Deserter (antypowieść w odcinkach)
|
Maciej Malicki, Ostatnia [sto czternaście opowiadań o tym samym], Czarne, Wołowiec 2009 (Linie Krajowe)
| Maciej Malicki (1945) zasłynął całkiem niedawno jako autor zapisujący spamiętane dni. Pierwszą książkę – z „takimi tam” impresjami, „błyskami” z pogranicza stylów, gatunków i konwencji – opublikował, mając pięćdziesiąt siedem lat. „Ostatnia” wydana oficjalnie publikacja Malickiego, ósma na rynku księgarskim, ujrzała światło dzienne w kwietniu 2009. Autor drogi postanowił więcej swoich tomów nie drukować w wydawnictwach, a jedynie wręczy je swoim ulubieńcom jako prezenty. Bo nie przestał zapisywać. Zdezerterował jedynie, na swój sposób, z ruchu literackiego. Dlaczego tak? Skąd pomysł? Co dalej? Odpowiedzi na te pytania i więcej wątpliwości na odejście Autora w książce zatytułowanej w sposób gruntownie uzasadniony – „Ostatnia [sto czternaście opowiadań o tym samym]”.
FRAGMENT
Pal licho chronologię
1.
Kryjówka
Dobre życie możliwe jest tylko wtedy, gdy mamy dobrą kryjówkę. To był cytat. Z Duńczyka. Znalazł go w wywiadzie, który przeprowadził dziennikarz kolorowego tygodnika z nieznanym mu zagranicznym pisarzem. Nie był czytelnikiem tygodników, zaglądał do nich sporadycznie i przypadkowo. Robił to najczęściej w instytucie podczas tradycyjnych codziennych wizyt na pierwszym piętrze starej kamienicy nieopodal rynku. Na oparciach dwóch zetkniętych ze sobą foteli leżał stos gazet z ostatnich dni. To sięgał. Popijał papierosy kawą, rozmawiał z Białym, Pomostem, Ojcem D. i innymi, odwiedzającymi [do instytutu ciągle ktoś wpadał, ot, w dobrym miejscu dobre miejsce właśnie na papierosa, kawę, herbatę, oddech], a w przerwach zerkał do gazet. Cytat zapadł. Ale pojawiła się wątpliwość. Nie podobało mu się słowo „tylko”. Nie pasowało. Według niego było niepotrzebne. Brał pod uwagę fakt, że cytat mógł być przekłamany, niedokładny, przytoczony z pamięci. I tak założył – nie podejrzewał filozofa [choć jego dzieł nie znał]. „Winą” obarczył pisarza, dziennikarza albo redaktora. Na tym poprzestał.
Po powrocie z instytutu zapisał zdanie na pomarańczowej karteczce. wyciągniętej z tylnej kieszeni spodni. [Zbierał papierki reklamy rozdawane na ulicach przez młodych ludzi, ale tylko takie, które miały zadrukowaną jedną stronę – wykorzystywał je do notatek]. Zapisał zdanie w „swojej” wersji – dobre życie możliwe jest wtedy, gdy mamy dobrą kryjówkę. „Lepiej?”, pomyślał. „Nie wiem”. Tym samym zasiał wątpliwość.
2.
Nie wiem
„Jakie «lepiej»? No nie, beznadziejne”, mruknął. Mniej więcej przed trzema tygodniami wysłał książkę do wydawcy. Nie był z niej zadowolony. Pierwszy raz zrobił coś, co można było nazwać pracą na zamówienie.
Od debiutu sprzed pięciu lat związał się z jednym wydawnictwem. Opublikował w nim cztery książki [„Kawałek wody”, „Saga ludu”, „Wszystko jest” i „takie tam (dziennik)”]. „Po drodze”, w innych oficynach, ukazały się dwie: „60% słów” i mikroskopijny tom wierszy „rymy/prozy”. Ale to zupełnie inna historia. Półtora roku temu, w przypadkowej rozmowie, usłyszał zdanie: „A może pan by kryminał napisał?”. Propozycję rzucił znajomy poeta – Marcin. Trzecim uczestnikiem rozmowy był przyjaciel poety, Irek, właściciel wydawnictwa, w którym poeta miał za kilka tygodni zadebiutować jako autor powieści kryminalnej pod tytułem „Trzynaście”. Irek pomysł Marcina poparł – więcej, powiedział, że książkę zamawia. Po kilku dniach ze zdumieniem zorientował się, że propozycja zapadła. Padła na podatny grunt. Nie miała nic wspólnego z pracą na tak zwane zamówienie, mimo że pojawiło się niedobre słowo „zamawiam”. Sugestia Marcina wracała coraz częściej i coraz intensywniej. Zdecydowało zdanie: „A może pan by...?”.
Minął miesiąc. Z kilkudniowego pobytu w nadmorskim miasteczku przywiózł pomysł. W pociągu wymyślił książkę. Języczkiem u wagi okazał się pewien tajemniczy napis, który zobaczył na ścianie niegdysiejszego silosu na dawnym poligonie wojskowym. Miał intrygę. Wstęp, rozwinięcie i zakończenie.
[Profesor języka polskiego z otwockiego liceum, świętej pamięci „Samopluj”, Zbigniew Minakowski, twierdził, że rozwinięcie powinno być siedem razy dłuższe od wstępu i zakończenia].
Tylko pisać. Tylko napisać. Tylko zapisać.
Zadzwonił do Moniki, właścicielki wydawnictwa, z którym od początku przygody z zapisywaniem był związany. Po wstępnych oczywistościach rozmowa potoczyła się mniej więcej tak: – Dostałem propozycję napisania i wydania powieści kryminalnej. – Kto? – Irek. Początkowo jednym tchem odmówiłem, ale zapadła i wykiełkowała. Wymyśliłem. Mam. Tylko zapisać. Chciałem cię prosić o prostą, twardą i jednoznaczną odpowiedź. Masz coś przeciwko? – Hm. Dziękuję. – Za co ty mi dziękujesz? – Że pytasz. Jasne, że nie mam nic przeciwko. Zgoda. Ale pod jednym warunkiem. – Jakim? – Że dla mnie też napiszesz powieść kryminalną. Powiedzmy: za rok. – Zgoda.
Książkę dla Irka napisał szybko. Wylała się. Był zadowolony. Uważał ją za ważną – inną wśród tego, co dotychczas wydał. Ukazała się na początku roku, w tym samym dniu, w którym Marcin opublikował drugi tom, „Trzynaście”. Jego książka nosiła tytuł „Kogo nie znam”.
Aby spełnić obietnicę złożoną Monice, musiał natychmiast usiąść do pisania „zakontraktowanej” powieści kryminalnej. Niestety, w tym wypadku nie potrafił pozbyć się tkwiących głęboko słów „zamówienie” i „kontrakt”. Praca szła ciężko i opornie. Z jednego tylko był zadowolony – z pomysłu. Ale napisał. Wycisnął. Dotrzymał słowa. Mniej więcej trzy tygodnie temu wysłał Monice książkę. Powieść kryminalną pod tytułem „Nie wiem”. Następnie zrobił wakacje od zapisywania. Pewnego dnia, po trzech tygodniach lenistwa i wędrówek, napisał tekst „Kryjówka”, który miał być początkiem kolejnej książki. Przeczytał, pomyślał, co pomyślał, i wściekły wyłączył komputer. „Wahadło”, postanowił.
Wyszedł z domu. Z pokoju, bo to nie był dom. Dom zostawił daleko i dawno. Trzysta kilometrów. Dwa lata?
O AUTORZE
Maciej Malicki debiutował we wczesnych latach 70. – jako poeta w „Odrze” i jako prozaik w „Nowym Wyrazie”. Następne kawałki Malickiego ujrzały światło dzienne po 30 latach w LITorgicznych czasopismach niszowych. W 2002 roku Czarne wydało jego debiutancką książkę, krótkie opowiadania i dialogi, „Kawałek wody”, a potem kolejne esencjonalne prozy: autobiograficzną „Sagę ludu” (2004), mentalnie peregrynacyjne „Wszystko jest” (2005) oraz artpapiery posttwórczościowe pt. „takie tam [dziennik]” (2006). W 2007 roku zszedł na drogę kryminału, publikując w krakowskim wydawnictwie EMG powieść „Kogo nie znam”. Opublikował też przekładańce: „60% słów” (Biuro Literackie, 2003), wierszowe „rymy/prozy” (Instytut Mikołowski, 2006). W kwietniu 2009 światło dzienne ujrzała jego antypowieść w odcinkach: „Ostatnia [sto czternaście opowiadań o tym samym]” (Czarne).
OPINIE
Proza Malickiego [...] to wyjątkowy przykład coraz rzadszego we współczesnej literaturze zachwytu nad słowem i językiem. Dowodzi też tego książka nomen omen – „Ostatnia”. W 11[4] obrazkach – rodzaju krótkich form narracyjnych – Malicki relacjonuje przygody pisarza będącego w nieustannej podróży. Powody przemieszczania się narratora bywają najczęściej błahe – chodzi o wyjazd na promocję książki albo spotkanie zawodowe. Sposób opisu sprawia jednak, że to, co powszednie i zwyczajne, urasta do rangi czegoś nadzwyczajnego i magicznego. „Ostatnia” to nie tylko niezwykły dziennik pisarski, ale także opowieść o kulisach literackiego życia. Pojawia się tu chociażby portret Marcina Świetlickiego czy Moniki Szmajderman z oficyny Czarne. Momentalnie mglistej i w błyskotliwy sposób tropiącej wieloznaczną naturę języka narracji towarzyszą więc odniesienia do współczesności i otaczającego świata. – Marcin Wilk
Dziennik, ale pisany w trzeciej osobie. Książka ostatnia, choć Malicki zamierza jeszcze napisać kolejne. Taka sama jak poprzednie (w końcu Malicki deklarował nie raz, że pisze wciąż tę samą książkę…), lecz odmienna od pozostałych. „Ostatnia” jest pełna napięć, paradoksów i pęknięć. To książka bolesna, trudna i przejmująca. Było nie było, słowo „ostatnia” zobowiązuje. Mocno. – Robert Ostaszewski
|
| |