David Mitchell, Konstelacje, przeł. Paweł Łopatka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007
Kolejna nominowana do Bookera książka Brytyjczyka to poruszająca wielu i skłaniająca do refleksji („ja byłem tym chłopcem”) powieść o dzieciństwie, krańcu słodkiej niewinności i uświadomionej (sobie) dojrzałości, starym (porządku) na granicy nowego… Zbyt obszerna (544 strony) jak na możliwości niecierpliwych i pełna dłużyzn, jak mawia mój dobry przyjaciel Karp, ale może doczekamy ekranizacji, a wtedy każdy z ochotą pozna historię brytyjskiej młodzieży z prowincji – buszującej nad swoim jeziorem marzeń, a przede wszystkim osobistego wybrańca (teraz) autora – dorastającego (w nim) poetę.
Rzecz dzieje się w hrabstwie Worcestershire, a dokładnie w miasteczku/wiosce Black Swan Green. Fabuła obejmuje trzynaście miesięcy z życia uzdolnionego pisarsko, wrażliwego chłopca, Jasona Taylora. Ten okres staje się bolesną (inicjacja, czyli s/parzenie się po raz pierwszy!), ale i piękną drogą – wkraczania w dorosłość. Pierwszy pocałunek, pierwszy wiersz, pierwszy papieros i pierwsza szkolna bójka. Ekscentryczne postaci, które spotyka Jason, trudne relacje (siostra Julia – „owoc nieudanej aborcji”), które sobie uświadamia (rozchodzący się rodzice), nowe barwy świata, jakie dostrzega w miejscowości „Czarny Łabędź Zielony” – odmienią go na zawsze. W tle Anglia początku lat 80., czasy wojny o Falklandy i rządy twardej pani Marg (czyli premier Thatcher, której nazwisko – o ironio – nie pada w tekście, wymienia się polityczkę głównie z imienia lub przy użyciu ksywek i epitetów), jakiej jeszcze nie widzieliście, nawet oczami Alana Hollinghursta.
Wydawca książki zapytuje: „Świat trzynastoletniego chłopca – wiek niewinności czy piekło dzieciństwa?”. 2 w 1, kochani redaktorzy!
O AUTORZE
David Mitchell (1969) – urodził się w Southport, Lancashire). Dorastał w Malvern, Worcestershire. Studiował literaturę angielską i amerykańską na Uniwersytecie Kent. Mieszkał przez rok na Sycylii, przez 8 lat uczył angielskiego w Hiroszimie, w Japonii. Aktualnie mieszka w zachodniej Irlandii. Zaliczany do grona najlepszych młodych pisarzy brytyjskich. Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich (John Llewellyn Rhys Prize, Literary Fiction Award), trzykrotnie nominowano go do Nagrody Bookera. Gościł w Polsce w kwietniu 2006 roku. Opublikował powieści: – Widmopis (Ghostwritten, 1999, wyd. polskie 2003) – sen_numer_9 (number9dream, 2001, wyd. polskie 2002) – Atlas chmur (Cloud Atlas, 2004, wyd. polskie 2006) – Konstelacje (Black Swan Green, 2006, wyd. polskie 2007)
WYWIAD
Z Davidem Mitchellem rozmawiała Marta Bartosik z Wydawnictwa Literackiego.
– Jaka jest historia Konstelacji?
– Ta książka, jak to zresztą często się zdarza, zaczęła się od krótkiego opowiadania. Pierwszy rozdział wyrósł z moich wczesnych prób pisarskich, by napisać coś „poważnego”. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat. Potem, gdy kończyłem Atlas chmur, rozwinąłem ten szkic i napisałem dla pewnego magazynu opowiadanie o nastoletnim chłopcu, który odwiedza logopedę. I niespodziewanie ta opowieść zaczęła się rozrastać. Wiedziałem już o czym będzie moja kolejna powieść.
– Kolejna... Ale paradoksalnie, nazywasz ją swoją pierwszą powieścią. W przeciwieństwie do poprzednich, nastawionych na postmodernistyczny eksperyment z językiem, narracją i stylem, tym razem oferujesz czytelnikom zaskakująco „prostą” i „nieskomplikowaną” opowieść. Dlaczego właśnie teraz, nie wcześniej?
– Ponieważ moje angielskie życie do tej pory nie wydawało mi się warte opisywania. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że nie ma nieważnych tematów. Poza tym w wystarczającym już stopniu udowodniłem sobie, że potrafię napisać powieść o skomplikowanej strukturze i o szerokim rejestrze językowym: więc po co robić to po raz kolejny?
– Często mówi się, że prostota w sztuce, jak również w dyskursie naukowym, to rzadka i trudna umiejętność. Może jest tak, że musiałeś jakoś dojrzeć, dorosnąć jako pisarz, by napisać taką właśnie „prostą” powieść o dorastaniu? [...] a może jeszcze musiałeś stać się ojcem, by móc opisać świat widziany oczyma dziecka?
– Bardzo słuszna sugestia. Moje dzieci mają pięć i dwa lata i nie bardzo mogły mi pomóc w pisaniu o życiu trzynastolatka. Ale z całą pewnością ojcostwo ma duży wpływ na moje książki i co rusz na różnych polach to sobie uświadamiam. Bycie ojcem to ciężka harówka, praca bez końca, dająca jednak wiele satysfakcji, bardzo wynagradzająca. To prawda, że dzieci wykradają mi godziny, które miałem poświęcić pisaniu - ale zwracają mi je z nawiązką. Dzięki nim bohaterowie moich książek stają się bogatsi, bardziej zróżnicowani, a wątki i tematy umiejscawiam w nowych kontekstach. To niesamowite i wspaniałe doświadczenie. Niech żyje prokreacja!
– W Konstelacjach mamy bardzo sugestywny obraz lat 80. Czy tak właśnie pamiętasz te lata?
– Tak. To był mroczny cień zimnej wojny (wszyscy baliśmy się czołgów, które stacjonowały w Polsce, a w naszej wyobraźni przetaczały się przez Worcestershire), dławiący lęk przed bezrobociem (które do tej pory nigdy nie przytrafiało się w porządnej klasie średniej), tabu milczenia dotyczące rozwodów. W miarę upływu czasu ludzie często patrzą na przeszłość z nostalgią. Konstelacje to dla mnie memento, by tego nie czynić. W tych czasach jedzenie było koszmarne, pogoda - pod psem, koszmary - nuklearne, a ścieżką dźwiękową były melodie Duran Duran. Uff!
– W jednym z wywiadów zapytany o wskazówkę, której mógłbyś udzielić początkującemu twórcy, powiedziałeś: „Zadawaj sobie co chwila pytanie: dlaczego i w jakim celu opowiadam czytelnikowi tę historię?”. Czy pytałeś siebie o to, pisząc Konstelacje?
– Mówiąc to, miałem na myśli raczej zadawanie sobie tego pytania w skali mikroskopowej. Do każdego zdania utworu, a nie w skali makro, nie do książki jako całości. Gdybym jednak miał odpowiedzieć ci na to pytanie, odnosząc się do całej powieści, odpowiedź brzmiałaby: bo chciałem, by czytelnik zainteresował się i przejął tym, co dzieje się z tym dzieckiem. Ot tyle. Czechow, mój ulubiony pisarz, podszepnął mi to, gdy pewnego wieczoru byliśmy razem w pubie...
– Recenzenci Konstelacji zestawiali je z bardzo różniącymi się od siebie utworami. Wymieniali Buszującego w zbożu Salingera, Władcę much Goldinga, Mikołajka Sempé i Goscinnego, książki Sue Townsend, których bohaterem był Adrian Mole, obok nich klasyczne Cierpienia młodego Wertera, a także filmy i seriale telewizyjne: Stowarzyszenie umarłych poetów oraz Cudowne lata... Ja w tym polu kontekstów i nawiązań widziałabym także musical Billy Elliot. Jak ty się odnajdujesz w tej przedziwnej konstelacji porównań i nawiązań?
– Hm, to zaszczyt gdy twoją książkę porównuje się do jakiegoś uniwersalnego arcydzieła. Chociaż wprawia mnie to w lekkie zakłopotanie. Niebezpiecznie jest myśleć, że jestem pisarzem tak bezbłędnym jak Salinger - bo, niestety, nie jestem. Tak naprawdę sądzę, że pisarz nie powinien myśleć za dużo o tym, jak go postrzegają krytycy. Czytelnicy, gdy zastanawiają się nad zainwestowaniem pieniędzy i czasu w książkę, oczywiście szukają odpowiedzi na pytanie: „Co to za książka?” i w taki naturalny sposób powstają porównania. Czy są właściwe lub czy wprowadzają w błąd - nie wiem, mogę tylko wzruszyć ramionami.
– Twoja następna książka ma być „bardzo odległa od Jasona Taylora”. Ale wymyślone przez ciebie postacie bardzo często wędrują z jednej powieści do drugiej, niespodziewanie objawiając się czytelnikom w nowych reinkarnacjach. Czy Jason kiedyś wróci w podobny sposób?
– Mam wrażenie, że tak. Co sześć miesięcy mniej więcej wracam do krótkiej historyjki, której akcja rozgrywa się współcześnie, a kolejnymi narratorami są postaci znane z Konstelacji. Do tej pory ukończyłem partie opowiadane przez Clive’a Pike’a, Marka Bradburego (pomniejszy wątek), i dyrektora Nixona. Część poświęconą Jasonowi zaplanowałem jako ostatnią. Poczekam, aż jego syn (i mój też) skończy trzynaście lat. Jeśli moim wydawcom spodoba się ten pomysł, wydam wtedy te opowieści (będzie ich około piętnastu) w osobnym zbiorze. Jeszcze jedna rzecz, o której nie wie dotąd nawet mój brytyjski redaktor. Kapitan Boerhave, którego czytelnicy poznali w Atlasie chmur, pojawi się także w powieści, nad którą obecnie pracuję. Tym razem jako chłopiec okrętkowy na statku w 1817 roku. A Isaac Pye, nieprzyjemny typ, który w Konstelacjach prowadzi pub, pojawi się w niej w roli angielskiego cieśli.
OPINIE
David Mitchell ma w Polsce strasznego pecha. Do tej pory ukazały się u nas trzy jego powieści: Sen_numer 9, Widmopis i Atlas Chmur. Trzy rewelacyjne zabawy językiem i konstrukcją powieści zupełnie wymykające się jakiejkolwiek przynależności gatunkowej. Na świecie Mitchell uchodzi za intrygującego oryginała, wybitnie uzdolnionego literacko (dodajmy, że każda jego powieść jest nominowana do Bookera). U nas wie o nim garstka. Ten stan rzeczy ma szansę zmienić najnowsza powieść pisarza - Konstelacje. I to spore szanse, bo z wszystkich jego książek wydanych u nas do tej ta jest najbardziej przystępna. To rzecz o dorastaniu gdzieś na brytyjskiej prowincji. W tle początek lat 80., punk rockowa rewolta dogorywa, Margaret Thatcher rządzi żelazną ręką, a 13-letni bohater próbuje zrozumieć, czym jest dojrzewanie. Nie wie, dlaczego matka podejrzewa o jakieś straszne rzeczy ojca. I czasami płacze w kącie. Przypuszcza za to, że słowo orgazm to największe przekleństwo świata i w duchu wyzywa swoich wrogów od "orgazmów". Konstelacje to świetna na wpół biograficzna proza o wkraczaniu w dorosłość. Niby nic, takich książek było już wiele. Ale David Mitchell uwodzi nas językiem, dowcipem i klimatem [...]. (Robert Ziębiński)
Konstelacje przywołują u mnie bezwiedną lawinę wspomnień sprzed dwóch dekad. Katastrofa w Czarnobylu. Złamana ręka kolegi, którego pozwoliłem sobie podciąć na korytarzu. Solówy pod starym dębem przy szkolnym boisku. Wybuchy saletry i miotacze ognia z benzyny w strzykawce. Apele w rocznicę Wielkiej Rewolucji Październikowej. Pierwsze sprawy sercowe. Pierwsza śmierć. Pierwsze wybory między konformistycznym bezpieczeństwem a kruchą niezależnością. „Pierwsze pornosy w czyjejś chacie” - jak śpiewa Sydney Polak. Co z tego, że w tej quasi-autobiografii oglądamy prowincjonalną Anglię czasów Żelaznej Damy? To bez znaczenia. Konstelacje mogłyby rozgrywać się gdziekolwiek – wszędzie tam, gdzie żyją 13-letni chłopcy, już nie dzieci, jeszcze nie dorośli. (Piotr Kofta)
Granica między rzeczywistością a wyobrażeniem bywa tu bardzo płynna, zwłaszcza że ten na poły realny, na poły widmowy świat oglądamy oczyma trzynastoletniego chłopca [...]. Są lata osiemdziesiąte, era Margaret Thatcher i właśnie zaczęła się absurdalna wojna o Falklandy. Jason musi poradzić sobie z bliższymi problemami: rozwodem rodziców, szkolnym gangiem, jąkaniem, które wystawia go na groźbę pośmiewiska, pierwszym miłosnym zauroczeniem, wreszcie problemami twórczymi. Bo Jason jest poetą… (Astral)
Mitchell świetnie pokazuje powolną przemianę, jaka dokonuje się w nieco zahukanym chłopcu. Stawia na jego drodze dziwacznych dorosłych (czasem przypominających postaci z filmów Tima Burtona), którzy uświadamiają mu, że powinien walczyć o swoją niezależność, rozwijać pasje, nie zmieniać tego, co w nim najbardziej wartościowe pod presją grupy. Uczą życia i samodzielnego myślenia. Pod koniec książki bohater odnosi mały triumf – staje się dojrzalszy i przestaje być tchórzem. (Magdalena Talik)
Popisali się
Z Mitchellem jest problem. Od kilku lat ten jeden z najciekawszych pisarzy brytyjskich próbuje swoich sił na polskim rynku i… kończy marnie. Każda z jego powieści do tej pory wydanych w Polsce kończyła w składzie tanich książek pomimo doskonałych recenzji itd. itp. O Mitchellu mówi się, że to połączenie Harukiego Murakamiego, Umberta Eco i Philipa K. Dicka’a, porównanie trafione, bo autor ten to specjalista od szkatułkowych powieści osadzonych w klimacie kultury i religii Wschodu, podlane delikatnym sosem fantastyki. Tyle porównań, teraz Konstelacje, [...] powieść zupełnie inna niż te, za które Mitchell był i jest ceniony. Ot, zamiast magii i mistyki, twardy realizm, zamiast gorącego dalekiego Wschodu, zimna i brutalna Wielka Brytania w okresie szalejącego thatcheryzmu i wojny o Falklandy. To opowieść o dorastaniu [...]. Pierwsze i oczywiste skojarzenie to pamiętniki Adriana Mole'a w wersji serio. Dla mnie to książkowa, brytyjska wersja Cudownych lat [...] (karolkonw)
|
| |