omamienie

David Albahari, mamidło, przeł. Dorota Jovanka Ćirlić, W.A.B., Warszawa 2008 (Don Kichot i Sancho Pansa)


Jeśli zrozumiesz, co się dzieje w twojej rodzinie, pojmiesz też, co się dzieje w świecie.

Serbski emigrant mieszkający w Kanadzie, wannabe pisarz, słucha taśm, na których nagrał przed laty głos matki. Kiedy zmarła, a on szykował się do wyjazdu z pogrążonej w chaosie Jugosławii, w ostatniej chwili upchnął taśmy do walizki. Teraz – w spokojnej nowej ojczyźnie – wracają do niego tamte chwile, dźwięki, sytuacje.
Druga wojna światowa, śmierć pierwszego męża i dwójki dzieci. Kolejne małżeństwo, próby odbudowania osobistego szczęścia, losy powojenne. W tle tragiczna historia Bałkanów. Dla syna to wyznanie staje się bodźcem do rozważań o własnej tożsamości, różnicach w sposobie myślenia przedstawicieli Starego i Nowego Kontynentu, a także mocy sprawczej naszego codziennego języka. Słowa matki stają się również zachętą do opisania losów tej niezwykłej kobiety, a tym samym stworzenia siebie jako pisarza.
Spotkanie z językiem ojczystym staje się bodźcem do rozważań o mocy sprawczej słów, których codziennie używamy. Czy zdoła przekształcić w materiał literacki cudze, bolesne wspomnienia?

Albahari, czerpiąc z osobistych doświadczeń emigracyjnych, pokazuje różne aspekty wygnania, samotności i pustki po stracie bliskich. W powieści uderza nie tylko niesprawiedliwość każdej wojny i nieuchronność losu, ale przede wszystkim drzemiąca w człowieku siła życia, naturalna potrzeba regeneracji. Dyskretne eksperymenty stylistyczne, przejmujący strumień świadomości i brak dystansu między bohaterem a czytelnikiem sprawiają, że ta skromna opowieść rodzinna pozwala zrozumieć świat trochę lepiej.


O AUTORZE

David Albahari (1948) – serbski pisarz i tłumacz pochodzenia żydowskiego. Od 1994 roku mieszka w Kanadzie. W swoich tekstach nawiązuje do własnej biografii oraz tradycji judaistycznej. W Polsce opublikowano dotychczas opowiadania Godzilla potwór morski („Odra”, 1977) oraz Ewangelia według mojego ojca („Tygodnik Kulturalny”, 1978), w 1988 roku ukazał się zbiór opowiadań Opis śmierci, a w 2007 roku wstrząsającą powieść o czasach Holocaustu, o zwierzęcym pędzie do zabijania: Götz i Meyer.
Książki Albahariego zostały przetłumaczone na czternaście języków, były wielokrotnie nagradzane. Pisarz nie stroni od działalności publicznej: jako przewodniczący Federacji Gmin Żydowskich w Jugosławii organizował ewakuację ludności żydowskiej z Sarajewa. Opublikowane w 1996 roku Mamidło zdobyło nagrodę belgradzkiego tygodnika „NIN” dla najlepszej powieści jugosłowiańskiej, Nagrodę Balkanica i Brücke-Preis.


FRAGMENTY

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Siedzieliśmy przy stole w jadalni, przede mną leżała kartka, na której poprzedniego dnia napisałem "Matka: życie”, a przed nią, na metalowych nóżkach zapętlonych w haftowany obrus, stał mikrofon, szpule obracały się na próżno, a ja wpatrywałem się w jej ciemnobrązowe, głęboko osadzone oczy.

„Od czego mam zacząć”, mówi matka. W tym samym momencie wyciągam rękę i wciskam guzik magnetofonu. Magnetofon jest stary. Wiele dni chodziłem po sklepach, pytając, gdzie mogę kupić taki sprzęt, marka nie miała znaczenia. Sprzedawcy byli uprzejmi, uśmiechali się, wzruszali ramionami, pokazywali mi najnowsze modele kasetowców. Jeden ze sprzedawców, to było w centrum handlowym w północnej części miasta, powiedział, że nigdy nie widział magnetofonu. Wydawało mu się co prawda, że jego ojciec, a właściwie ojczym, miał kiedyś taki „przyrząd”. Nie znalazł na to trafniejszego słowa, wyznał, bo jeśli porównać to coś z dzisiejszym sprzętem, dodał, przejeżdżając palcem po nowych japońskich modelach, nie można tego inaczej nazwać. Wręczył mi swoją wizytówkę. Na wszelki wypadek, powiedział, gdybym się rozmyślił. Pamiętał też szpule z taśmą, których nie wolno mu było dotykać, z wyjątkiem tych pustych, z czarnego lub bezbarwnego plastiku, które czasem, to było dozwolone, turlał po podłodze. Jednego jest pewien, ciągnął dalej, jego ojczym na okrągło słuchał nagrań Buddy’ego Holly.

Wizytówkę włożyłem do górnej kieszeni marynarki. Tej samej, do której wsunąłem swoje taśmy, szykując się do wyjazdu. Marynarka leżała złożona na wierzchu walizki i nie zdołałaby ich ochronić przed silniejszym uderzeniem, już prędzej uczyniłyby to kartonowe pudełka, w które były zapakowane, ale skrzyżowałem na nich rękawy marynarki i unieruchomiłem elastycznymi taśmami, co łagodziło dręczący mnie niepokój. Nie chciałem wyjeżdżać, tak jak nie chciałem zostać, a pustka rękawów, które otulały głos przetworzony w elektromagnetyczny zapis, mogła tylko wzmóc moje niezdecydowanie, w istocie jednak te dwie nieobecności sprawiły, że spuściłem wieko i zatrzasnąłem zamki. Przejrzałem spis rzeczy – ubranie, ręczniki, trochę książek, tenisówki, środki higieniczne – i wsunąłem go do portfela między kartki z adresami i numerami telefonów.

Taśm nie było w spisie. Dodałem je później, gdy walizka czekała już spakowana. Pakowałem ją na podłodze, klęcząc, a później wyprostowałem się, podszedłem do szafy z książkami i z miejsca, gdzie spoczywały, odkąd zostały nagrane, zza tomów Słownika języka serbsko-chorwackiego Akademii Nauk, wyciągnąłem zakurzone czerwone pudełka z taśmami. Nie dotykałem ich całe czternaście lat, nie licząc ostatniego malowania, przed siedmioma laty, kiedy wszystkie książki zdjąłem z półek, każdą wytarłem wilgotną szmatką i wstrząsnąłem, a później włożyłem do ogromnych pudeł rozstawionych na środku pokoju, pod żyrandolem owiniętym w plastikową folię. Choć jeszcze nie wyjechałem, to przecież po nie właśnie wróciłem, myślałem, odchylając górną połę marynarki, wsuwając taśmy między fałdy tkaniny i przykrywając rękawami złożonymi na krzyż. Przed czternastoma laty, nie, przed szesnastoma, zmarł mój ojciec. Umarł szybko, w okamgnieniu, jak mówiła matka, choć ja byłem przekonany, że umierał powoli, latami, i że zaraził się śmiercią w tym samym momencie, gdy znalazł się za drutem kolczastym niemieckiego obozu dla oficerów wziętych do niewoli. Matka oczywiście zaprzeczała. Umiera się tylko raz, mówiła, nikt nie krąży wokół niczym żywy trup. Moi przyjaciele stanęli po jej stronie. Patrzysz na historię, mówili, niby jakiś romantyk, a na los jak na pastoralny obrazek, na którym gdzieś z boku czyhają złe duchy. Nie, odpowiadałem, są nici, które wiążą człowieka z momentami przełomowymi, kiedy dusza ustępuje, a później życie jest już tylko obracaniem wrzeciona, póki nić nie dotrze do kresu, nie napręży się i nie wyrwie duszy z jej, brak na to lepszego słowa, marnej powłoki. Przyjaciele tylko machali rękoma, matka nalewała rakii do kieliszków, kobiety przynosiły z kuchni gorące rogaliki z serem. To było już po pogrzebie. Rabin tak cicho odmawiał modlitwy, że ludzie stawali na palcach, chcąc lepiej go usłyszeć. Następnego dnia, gdy wciąż wpadaliśmy na siebie w nowej dla nas pustce mieszkania, powiedziałem matce, że chcę nagrać jej opowieść. Przewijam taśmę i wciskam guzik z napisem „start”. „Od czego mam zacząć”, mówi matka, a ja w tym samym momencie zatrzymuję taśmę.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Siedzieliśmy przy stole w jadalni, przede mną leżała kartka, na której poprzedniego dnia napisałem „Matka: życie”, a przed nią, na metalowych nóżkach zapętlonych w haftowany obrus, stał mikrofon, szpule obracały się na próżno, a ja wpatrywałem się w jej ciemnobrązowe, głęboko osadzone oczy. Przypuszczam, że teraz przeraża mnie ta cisza. Prawdę mówiąc, najpierw przeraziły mnie jej słowa. Już od dwóch lat nie słyszałem mojego języka, bo i jak mogłem go słyszeć tak daleko, na zachodzie Kanady, w mieście, gdzie każdy jest imigrantem, tak więc gdy jej głos odbił się echem (co jest określeniem właściwym, gdy mowa o domku, w którym mieszkam), dochodząc z głośnika magnetofonu, po prostu skląsłem.

Gdyby na stole, gdzie umieściłem magnetofon, było więcej miejsca, przyłożyłbym policzek do gładkiego blatu i natychmiast zasnął. Poprzedniego wieczora śmiałem się ze starego Włocha, który powiedział, że w słowie „Sycylia” więcej jest znaczeń niż w najbardziej opasłym słowniku, a teraz gotów byłem uwierzyć, że trzy słowa, które nie mówią nic, mogą opowiedzieć całe życie. Matka czekała, umiała czekać. Ojciec był tym, który zrywał się z krzesła, rzucał do telefonu, wzdrygał na każdy dźwięk dzwonka u drzwi. Narysowałem sześcioramienną gwiazdę, dwa nakładające się trójkąty, w rogu kartki. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Nie wiedziałem, gdzie rzeczy się zaczynają, a gdzie kończą. Miałem jedynie poczucie nieobecności i wiarę, którą tymczasem utraciłem, że słowa mogą wszystko wynagrodzić. To by ją ucieszyło, ta utrata wiary w słowa. Każda wiara jest dobra, mówiła, ale ten, kto nie umie milczeć, nie może mieć nadziei, że w słowach znajdzie pocieszenie. Stąd wyraz niesmaku na jej twarzy, gdy ustawiałem magnetofon, włączałem mikrofon, rozciągałem kable. Nigdy nie chciała udawać. Patrzyła ludziom prosto w twarz i okazywała, co myśli, co czuje, co zamierza powiedzieć. W nieskończoność próbowałem to naśladować, ale moje spojrzenie zawsze gdzieś uciekało, policzki obwisały, wargi się zaciskały, czoło marszczyło. I wtedy powiedziała: „Tylko raz zapragnęłam umrzeć, później było łatwiej”. Wyciągam rękę w stronę guzików magnetofonu. Tym, co nas przeraża, nie jest cisza, ale to, co po niej następuje: nieuchronność wyboru, niemożność zmiany, niepokonany czas, porządek rzeczy we wszechświecie. Szpule znów zaczynają się obracać.

Cisza, jak zresztą wszystko w naszej pamięci, trwa dużo krócej. Wtedy, tam, pomyślałem, że jeśli tak dalej pójdzie, moje zapasy taśmy okażą się niewystarczające; teraz, tutaj, nie jestem pewien, czy przez cały ten czas napisałem cokolwiek na kartce papieru, która przede mną leżała. Gdybym miał ołówek, spróbowałbym, póki taśma się kręciła, ponowić rysunek sześcioramiennej gwiazdy, może nakreśliłbym kwadrat, a nad nim trójkąt, potem cienką spiralę, zmieniającą wszystko w obraz domu z kominem, w cienistą figurę, którą pieczołowicie umieszczałem na marginesach książek i w rogach zeszytów podczas wykładów, wieczorów autorskich, w przerwach koncertów, na spotkaniach służbowych. Kiedy szpule się obracają, nieprzesmarowana ośka lub wyschnięty pasek napędowy, tak twierdził Donald, wydaje ów piskliwy dźwięk, cichy niby krzyk myszy za szafą. Porównanie z myszą nie było moje, bo też nigdy nie słyszałem myszy, wypowiedział je Donald, gdy próbował mnie przekonać, że jego stary magnetofon jest w stanie nadającym się do użytku. Staliśmy w piwnicy jego rodzinnego domu, w pomieszczeniu pełnym narzędzi, starego sprzętu domowego, ozdób na choinkę i stert zakurzonych tygodników, pochyleni nad magnetofonem. Wystarczająco słyszalny, wystarczająco uporczywy dźwięk wzbudził we mnie wątpliwość, powiedziałem Donaldowi, czy zdołam usłyszeć głos matki. Nasłuchiwałem najpierw lewym, później prawym uchem. Donald pokręcił głową. To nie huk grzmotu, powiedział, od którego pękają błony bębenkowe, tylko przytłumiony opór materii, nic więcej niż krzyk myszy za szafą. Europejczycy tak bardzo wierzą w moc zwątpienia, uważał, że najszczęśliwsi są wtedy, gdy nie muszą podejmować decyzji. Na tym kontynencie, powiedział, ten, kto wątpi, na zawsze pozostaje na dnie lub na początku, co przynajmniej w jego przypadku wychodzi na to samo. Donald jest pisarzem. Przypomniał sobie o magnetofonie, gdy w restauracji na wyspie pośrodku rzeki, którą to wyspę zamieniono w miejski park, opowiadałem mu o bezowocnych próbach znalezienia sprzętu, na którym mógłbym odsłuchać taśmy z nagranym głosem mojej matki. Miał nadzieję, że wciąż jeszcze gdzieś go ma w piwnicy starego rodzinnego domu, a tak naprawdę był pewien, że tam właśnie się znajduje, ponieważ jego ojciec nigdy niczego nie wyrzucał, wszystko, jak twierdził, może się znów przydać, wszystko doczeka się swojego czasu, co, powiedział Donald, okazało się poniekąd trafne, w każdym razie w tym konkretnym przypadku, chociaż on sam, Donald, zawsze nienawidził tego magnetofonu z powodu taśm ze starymi ukraińskimi pieśniami i chórami cerkiewnymi, które ojciec wciąż przynosił do jego pokoju i domagał się, by wysłuchał ich jeszcze ten jeden jedyny raz.

Mój ojciec, powiedziałem, nigdy nie korzystał z mojego magnetofonu. W istocie jednak było to jedno z tych małych kłamstw, dzięki którym udaje nam się utrzymać przy życiu. Dzięki którym mnie udaje się utrzymać przy życiu, powinienem był powiedzieć, unikając w ten sposób wielkiego kłamstwa uogólnienia. Nie ma niczego na tym świecie, co w równej mierze właściwe jest wszystkim ludziom, może z wyjątkiem funkcji biologicznych. Krótko mówiąc, każdy musi czasem opróżnić przepełniony pęcherz, ale nikt nie robi tego w ten sam sposób. Mój ojciec na przykład za każdym razem wzdrygał się w trakcie oddawania moczu, a ja stałem, i stoję, spokojnie i tylko od czasu do czasu oblizuję usta. Tak samo różniliśmy się przy włączaniu poszczególnych funkcji magnetofonu: ojciec robił to kciukiem, ja posługiwałem się palcem wskazującym. Magnetofon kupiliśmy za wyjątkowo przystępną cenę od pary małżonków, gastarbeiterów, którzy w ten sposób chcieli się ojcu odwdzięczyć. Mój ojciec był lekarzem, ginekologiem, specjalistą od poronień i, jak to zwykle bywa, od leczenia bezpłodności i podtrzymywania zagrożonej ciąży. On pierwszy uwiecznił swój głos, wyrecytowawszy jeden z wierszy Vojislava Ilicia, i to było moje małe kłamstwo. Chciał mieć własną taśmę, na której zamierzał nagrać rozmaite fachowe teksty z czasopism medycznych i potem odsłuchiwać je podczas poobiedniego odpoczynku, czego nigdy nie uczynił. Tu kończyło się moje małe kłamstwo i zmieniało w prawdę. Matka natomiast nigdy się nie zbliżyła do magnetofonu. Latami musieliśmy ją przekonywać, że kuchenka elektryczna jest lepsza niż piec na drewno, a elektryczny bojler praktyczniejszy od kotła, w którym wodę grzało się, paląc szczapy drewna, gazety i kawałki węgla. Miała w sobie upór, który ojciec w tamtych czasach nazywał „bośniacką zajadłością”. Kiedy ona powiedziała „nie”, to było nie i już; nie krył się w tym inny sens, inne wytłumaczenie, inne odczytanie. Musiały minąć lata, żeby po swoim „nie” powiedziała „tak”, ale i wtedy była podejrzliwa, gotowa przypomnieć nam, choć bez złośliwości, swój pierwotny sprzeciw. W rzeczy samej miała rację. Nowe urządzenia szybko się psuły, przepalały się okrągłe palniki, grzałki i bezpieczniki, magnesy słabły, osadzał się kamień. Piec na drewno trwał wiecznie. Całego życia by nie starczyło, by spaliły się jego żeliwne fajerki. Nie ma powodu, twierdziła matka, żeby było inaczej. Życie nie jest ciągłą zmianą, twierdziła, życie to powtarzanie. I dopiero teraz wiem, czemu ustąpiła, nie otwarcie, tylko głęboko w sobie, co zobaczyłem w jej załzawionych oczach, gdy podsunąłem jej mikrofon i szykowałem się, by wbrew wszystkim wcześniejszym odmowom nagrać jej głos. Przyszedł kres powtarzania, życie stało się ciągłą zmianą.

Powiedziałem, że robię to ze względu na ojca, bo nie byłem wystarczająco mądry, by zachować jego zwierzenia, i że jej opowieść tak naprawdę wypełni pustkę, która po nim została. Gdybym jej powiedział, że proszę o to ze względu na nią samą, odmówiłaby. Nic nie działo się z jej powodu, dla niej, to ona robiła wszystko dla innych. Wszystko w nią spływało, każda niedola i każde niepowodzenie, każde cierpienie i każda poniesiona szkoda. Donald powiedziałby o niej, że jest niczym potężny piorunochron, że każde uwolnienie mrocznych energii przenosiło się na nią, że pochylała się nad nami gotowa spłonąć, byle tylko nas uchronić. Wiem, że by to powiedział, bo kiedyś słyszałem, jak swoją matkę, a może to była wujenka, przyrównał do parasola. Pochylała się nad nami niczym rozpostarty parasol, powiedział, i ani razu nawet kropla deszczu nie zwilżyła naszych włosów. Nigdy nie będę umiał mówić jak Donald, nigdy nie zdołam połączyć słów tak, by dwa słowa tworzyły trzecie, niewypowiedziane, bądź też coś poza słowami, obraz, znaczenie, którego w istocie nie można nimi wyrazić, bez względu na to, jakim językiem się posługuję, jego czy moim. Teraz wiedziałem, skąd bierze się mój lęk. W ciągu dwóch lat język można zapomnieć, w ciągu szesnastu może on zniknąć z powierzchni ziemi, a kiedy zniknie, nas też już nie będzie. Piskliwy dźwięk to jedyne, co zostaje.

* * *


Póki rozmawialiśmy o Chorwatach, Serbach i Muzułmanach, o partyzantach, ustaszach i czetnikach, Donald kiwał głową. Wiedział, co to jest Wschód, a co Zachód, tak jak wiedział, jakie potężne siły starły się w czasie drugiej wojny światowej, ale wysepki historii w rodzaju byłej Jugosławii, gdzie plany historyczne mieszały się i wymykały z głównego nurtu zdarzeń, całkowicie zbijały go z tropu, a kiedy tutaj, na kontynencie północnoamerykańskim, coś powoduje konfuzję, człowiek w tej samej chwili staje się obojętny. Byłem jednak uparty. Gdybym umiał pisać, powiedziałem Donaldowi, usiadłbym i napisał książkę, ale ponieważ nie umiem, zmuszony jestem mówić. W porządku, powiedział Donald. Gapił się na mój palec wskazujący, który sunął w dół Bałkanów jak kij przez grzęzawisko. Jeśli nie zrozumiesz tej drogi, powiedziałem mu, tego zstępowania, które jednocześnie jest realne i symboliczne, a także tej drugiej drogi, wewnętrznej, którą wędrowała dusza, gdy wszystko wokół się rozpadało, próbując pozostać sobą, nieustannie poddając się próbom i przechodząc z jednej tożsamości w inną, jeśli tego nie zrozumiesz, nigdy nie zdołasz pojąć nie tylko tej kobiety, mojej matki, lecz także wszystkiego, co składa się na ten zakątek świata, a gdy choć jeden element świata wymknie się naszemu rozumieniu, wówczas wymyka się cały świat.


OPINIE

Epitafium, pełne przerażającego piękna i brutalnej intymności.
(„Neue Zürcher Zeitung”)

„Ktoś, kto umie pisać [...] po prostu by usiadł i napisał opowiadanie, przemierzywszy przy tym najkrótszą z możliwych dróg od początku do końca. Nic by w tej historii nie zdradzało, że istnieje coś więcej niż opowieść, nie tak jak u mnie, w mojej opowieści, gdybym ją tylko napisał, w której jest wszystko poza samą opowieścią i która wciąż się rozsypuje” – powiada narrator [...] Davida Albahariego. Nie inaczej jest w przypadku „Mamidła” – bo taki tytuł nosi owa rzecz – które naśladując przesłuchiwanie taśm magnetofonowych, jest, najkrócej rzecz ujmując, zapisem trudów tworzenia opowieści. [..]
Głosy matki i narratora splatają się w jeden, tworząc wbrew pozorom optymistyczną narrację, w której jest wprawdzie mowa o „krachu serca”, ale i o owego krachu przezwyciężaniu. „w każdej opowieści serce musi zostać złamane, nie tylko z powodu miłości, ale w następstwie wszystkiego, co może do tego doprowadzić, z powodu namiętności na przykład, albo wiary. Tam gdzie nie ma złamanego serca, opowieść pęka”. Matka narratora kochała i miłość traciła, a mimo zmęczenia wstawała, wierząc, że kiedyś będzie mogła porządnie się wyspać. Tą drogą, heroiczną ścieżką wyznaczoną przez matkę, chciałby – jak sądzę – podążyć pisarz, który dzięki taśmom, umożliwiającym mu pełniejsze zrozumienie matki, przeszłości, historii swej ojczyzny, dostaje szansę zrozumienia siebie, a tym samym scalenia własnej osobowości.
Prawdą jest, że „opowieści tak naprawdę piszą się same”. Niestety, bywa często, że piszą się krwią i łzami. Taśmy pamięci, taśmy prawdy zostają nagrane i są odtwarzane ku przestrodze oraz ocaleniu nie tylko przeszłości, ale także – a może nade wszystko – przyszłości. Słuchanie ich nie przynosi wprawdzie zrozumienia ludzkich zbrodni, ale pomaga choć na chwilę ukoić ból i zaakceptować zmienność losu.
[Agnieszka Nęcka]


KONTEKSTY

– Boom literatury jugosłowiańskiej zaczął się w latach 60., zaraz po Nagrodzie Nobla dla [Iva] Andricia. Andrić pociągnął za sobą zainteresowanie także innymi pisarzami z tego regionu, zwłaszcza serbskimi. To wtedy swoją europejską i w ogóle międzynarodową karierę zaczęli Miodrag Bulatović, Borislav Pekić, Danilo Kiš, a z poetów Vasko Popa. Dopiero wtedy te „małe” literatury otarły się o wielki świat. Nobel zresztą zawsze jest lokomotywą dla tych mniejszych, bądź nieznanych i egzotycznych literatur. Tak się stało np. z Seifertem, Jelinek, Kertészem czy Pamukiem. Czy coś oryginalnego rodzi się teraz w tych literaturach? Przecież po 1990 roku dokonała się zasadnicza przemiana, rewolucja duchowa w tej Europie, Europie zniewolonych języków. Chyba nastał czas, by śmielej otworzyć się na te literatury, zobaczyć w nich zarówno samodzielną wizję historyczną, opartą na własnych doświadczeniach (rozpad Jugosławii, ZSRR, zjednoczenie Niemiec), syndromie wychodźstwa (np. Herta Müller, Zsuzsa Bank, Bora Ćosić, Mirko Kovač, David Albahari), jak i oryginalne talenty pisarskie. [...]
Po wojnie 1991 roku wszystko zmieniło się radykalnie. Po rozpadzie socjalistycznej Jugosławii w miejsce w miarę stabilnej struktury ideologicznej weszły skonfliktowane narodowe programy polityczne, a z nimi literackie. Literatura pełniła funkcję służebną, broniła narodowej odrębności, głosiła ideologię szowinistycznej wyłączności. Tak było w Serbii, Chorwacji, Bośni i Macedonii, w mniejszym stopniu w Słowenii, która dość szybko odcięła się od sporu postjugosłowiańskiego. To zaczęło się zmieniać w drugiej połowie lat 90., kiedy do głosu doszło młode pokolenie, albo odcinające się od syndromu wojennego, albo zgłaszające brak zainteresowania panującym światem ideologii. Co najważniejsze, powstały dwa nowe porządki literackie: literatura bośniackich muzułmanów, którzy w Jugosławii nie posiadali własnej, oficjalnie zaakceptowanej, kulturowej tożsamości, oraz Czarnogóra, która odgradza się od wpływu serbskiej literatury. W Bośni najwyżej cenię pisarzy z pokolenia obecnych trzydziestolatków i czterdziestolatków, dla których wprawdzie oblężenie Sarajewa w połowie lat 90. było traumatycznym przeżyciem generacyjnym, ale umieli wznieść się ponad zwykłą martyrologię. Wśród najzdolniejszych pisarzy czarnogórskich znajdują się młodzi prozaicy, dla których ideologiczne zrywy są kompletnie niezrozumiałe, dlatego wolą opisywać zwykłą rzeczywistość. A ta niewiele różni się od tej wielkomiejskiej na zachodzie Europy (bohema artystyczna, muzyka młodzieżowa, narkotyki).

– Ile z literatury byłej Jugosławii dociera do Polski?
– Ciągle wznawia się dawno zmarłego Danila Kiša, którego jednak traktuje się jako pisarza „światowego”, a nie serbskiego, niezwykle popularną pisarką w Polsce jest Chorwatka Dubravka Ugreić, ceniony jest u nas słoweński prozaik i eseista Drago Jančar. Trudno jednak mówić o jakimś boomie tej literatury, tak jak to było w latach 60. i 70. za czasów Andricia czy Bulatovicia.

(z rozmowy z Julianem Kornhauserem)


Popisiory

Wyładowałem się na matce, jakby to ona była winna, a w gruncie rzeczy, teraz to wiem dobrze, nie miałem odwagi zmierzyć się z samym sobą – stwierdza bezimienny narrator „Mamidła”. Czy to słowa samego autora, czy tylko wymyślonej przez niego postaci? Wszystko wskazuje na to, że tego pierwszego. David Albahari tak samo, jak bezimienny narrator jest pisarzem, Serbem żydowskiego pochodzenia, który uciekł z bałkańskiego piekła do Kanady. I w takim wypadku przytoczony na początku cytat z powieści ma niebagatelne znaczenie. „Mamidło” jest bowiem – wbrew tytułowi – próbą zmierzenia się z samym sobą, czymś na co autor nie miał wcześniej siły. Historia złożona z wielu spisanych z taśmy fragmentów rozmów z matką, opowiada nie tyle o niej, co o synu, jego korzeniach, tożsamości i w końcu zmaganiach z pisaniem. Matka i ojciec spotkali się tuż po zakończeniu II wojny światowej. Oboje stracili w niej małżonków, dzieci i wszystko inne, co było dla nich ważne. Gdy ich syn, narrator powieści był już dorosłym mężczyzną, wybuchła kolejna wojna, ta jugosłowiańska, domowa. Albahari nie użala się nad losem swoim, własnej rodziny, narodu. A ma przecież powód – jako Żyd i Serb nigdzie nie jest swój. Był obcy w Europie, Jugosławii, jest obcy w Kandzie. Jego opowieści towarzyszą rozmowy z kanadyjskim pisarzem o imieniu Donald. Ich światopoglądy się mijają, słowa narratora trafiają na mentalną skałę nie do przebicia. Ale właśnie dzięki temu Albahari staje się pisarzem. Zanim to nastąpi musi jednak wziąć na swoje barki bolesne doświadczenia matki, pogodzić się z tym, że jej historia jest opowieścią o nim samym.
[Max Fuzowski]

Jest w tej opowieści czasem zbyt wiele ckliwego sentymentalizmu, ale jest w niej także ustawiczny niepokój stawania się na nowo, zapisywania tego, co wypowiedziane i mówienia o tym, co zostało napisane. Punktem wyjścia bowiem są taśmy z nagraniami, rodzinne skarby sprzed lat, które pozwalają na nowo odżyć osobie, która pożegnała się już z życiem, ale z którą na pewno nie pożegnał się mentalnie autor. Odtwarzanie taśm stanie się swojego rodzaju próbą wyjścia naprzeciw przeszłości i porządkowania jej w teraźniejszości. Opowiadanie o tym, co nagrane zaczyna przypominać samodzielną strukturę semantyczną, w której autorowi trudno jest się odnaleźć. Dramatyczne praesens historicum narracji nieustannie manewruje między światem zapisanym a światem wypowiedzianym, między koniecznością bytu mimo wszystko a bytem stwarzanym w głębi osamotnionej jaźni. W tym wszystkim rodzi się także opozycja między słowem pisanym i mówionym, która ma pomóc w zrozumieniu złożoności świata. Bohater bowiem wyjdzie naprzeciw słowom matki głównie po to, aby wyzwolić się z marazmu i emocjonalnej pustki.
Matka
. Dzielna i dumna kobieta, która wyznaje prostą filozofię godnego przyjmowania ciosów od losu. Kilkakrotnie z taśmy zostaną odtworzone jej słowa: „Ból jest po to, by bolał, w tej kwestii nic nie można zrobić”. Bolało ją całe życie. Bolało rozstanie z pierwszym mężem, bolała druga wojna światowa, bolała żydowskość i bolało przede wszystkim to, jak Jugosławia rozpadała się na atomy pośród wojennej pożogi i opadającego na wszystko kurzu historii. Autor uczy się od niej, co znaczy trwanie mimo bólu. Próbuje ukoić ból sumienia i ból bycia outsiderem gdzieś z dala od ojczyzny, ale przede wszystkim przywraca sobie samemu wartość za pomocą słów. Między poszczególnymi nagraniami a rozmowami z kanadyjskim przyjacielem otworzy się nowy, inny świat doznań i świat, w którym autor będzie w stanie oswoić swoją samotność.
„Mamidło” to także opowieść o zderzeniu różnych kultur, jakie zachodzi w autorze i jakie ustawicznie nakazuje mu rewidować pojęcie przyjaźni, która łączy go z pisarzem Donaldem. Albahari wielokrotnie podkreśla, że on pisać nie potrafi, że napisałby o matce, przeszłości, smutku, zapomnieniu i samym sobie, gdyby dane mu było odpowiednie narzędzie. W tej autoironicznej grze z czytelnikiem chodzi przede wszystkim o zmuszenie do namysłu nad tym, w jaki sposób wyrazić samego siebie i jak bardzo na to wyrażenie wpłynie bolesność rodzinnej przeszłości. Jest to książka o doświadczaniu inności i książka, która pozwala inność oswajać. Należy tylko umiejętnie odczytać kod, jaki tworzy nam Albahari między dźwiękiem, literą a ich znaczeniem.
[Jarosław Czechowicz]