Między niebem a piekłem (być gejem i kokainistą w Limie)

Jaime Bayly, Noc jest dziewicą, przeł. Tomasz Pindel, muchaniesiada.com, Kraków 2007 (Postm@condo)


Tytuł powieści Noc jest dziewicą prowokuje... Może wybrzmieć nawet jak odezwa: zatrać się w nią. Jaime Bayly skupił się jednak w swojej homoerotyzującej książce, którą w dniu polskiej premiery okrzyknięto peruwiańską wersją „Lubiewa”, na czymś zupełnie innym niż szukanie taniej sensacji czy powodów do skandalu. Zamiast pouczać, nawracać albo zbawiać mniejszości seksualne, pisarz z Ameryki Południowej chce zabawić czytelników, przemycając ważne dla siebie kwestie. W narkotycznej opowieści – stylizowanej na autentyk dzięki wycinkom autobiografii nieokiełznanego prezentera telewizyjnego – pomieścił elementy współczesnego, raczej nieprzyzwoitego, erotykonu oraz historię wiecznego nie- nasycenia i samotności w wielkim mieście („nie mogę dalej być gejem i kokainistą w limie. wykończę się. lima mnie wykończy”).

Można powiedzieć, że Bayly skroił właściwie monolog wspomnieniowy... o miłości utraconej. Wypowiada go półgej opętany pożądaniem autentycznego – bo intymnego – spełnienia, przynajmniej w nocy. Pisarz roztrząsa w Noc jest dziewicą zagadki i wiadome (?) sprawy Gabriela Barriosa, który zdobywszy medialną „sławę” dzięki talk-show („wiem, że mnie obsmarowują, dyplomaci nieszczęśni, cioty z szafy, wiem, że gadają ten chłopak, co za wstyd, żeby się zniżyć do robienia tak obciachowego programu, a przecież widać, że ma dobre wykształcenie”), szuka dla siebie jeszcze towarzysza wędrówek za dnia i w nocy. W dziejach poszukiwania „jedynego” (lub wybranki, bo potencjalną biseksualność, czyli „niezdrową przyjemność posuwania panienki”, bohater-narrator też zdradza) dotyka problemów współczesnej Limy (miasto zagrożenie), podskórnie bada jej pogrążonych w zaćpaniu mieszkańców. Bayly nie nazywa wprost społecznych chorób rodaków, nie podaje – jawnie – powodów swojej zgrozy. Posługuje się za to ciągłym niedopowiedzeniem, tuszowaniem realizmu („na zewnątrz lima dalej spała, a na jakimś rogu miał zaraz wybuchnąć kolejny samochód pułapka”).

Autor La noche es virgen osiąga niepokojący wydźwięk swej opowieści, ponieważ w campowym „cyrku z napalonymi ciotami”, romansowo-erotycznych maskaradach i „roszadach” kochanków czasem obnaża prawdę o Peru, kiedy indziej ukrywa, sugeruje tylko wyobcowanie (nawet „ja” wśród „innych”), zepsucie, powszechną degrengoladę. Ponadto konceptualnie ironizuje, wyżywa się słowem, wypisując historie osobistego doświadczania homoseksualnej materii: prymitywnego głodu ciała, subtelnego pożądania, kwestii odgrywania i stylów ciała. W zabawowej konwencji bada role i tożsamość: płciową, seksualną. Klimat Peru z kolei wydaje się skrywanym, ale niezbędnym podłożem powieści, źródłem motywacji zdarzeń i postaci. Obraz Limy i (części) jej mieszkańców okazuje się tylko podszewką narracji; został umieszczony w tle, podobnie jak nieskrywane emocje i dzikie namiętności, żeby powieść nie zamieniła się w „wenezuelską telenowelę”. Od tej ostatniej bowiem pisarz skrzętnie ucieka w stylizacje, jedynie symulację u/wodzącego kiczu, rejestry potoczne. Te ostatnie daje się usłyszeć szczególnie wyraźnie w stanach upalenia („jak jestem na koce, gadam jak najęty, jestem jak potok, strumień, katarakta idiotyzmów”).

W Noc jest dziewicą Bayly portretuje, ale nie ocenia. Wyśmiewa rodaków („strasznie brzydcy jesteśmy, my, peruwiańczycy”) i kościółkowo-homofobicznych bliskich („biedna ta moja matka, nie zasługuje na syna pedała”), nie podając lekarstwa na ich bolączki. Pisarz z Ameryki Południowej przemyślnie jednak operuje czarnym humorem, sarkazmem punktuje zło przestrzeni międzyludzkiej, w której przyszło mu żyć, odkrywa prawdziwe oblicze ludzi, zdradza ich mistyfikacje. Zagłębia się w światek telewizyjnych obłudników („there is no business like show business, darling”, „publiczność [...] to skończona dziwka”), osób publicznych, o których można by pomyśleć, że odnieśli „sukces”. Należy do nich główny bohater, gej tuż przed coming outem, „skandalista, który występuje w telewizji i gada o kondomach, kondomach i kondomach, co to za straszne słowo w ogóle jest i potępiane przez ojca świętego z całego polskiego serca”. Gabriel, relacjonując dzieje zadurzeń i odurzania się (marihuana, koka), fabrykuje (pozorne) prawdy o sobie. Odczuwa niebagatelne zadowolenie z ludzkiego pojmowania swojej kreacji: „wielkiego kłamcy” (fabulacja?), cynika o swoiście pojmowanej „wrażliwości społecznej”, „zaprzedanego geja kokainisty”. Występuje jako fan Madonny, której zagarnął kwestię do jednego z mott książki: „czasami trzeba być dziwką, żeby sprawy potoczyły się tak, jak ty tego chcesz”. Z ukochanym Barrios gotowy jest połączyć się w gejowskim tańcu („nie ma nic piękniejszego niż dwóch ładnych chłopców tańczących razem, patrzących na siebie, kokietujących się, których ciała mówią, chcę twojego twardziela, zrób mi dobrze, spraw, żebym się poczuł gejem, dla ciebie zniosę ból i dam sobie wsadzić od tyłu”). Okrutna Lima nie zdołała bowiem wyprać go z „wrażliwości kulturalnej (i można by dodać: analnej)”.

Bohater i narrator peruwiańskiej powieści ciągle gra (ze) swoim wizerunkiem chłopca z telewizji, osoby na użytek widzów i rozbawianej czasem do (gorzkich) łez publiczności czytelniczej. Korzysta z chwytów czarnej komedii, nieco surrealistycznej wersji slapstikowego realizmu czy poetyki absurdu. Ponieważ „być gejem w limie nie jest łatwo”, Gabriel – w ramach oczyszczającej autoterapii – urządza sobie kpiny z obyczajowości środowisk gejowskich i marginesu społecznego „smutnego miasta”. W skład wyszydzanych grup wchodzą: „frajerzy, stare zboczury, leciwe lafiryndy z odparzonymi cipami, intelektualiści na pół gwizdka spędzający życie na gadaniu o bzdurach, piszący wiersze, srając z wysiłkiem w kiblu”. Istotną rolę w tworzeniu portretu peruwiańskiej stolicy odgrywa nomenklatura, mnożenie nacechowanych epitetów i kategorii osobowych. W powieści Bayly’ego funkcjonuje podział na „dżentelmenów”, „(super)gejów”, „pedałów”, „cioty”, „szarpidruty”, „lachociągi”, „kurwiszony”... Ta wielość seksualizmów sprawia, że Barrios wpada w pułapki projekcji. Z trudem rozpatruje (u siebie) kwestię męskich zachowań, opornie wmawiania sobie i innym autokreację półgeja. Gadającym zbyt wiele „homosom” złośliwcom raz nawet wkłada do ust słowa: „barrios to stara ciota i tylko dla picu flirtuje z panienkami, co je sobie sprowadza do telewizji, a tak naprawdę ten pedryl jeden tylko by fiuty obciągał”.

Homoseksualność pozostaje decydującą orientacją i determinantą działań Gabriela. Bohater regularnie fantazjuje o umięśnionych blond chłopakach, odwiedza knajpę o sugestywnej nazwie „niebo” – miejsce schadzek i wspólnych odlotów upalonych ćpunów. Odczuwane niespełnienie, chuć, pustkę nocy tylko do pewnego momentu gotowy jest zaspokoić z męską dziwką. Podczas jednego z klubowych koncertów Barrios poznaje apetycznego rockmana Mariano. Początkowo „bracia w koce” przemierzają drogę od kumpelstwa po ognisty romans i nagłe rozstanie („to było tylko złudzenie”). Wokalista okazuje się bowiem „jeszcze jednym dupkiem, który odchodzi z kobietą”. Barriosowi pozostała pamięć, z której spisał historię prowadzenia się z „prawdziwym męzczyzną”.

[...]